W przedziale kapsuły Vitrobahn siedziało troje pasażerów.
Mężczyzna w okularach – garniak jakiegoś korpo – nienaturalnie sztywny, prawie nieruchomy. Poza ruchem pląsających na boki gałek ocznych, jak w fazie REM na jawie.
Naprzeciw niego chłopiec zaintrygowany okularami, które błyskały sporadycznie delikatnym czerwonym blaskiem. Upewnił się kilkukrotnie, że mężczyzna tego nie dostrzeże i podniósł glazblet, na którym czytał bajkę o Sinobrodym, próbując nagrać to niezwykłe dla niego zjawisko, jednak w ujęciu kamery glazbletu okulary mężczyzny stawały się nieczytelną plamą pikseli uniemożliwiającą odcyfrowanie wyświetlanej na szkłach treści.
– Ludi, co robisz? Nie wolno. Daj panu spokój. – Trzecia pasażerka do tej pory patrzyła w zamyśleniu przez niewielkie okienko na przewijający się krajobraz, zniekształcony krzywizną tubularu umiejscowionego wysoko ponad zindustrializowaną warstwą integropolii i połaciami agrofaktury. – Przepraszam najmocniej za niego. Dałam mu to, żeby sobie poczytał, a on jak zwykle swoje. Oddawaj, urwisku, jak nie umiesz się zachować. Nie? No widzi pan sam, co ja z nim mam. A do tego autoniania miała akurat dziś awarię i nie mam wyjścia, muszę wziąć go ze sobą do pracy.
Wydawało się, że mężczyzna kompletnie jej nie słucha. Ale uśmiechnął się po chwili, wcale nierozdrażniony i nachylił się do chłopca, wskazując palcem ekran nad wejściem do przedziału.
– Ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy – powiedział.
Okulary błysnęły i z jakiegoś nudnego wystąpienia polityka Stronnictwa Umiarkowanej Kointegralności program przeskoczył na transmisję na żywo z remontu naziemnego fragmentu tubularu publicznego.
Chłopiec oddał mamie glazblet i zaczął przyglądać się wielgachnym araknotronom, których doskonale zgrane ruchy hipnotyzowały dziecięcy umysł z mniej więcej podobnym skutkiem, co defilada figurek z ruchomych klocków Mekago.
– Rośnie tu pani przyszły inżynier – dodał i puścił mamie chłopca porozumiewawcze oko, po czym z zastygłym na twarzy uśmiechem wrócił do swojej kataleptycznej pozy, wznawiając przetwarzanie emitowanego w okularach kryptycznego strumienia danych.
Chwilę później do przedziału zawitał czwarty pasażer. Starszy pan w spranym granatowym uniformie z dawno emerytowanym modelem glazbletu pod pachą przesuwał się w stronę pozostałych podróżnych, ciągnąc jednocześnie za sobą walizkę z solidnego, antywstrząsowego plasteco.
– To jest kpina. To jest żenujące – mówił do siebie. – To przechodzi ludzkie pojęcie.
Zajął jwolne miejsce w przedziale, dwa fotele obok wylogowanego z życia korposa, mamrocząc na tyle niepokojącym tonem, że matka Ludiego instynktownie objęła synka ramieniem i przyciągnęła bliżej siebie, w nadziei, że chłopiec nie będzie prowokował wygłupami osoby potencjalnie niestabilnej.
Popper unikał wzroku pozostałych. Rozpiął guzik pod szyją, żeby łatwiej łapać w płuca słabo klimatyzowane powietrze i uruchomił swoje urządzenie. Na ekranie glazbletu widniał formularz zażalenia. Była to już trzecia z kolei skarga wniesiona przez mężczyznę. Wzbogacały ją podpięte pod formularz komentarze sygnatariuszy. Wszyscy podzielali jego rozżalenie względem ślamazarnych prac automatonów remontujących newralgiczny odcinek tubularu publicznego, gdyż był jedną z kluczowych tętnic łączących rejony podmiejskie z centrum, a do tego z mijanką. Od wczoraj pod zgłoszeniem pojawiło się trzydzieści siedem nowych podpisów. Mężczyzna liczył, że liczba ta jeszcze wzrośnie, gdy tego wieczoru będzie wracał do domu, ale nie spodziewał się, że Vitrobahn już na tym etapie ustosunkuje się do nowego zażalenia.
