Najpierw uderzyła nukiem. Zintegrowany z kleszczami łamacz zapory przebił górną warstwę zabezpieczeń bezety, pozostałe złożyły się jak domek z kart. Zbombardowany interfejs, odsłonięty, przyjął brudny pakiet, Judikay przejęła sesję i wlazła w bebechy. Miała przed sobą o-es bezety Paramid, bezbronnego golasa, lecz nie wiedziała jeszcze, jak się po takim poruszać. Skutecznie utorowała sobie nukiem drogę, choć Lenny liczył chyba na coś subtelniejszego, bo nawet słowem jej nie pochwalił. Gdy Judikay pod cyborsołdatką rozglądała się po przejętym systemie, on kierował pędzącą sierrę na miejsce zasadzki.
Czuwał nad dziewczyną jednym okiem, błyskając na zielono i monitorując w przeplocie zarówno jej postępy, jak i logi trakingu z poda Palazzo. Bezetę trzeba było odpowiednio przekierować, podmieniając dla niepoznaki faktyczny sygnał do systemu na fałszywy, z lewej bezety, lecącej według wytycznych spedytora, ale istniejącej jedynie jako skrypt. Atakowany o-es dławił się, sypiąc błędami permisji, lecz nie mógł odciąć Judikay sesji. Kleszcze potrafiły wgryźć się na poziomie hardware’u. Pożerały niepożądane instrukcje systemowe, obezwładniając go. Ale czas płynął nieubłaganie i od momentu, gdy walnęła nukiem, miała tylko kilka sekund na dokonanie podmiany, zanim ktoś zidentyfikuje, że o-es bezety walczy z nieokreślonym źródłem lagu i nie reaguje na wezwania diagnostyka.
No więc, co robisz, gdy nie wiesz, jak poruszać się po systemie? Proste: walisz na yolo, metodą prób i błędów, trzepiesz skurwiela brutforsem, delikatnie mówiąc, choć prześwietlanie go w tak wąskim oknie czasowym wymagało zaangażowania wszelkich dostępnych zasobów atakującej sploterki. Wciągnęła czerwoną chmurę przez ustnik w masce, podbijając synchro pod cyborsołdatką na maksa. Poczuła, jak przez port na karku skafandra bije w nią piorun, gdy cykloprymielyt we krwi zmaksymalizował transdukcję. Bynajmniej nie po to, by poprzez skafander stymulować jej ciało, jak w salonie automasażu – choć, kto wie, może tak właśnie czujesz się, kiedy przeżywasz orgazm? – on mięso odcinał, odkrajał przy nerwie, po to by mogła wyjść mózgiem poza ciało, w próżnię deprawacji sensorycznej. Wyzwolona spod ograniczeń fizyczności, na moment stała się jednością z przejętym w ataku o-esem i gdyby nawet Lenny wykręcał teraz sierrą piruety albo właśnie dachowali, nawet by tego nie poczuła.
Poszło gładko, bezboleśnie. Ktoś śmiał wątpić, że się uda? Schłodził ją dreszcz wywołany zwalnianiem zasobów, odzyskała ciało, a o-es legł u jej stóp, rozpracowany. Remapowała błyskawicznie systemowe komendy za placeholdery w skryptach Lenny’ego, tak jak ją poinstruował. On również musiał zauważyć, że dopięła swego. Ajdik bezety w trakingu Paramid występował przy nowym blipie, stary znikł, mgnienie oka, nikt się nie zorientował. Świeże logi potwierdzały skuteczność podmiany.
– Masz już wjazd na nawigator? – spytał.
– Prawie. Za chwilę nią pokieruję.
– Pracuj nad tym. Matt, cisza w eterze?
– Na razie czysto – usłyszeli przez radio pokładowe sierry.
– A daleko jesteś?
– Kilkanaście minut za wami.
– Kilkanaście? – Judikay mruknęła pod nosem. – Niech zepnie poślady…
– Co szeleścisz, gazela?
– Nic.
Pomyślała sobie, że Matt tak chamsko zostawił ją rano samą.