– Rozpatrzone?! Jak to rozpatrzone? Kpiny sobie z ludzi robią – powiedział, spoglądając przy tym z wyrzutem prosto w oczy kobiety, jakby to była jej wina. – Widzi to pani? Rozpatrzone. Przeprosili i zamknęli! Co, oni nie widzą, że kopia tego poszła do regulatorów?
– Mamo, o co panu chodzi? – odezwał się synek półszeptem.
– O nic, kochanie. Po prostu zdenerwował się, bo będziemy mieli opóźnienie – odparła, posyłając frustratowi tylko z pozoru uprzejme spojrzenie. – Przepraszam, czy można prosić, żeby pan tak trochę spokojniej się wyrażał? Dziecko się denerwuje.
– Proszę pani, jak ja mam być spokojny – zmarszczył brwi – kiedy oni sobie robią z ludzi kpiny? Setki osób się ze mną zgadzało, że tutaj są jakieś jaja. Ile można robić remont? Zamknęli zgłoszenie, bo ludzie zaczęli się orientować, że robi się z nas idiotów! Ja tego nie odpuszczę.
– Zamknęli je, bo było bezpodstawne. W oficjalnym oświadczeniu jest opinia niezależnych ekspertów – odezwał się garnitur. – Wszystko jest pod nadzorem, prac nie da się przyspieszyć. Może pan sobie ten raport przeczytać.
Popper zrobił minę, jakby zwąchał w przedziale siarczyste pierdnięcie. Od razu jak tu wszedł, coś mu się nie spodobało w tym gościu.
– Proszę bardzo, kolejny – sarknął. – Zaraz mi tu będzie tłumaczył, jaka to ciężka robota jakieś przęsła elastyczne powymieniać i że najlepsi ludzie nad tym pracują! – Może drażnił go w nim ten godny gestapowca mundur-garnitur albo te błyski z oczu korposia, rezonujące jakoś z jego podczaszkowym implantem, albo ta wpięta w klapę srebrna logoprzypinka ‚v-bahn’, którą właśnie przyuważył. – Ludzie tacy jak pan, co?
Mężczyzna w garniturze wstał. Sięgnął do kieszeni marynarki po wizytówkę.
– Reprezentuję spółkę Vitrobahn. Nazywam się Cheng Qipao, specjalista client service experience i jestem tu, by odpowiadać na potrzeby podróżnych.
Autor zażalenia zaśmiał się i popatrzył na matkę oraz chłopca z miną, którą chciał przekazać zjadliwe: „a nie mówiłem?”.
– Brawo, liseczku – powiedział. – I co? Myślisz, że trzy słowa w nazwie stanowiska robią z ciebie jakiś autorytet? Śledzicie mój bilet?
– W trosce o jakość usług delegujemy czasem specjalistów, aby towarzyszyli w podróży osobom, które zwróciły naszą uwagę na doświadczane w trakcie ślizgu niedogodności. Moim zadaniem jest pomóc spółce zadbać o komfort klientów. Jestem tu także, by rozwiać wszelkie wątpliwości.
Zbliżył się do z wyciągniętą w jego kierunku wizytówką z przezroczystego plasteco. Popper za to wyciągnął swoją kartę biletową i wymierzył ją w twarz rozmówcy.
– A ja pytam: czy śledzicie m-ó-j bilet?
– Patrz, mamo, będzie pojedynek – powiedział chłopiec.
Cheng uśmiechał się, nie zdradzając cienia zdenerwowania.
– Każde urządzenie, z którego pan korzystał w celu monitorowania swojego zażalenia, łączy się ze splotem poprzez punkt akcesu w topologii naszej spółki – wyjaśniał rzeczowym tonem. – Pańska aktywność, w szczególności komentarze zamieszczone w okresie rozpatrywania zażalenia pod ściegiem oficjalnej oplotki przewoźnika, powiązana jest z unikatową sygnaturą geolokacyjną. Na podstawie tych wektorów byliśmy w stanie odtworzyć rutynową trasę, którą pan odbywa, a co za tym idzie, byliśmy także w stanie wyznaczyć termin, w którym specjalista będzie mógł skontaktować się z panem osobiście w celu zadbania o jakość świadczonych panu usług. Pana nazwisko to Popper, prawda? Pan Stanley Popper?
– To jakieś kpiny! Nie macie prawa – powiedział Stanley Popper.
– W żadnym wypadku pana nie śledzimy. Opieramy się jedynie na czystym prawdopodobieństwie – odparł Qipao. – Można powiedzieć, że to czysty przypadek, że akurat przewidzieliśmy, że się dzisiaj tu spotkamy. Ale to są metadane, nie wnikamy, dokąd pan podróżuje ani w jakim celu, natomiast pańskie dane osobowe zakodowane są w zbliżeniowej karcie biletowej i udostępnił mi je pan w celach weryfikacji w momencie, gdy zaczął machać mi pan nią przed nosem. Jako specjalista client service experience posiadam uprawnienia do odczytu danych z pana karty biletowej za pomocą czytnika wmontowanego w moje okulary.
– Wy szpiony. Wy złodzieje. Zejdź mi z oczu, manipulancie. Nie potrzebuję takiej pomocy, a żadnych odpowiedzi od was już nie chcę. Posadź lepiej dupę, gdzie siedziała i daj jej się nacieszyć, bo jak ja jutro ciebie i całą tę pierdoloną spółkę przeczołgam przed trybunałem za inwigilację, to będzie wam się siedziało dużo mniej wygodnie.
– Oczywiście, ma pan prawo wnieść taki pozew, jeżeli uzna pan to za konieczne, choć obecnie wydaje mi się to bezzasadnym nadużyciem, które będziemy w stanie na tym etapie oddalić. Rzecz jasna, może pan również zgłosić kolejne zażalenie, jeżeli w jakiś sposób moja obecność lub moje zachowanie pana uraziły, unikając w ten sposób niedogodności związanych z postępowaniem prawnym wobec spółki. Jednak wziąwszy pod uwagę fakt, że nasza wymiana zdań jest zdalnie monitorowana przez mojego przełożonego oraz zespół legislatorów, podejrzewam, że gdyby ta rozmowa nosiła znamiona naruszenia pańskich praw, zostałbym o tym bezzwłocznie poinformowany przez komunikator. A póki co, słyszę jedynie Bacha i Beethovena.
Popper w myślach już zaciskał pięści. Zanim jednak zdążył odparować obelżywym podsumowaniem tego wymuskanego fiuta, otworzyły się drzwi do przedziału.
– Dzień dobry. Za chwilę nastąpi kontrola biletów – zabrzmiał syntezator automatonu.
Miał kształt niewielkiej kuli i lewitował swobodnie na wysokości ich twarzy. Z wierzchniej strony obudowy błyszczał pryzmat holoemitera wyświetlający w trakcie interakcji animowaną kobiecą twarz. Był to bardziej zaawansowany model, niż ten, który tak nieładnie potraktował Poppera ostatnio. Pasażerowie wyciągnęli swoje karty i automaton zbliżył się do kobiety z dzieckiem, ale wstrzymał się z kontrolą, gdy odnotował obecność Poppera w przedziale. Maszyna natychmiast ruszyła w jego kierunku.
– Dzień dobry – przemówiła holograficzna uśmiechnięta twarz. – System rozpoznał pana na podstawie informacji wymienianych pomiędzy uprawnionymi automatonami. Przy ostatniej kontroli pana biletu pojawiły się pewne niedogodności, prawda?
– Spadaj, cholero. Mam ważny bilet okresowy. Na okaziciela! – odparł. – Za zapomnienie biletu okresowego nie możecie mnie karać, sprawdzałem.
– Właśnie w tej sprawie się do pana zwracam. Proszę przedstawić ważny bilet a poprzednia kara regulaminowa zostanie anulowana. Przepraszamy.
Sfrustrowany pasażer przytknął kartę biletu okresowego do czytnika, ale dźwięk potwierdzenia nie zabrzmiał, co zdziwiło Chenga, bo w jego szkłach karta Poppera wyświetlała się jako poprawnie zwalidowana, ważna karta przewozowa, nawet jeśli „okaziciel” mylił się, co do stopnia jej spersonalizowania.