℘
Obudził ją chłód i zapach parzonej kawy. Zażyła profilaktycznie mitradon przed snem. Poranny kacor był dzięki temu dużo łaskawszy. Ostatecznie nie rozbili namiotu i była tym trochę zawiedziona. Poranek okazał się dość rześki. Nieźle się też zdziwiła, gdy w miejscu, gdzie spodziewała się śpiworowej mumii Matta, zobaczyła przycupniętego w słowiańskim przykucu Lenny’ego.
– Co mi się przyglądasz, jak śpię? – wypaliła.
Lenny podkurczył wargi, odsłaniając zębiska w trupim uśmiechu.
– Kaweczki? – spytał, wyciągając w jej stronę dłoń, a w niej blaszany kubek.
Rozejrzała się.
– Gdzie Matt?
Podłubał w zębach paznokciem i splunął na bok, po czym siorbnął spory łyk.
– Pojechał. On musi dotrzeć na wysuniętą pozycję. Ty jedziesz ze mną.
– A jakieś śniadanie?
Podrzucił jej wojskowy chlebak-kostkę z prowiantem.
– Chleb, konserwa, coś śłodkiego nawet. Najedz się, ogarnij i pakuj na tyły sierry.
– Zamierzasz dzisiaj jechać ostrożniej? Tam nie ma pasów.
– Ano, nie ma. – Wzruszył ramionami. – Chcesz, żeby ci zamontować fotelik?
Zaśmiał się i odmaszerował w stronę auta, zostawiając jej odrobinę prywatności, z której od razu skorzystała. Odlała się za skałką i umyła na tyle, na ile dało się zimną wodą z manierki. Ściskało ją w żołądku, ale nie z głodu, chyba ze strachu, wstyd przyznać. Liczyła na to, że Matt będzie gdzieś obok w trakcie akcji, a tu, proszę, miał ją niańczyć Lenny. Ciężko było jej przełknąć cokolwiek, ale wmusiła w siebie kilka gryzów mięsiwa na pieczywie i pod koniec nawet jej to zasmakowało. Parę łyków kawy, batonik energetyczny i kilka westchnięć ostatecznie rozproszyły weltschmerz.
Do auta wsiadała praktycznie już bez focha. Nałożyła hełm, wyregulowała fasunek i odpaliła interfejs. Przyzwyczaiła się już do wysokiej czułości optipulatorów, ostro ćwiczących gałki oczne oraz do występujących tu i ówdzie nieprzetłumaczonych literałów cyrylicą, do których dopowiedziała sobie, mniej więcej, co mogły znaczyć. Ale oprócz przygotowania się do pracy z hełmem Lenny kazał jej dopiąć jeden z kabli idących od cyborsołdatki do portu na karku skafandra. Towarzyszyło temu nieprzyjemne ukłucie i lekki prąd. W interfejsie pojawił się panel z nowymi odczytami, ale za cholerę nie wiedziała, jak interpretować ten output. Lenny nie kwapił się, żeby wytłumaczyć jej, na co to komu potrzebne. Tak samo nie podzielił się wyjaśnieniem, dlaczego miała tym razem nałożyć na twarz śmierdzącą odgrzybianiem maskę z odchodzącymi na boki rurami, ale w sumie nie musiał. Gdy zapięła ją szczelnie, interfejs wzbogacił się o nową kontrolkę: odczyt manometru przy kilkulitrowej butli z cykloprymielytem.
Odpalił silnik i wyruszyli. Przez jakiś czas jechali w milczeniu, ale gdy w pewnym momencie poczuła, że mają pod kołami równy asfalt, a nie kamienie, Lenny postanowił się wreszcie odezwać:
– Słuchaj mnie teraz uważnie. Manifest z harmonogramem i załadunkiem każdej bezety zostanie za kilka minut wypuszczony. Dostaniesz do niego ścieg i na mój sygnał zrobisz doplot.
– Mhmm, manifest, jasne… – odparła niepewnie.
Lenny odchrząknął.
– Możesz mi zadać pytanie – powiedział z nutą irytacji w głosie. – Jedno.
Namyślała się przez moment.
– Będzie zaszyfrowany?
Zerknął na nią. Pytanie było stosowne. Nie wykopał jej z auta.
– To nie problem. Odpalisz kombajn krypto i po sprawie – powiedział. – Cały atak mamy oskryptowany. Jak się pogubisz, sprawdzaj komentarze. Przez backdoorek na podzie mamy wjazd do oplotki i api trakingu Paramid, do serwisu wystawiającego manifest również. Puszczę pakiet sondę i wyniucham dla ciebie api. Dostaniesz token. Instrukcjami z trakingu zmusisz stargetowane bezety do pójścia przez wnyki, nowymi trasami, które przygotował Rayke. Idąc według manifestu, powinnaś znaleźć tę konkretną, której ładunek nas interesuje. Możliwe, że dla zmyłki zdublują ten transport i kilka wpisów w manifeście się pokryje, ale to nie szkodzi. Jesteśmy w stanie obsłużyć tak maksimum trzy…
– Mogę mieć jeszcze jedno pytanie? – wpadła mu w słowo. – Co to właściwie te bezety?
Lenny zmarszczył czoło, westchnął i burknął pod nosem przekleństwo.
– Bezzałogowce, Judi – usłyszeli głos Matta przez radio. – Autonomiczne, ale sprzężone z trakingiem. Technicy mogą korygować im trasy, a więc my też.
– Matt, ty już na pozycji? – spytał Lenny.
– Na linii z wnykami dwa i trzy.
– Dobra, czekaj na instrukcje. Ciebie, gazela, w tej kwestii, interesuje głównie jedno. Gdy Matt powie: jest sygnał z kleszczy, przeplatasz się na naszą konsolę, szukasz sygnatur, a jak potwierdzisz zgodność wzorca z głównym celem, przejmujesz o-es tej bezety i kierujesz na sajta, panimajesz?
– Jakie kleszcze?
– Zobaczysz.
℘
OD: opalazzo℘ paramid
DO: gcollins℘ paramid
Trzymaj, Gina:
℘ paramid℘ trackingAPI℘ Manifest-RO (SECUREGET)
[access-token-valid]
Zdzwońmy się za niedługo w tamtej drugiej sprawie, okej?
Oscar
℘
– Mam ścieg – ucieszyła się. – Odszyfrowuję gibki. Ale, Lenny, tu jest tylko… jakiś złom? Wykaz uszkodzonych jednostek, co na szrot, co do utylizacji…
– Spokojnie, skrypt to zawęzi. Odpytaj w międzyczasie api o geowektory i ajdiki wszystkich bezet.
Nadchodził moment skorzystania z wyłudzonego tokena. Bała się, że za to, co zaraz zrobi, ktoś ją kiedyś dojedzie. Nie powiedzieli jej ani nie była sama w stanie tego sprawdzić, ale w duchu liczyła na to, że wyprodukowana pod Pentastarem czapka-cyborsołdatka miała wystarczające zabezpieczenia. Spodziewała się, że splotołamacze ruskiej produkcji tną przez węzły po najmniejszej linii oporu, brutalnie, jak przystało na broń, a nie subtelnie jak narzędzie szpiegowskie. Kto wie, jaki dokładnie Lenny miał w pikapie setup? Może była wprzęgnięta na goło, bez proxy, bez przeplotu z marionetkowym profilem. Maskowanie swojego odcisku w splocie musiała całlowicie zawierzyć sprzętowi Lenny’ego i jedyne, co ją pocieszało, to fakt, że chroniąc ją, chronił też własne dupsko, więc powinno mu zależeć. No, chyba że na koniec akcji planują zrobić z niej kozła ofiarnego.
– Masz to?
– Mam – odparła. Wątpliwości wątpliwościami, ale rzeźbione przez lata odruchy sploterki zrobiły swoje, a cyklop nie pozwalał jej zwolnić. Strzeliła w endpoint i dostała odpowiedź. – Dwanaście geowektorów w sektorze.
Puściła skrypt weryfikujący manifest. Z kropek symbolizujących geowektory śledzonych bezet osiem zgasło, zawężając pulę.