– Bilet jest nieważny – oznajmił automaton. – Jestem zmuszona obciążyć pana profil przewidzianą w regulaminie karą dodatkową.
– No to, to już kompletny skandal! Mój bilet jest ważny do końca miesiąca!
– Proszę nie mrugać – odparł automaton i błysnął fleszem w twarz pasażera. – Zdjęcie nieudane. Proszę nie mrugać – powtórzyła maszyna. Lampa błysnęła ponownie, jeszcze intensywniej. – Proszę stać w miejscu. Proszę patrzeć tutaj.
Automaton zaczął strzelać fleszem jak z karabinu.
– Co to ma znaczyć?! – wrzasnął Popper, chroniąc oczy.
Ekran w przedziale nagle przestawił się najpierw na reklamy, potem teledyski, kroniki dekady, gotowanie bez tajemnic, na jakieś kreskówki i tak dalej przez pozostałe stacje, aż w końcu powrócił tamten livestream z miejsca napraw odcinka tubularu, tylko tym razem z komentarzem w tle. Uprzejmy lektor czytał oświadczenie spółki, w którym przepraszali i zapewniali, że robią wszystko w swojej mocy, by jak najszybciej ukończyć naprawy i uniknąć dalszych opóźnień, choć na chwilę obecną wszystkie najbliższe ślizgi kierowane są wciąż obwodnicą, tak by ominąć problematyczny odcinek, co było ich główną przyczyną.
Stanley chwycił lewitującą kulę obiema rękami, przeklinając jak stary kolejarz.
– Ale chwila! Co pan robi?! – krzyknął Cheng, chroniąc przed fleszem oczy, które dotatkowo zaczynały piec od niebezpiecznie przegrzewających się oprawek.
Popper nie słuchał. Ścisnął szarpiący się na boki lewimaton tak mocno, że serwolotki się przypaliły, a następnie z całej siły pchnął kulą prosto w ekran. Sypnęło iskrami, a uderzona z hukiem tafla wyświetlacza pękła na pół. Z głośników wydobyło się syczenie i nieprzyjemny wysoki dźwięk. Uszkodzony automaton drgał i kreślił w powietrzu pętle, próbując odzyskać stateczność.
– Proszę stać w miejscu. Proszę nie mrugać – powtarzał.
Flesz błysnął raz jeszcze. Cheng chwycił Stanleya za ramię, ale ten odepchnął go i sięgnął do przestrzeni bagażowej po swoją walizkę. Zaczął uderzać nią w próbującą wyregulować stateczniki maszynę. Walnął celnie. Trafiony automaton rąbnął w ścianę przedziału, odbił się i poleciał na podłogę jak martwy owad.
– Opanuj się, człowieku! – krzyknęła skulona w fotelu kobieta, przytulając dziecko. – Ludzie, pożar! POŻAR!
Qipao dostrzegł, że z ekranu, w który uderzył automaton, szedł dym. Jednak system przeciwpożarowy przedziału nie zainicjował gaszenia. Do tego na okularach zamiast interfejsu, wyświetlał mu się napis w niezrozumiałym języku.
Ekran dymił, ale jeszcze działał. Zniekształcony obraz migotał, wciąż jednak można było śledzić transmisję. Zwarcie w obwodach spowodowało, że lampy w przedziale dostały palpitacji, a gdy kapsuła wjechała w wydrążony w górze tunel, zgasły całkowicie. Ciemność przecinała seria błysków z uszkodzonego flesza aparatu automatonu. Niczym lampa stroboskopowa bombardował bladą twarz Stanleya, który klęczał nad maszyną pośród wyprutych z obudowy elektronicznych podzespołów.
– Proszę stać w miejscu…
Uderzał raz za razem, teraz gołą pięścia, choć palce cięły mu sterczące z popękanego korpusu powyginane blaszki. Z pomp stateczników sikały mu w twarz strugi czarnego płynu, ściekając po czole i policzkach. Wreszcie, gdy wszystkie diody zgasły, a flesz przestał błyskać, Stanley uderzył po raz ostatni.
– Te-tearyryraz nnnnnnie mruga-a-ać – wybrzmiał urywany komunikat. Emiter holo ostatnim wysiłkiem rysował smutną twarz kobiety z termometrem w ustach i napisem:
NIE CZUJĘ SIĘ NAJLEPIEJ, POMOGĘ PÓŹNIEJ <<WYMAGA SERWISU>>
– Kpina… – wysapał Popper i splunął napływającą mu do ust oleistą mazią zmieszaną ze śliną.
Podniósł się z klęczek, dysząc jak parowóz. Wyjął z kieszeni chustę i ścierał z twarzy ślady popełnionej przed chwilą wymuszonej dezaktywacji. Lampy w przedziale włączyły się w trybie awaryjnym.
– Będziecie mi dłużni do końca życia! – powiedział. – Wasz automaton przed chwilą próbował mnie zabić!
Lecz żaden z pozostałych podróżnych nie patrzył ani na niego, ani na zdewastowany kontroler biletów. Wszyscy wpatrzeni byli w migotanie popękanego ekranu z transmisją z miejsca robót naprawczych toru. Trzeszczenie w głośnikach nie pozwalało usłyszeć komentarza, ale wizja była wystarczająco wyraźna, by zrozumieli, co się dzieje. Ujęcie ukazywało remontowany odcinek tubularu, do którego, według mapy w rogu właśnie zbliżała się ich kapsuła, a gdzie kolosalne automatony przemysłowe wykonywały prace zgodnie z harmonogramem. Wszystkie poza jednym.
Machina wielkości cysterny zamiast pracować, usiłowała rozerwać przeźroczystą osłonę tubularu, aż w końcu elastomer pękł, a z dziury buchnął strumień bliskonektu. Automaton był na tyle masywny, że jedynie drobne, odstające części oderwały się od korpusu, zastygając w powietrzu uwięzione w polu bliskonektowym. Nie zważając na uszkodzenia, maszyna rąbała tubular chwytakami, powiększając wyrwę, aż w końcu wpełzła do środka, zagradzając cielskiem tor ślizgu kapsuły.
– Co on wyprawia?! Oni to widzą? Proszę państwa, nie znajduję słów, żeby to opisać – przebił się na chwilę przez szum głos komentatora. – Nie wiemy jeszcze, czy ktoś zareagował i czy zaalarmowano odpowiednie służby, ale miejmy nadzieję… – ucięło go z sykiem.
Kapsuła na moment zwolniła, gdy doszło do zaburzenia gęstości strumienia bliskonektu wewnątrz tubularu, ale opuszczając tunel wróciła do pełnej prędkości. Reprezentant spółki wpatrywał się w mapę na ekranie i nie dowierzał w to, co widzi. Ewidentnie to ich kapsuła poruszała się w stronę miejsca napraw, choć nie miała prawa zostać puszczona remontowanym torem. Próbował wywołać centralę, ale na szkłach wciąż migał tylko czerwony komunikat w nieznanym języku.
W tym czasie automaton nie ruszał się z miejsca, zamarł w bezruchu, całkiem tarasując tor. Podleciały do niego mniejsze jednostki, próbowały wywołać go, wymusić tryb diagnostyczny i wyprowadzić z wyłomu, bezskutecznie. Bzyczały wokół jak natrętne muchy albo grzęzły w wyciekającym przez dziurę polu bliskonektowym.
– Mama, nie widzę – chłopiec próbował wyjrzeć poza uścisk matki, zaskoczony, że trzyma go tak mocno, otulając ciasno jak poczwarkę w kokonie.
– Niech pan tak nie stoi! – krzyknęła rozpaczliwie na Chenga. – Niech pan coś zrobi!
Qipao otrząsnął się z osłupienia i pognał do drzwi przedziału, uruchomić hamulec bezpieczeństwa, ale ten nie zadziałał. Nic nie działało. A nawet gdyby działało i tak nie zdążyliby wyhamować.
Opadł na fotel, zdjął okulary i sięgnął po telefon, by napisać mesa do żony.
Automaton wyciągnął olbrzymie chwytaki na boki i zaparł mechaniczne odnóża przygotowany na uderzenie.
– Zamknij oczy – wyszeptała przez łzy. – Kochasz mamę? Mama ciebie bardzo.
W ostatnich sekundach patrzyła na popękany ekran i mętny kontur kapsuły – ciemny pęcherzyk w kaniuli, komicznie zassany w kadr.

What say you, dear reader?