– Cztery się pokrywają. Tak miało być?
– Mówiłem ci, trzy to maks. Jesteś w stanie którąś odrzucić? – spytał Lenny.
Niby jak? Ene, due, rike, fake? Czego on oczekiwał?
– Aktywowałem wnyki. Widzisz trzy nowe geowektory, Judi? – odezwał się Matt.
Rzeczywiście. Trzy pomarańczowe krzyże wyrosły na mapie taktycznej.
– Mam je.
Nałożyła na mapę warstwami wykradzione przez Rayke’a statystycznie wiarygodne trasy, wyznaczone przez Paramid oraz te aktualne, otrzymane przez strzały do api trakingu. Te realizowane przez bezety obecnie odbiegały nieznacznie od szablonu, ale Matt rozstawił swoje wnyki, czymkolwiek były, na odcinkach, przez które na ten moment dwie z czterech miały za niedługo przejechać.
– Dwie wpadną idealnie. Trzecia idzie trochę bokiem. Czwarta leci obwodnicą, kompletnie w innym kierunku – zameldowała. – Jeśli wierzymy szablonom, odsiewam ostatnią. Zgoda?
– Dobra – powiedział Lenny. – Rób to, co ćwiczyliśmy.
Zgodnie z tym, co pokazał jej Lenny, odpaliła ich domorosły generator przeszkód i skupiła się na tej trzeciej. Plan był prosty: karmić dyspozytora fałszywym datasetem zagęszczenia ruchu, robót drogowych i przeszkód, za każdym razem wymuszając delikatne przeliczenie trasy bezety, aż poleci w końcu pożądaną, prosto przez wnyki Matta. Każde przeliczenie wymagało chwilowego przesłonięcia rzetelnego źródła tych informacji – łącznie ze zbieranymi w czasie rzeczywistym strumieniami z sensorów pojazdu – co, w najgorszym przypadku, mogło nawet spowodować wypadek.
W tamtej chwili Judikay nie przejmowała się tym wcale. Zbyt była pochłonięta podsuwaniem bezecie coraz lepiej skalkulowanych konfiguracji. Taka metoda sterowania pojazdem była cholernie nieprecyzyjna, a do tego pojawił się kosmiczny lag, zwłaszcza gdy zwiększyła precyzję śledzenia, cały czas bombardując system zrzutem nowo skalkulowanej trasy. Próba, rezultat, kolejna próba, rzut za rzutem, losowanie, a ona jak złamaska w kasynie, patrząca na losujące się numerki, licząca, że zaraz trafi jej się jackpot. Dalej, jedź do nas, skubańcu.
– Ej, gazela, za ostro napierdalasz w api! – wrzasnął Lenny, zerkając w przechwycone z poda Palazzo logi. – Zwolnij, bo zaraz wyczerpiesz limit requestów!
Limit?
Lymit na tokena, doczeńka. Nie strjelaj tyle! STOP!
Głos cyklopa wdarł się gdzieś z boku i zrujnował jej synchro. Poczuła w karku pieczenie, a z cyborsołdatki poszła iskra. Wpiła palce w tapicerkę, aż zabolała ją skóra pod paznokciami. Strumyk krwi z nosa spłynął jej na wargi. Musiała odpiąć maskę, żeby się nie zakrztusić.
– Stul pysk! – wybuchnęła. – Rozpraszasz!
– Idiotko! Natychmiast przestań walić w api, bo za chwilę… No i gówno! Token przepadł!
Lenny utrzymał doplot przez omnipoda, ale bufory zalała ściana błędów, meldunki o użyciu nieważnego tokena, zaśmiecając przydatne wpisy w logach. Taki spajk musiał zostać zauważony, ich przykrywka spalona. Zaraz zacznie się prawdziwa walka z czasem.
Judikay odcięło całkiem od oploki, ale przed oczami miała jeszcze ostatni zrzut trasy bezet.
– Jest okej… – powiedziała, choć zdawała sobie sprawę z tego, że nawaliła. – Zdążyłam naprostować tego trzeciego, idzie na wnyki… A ten pierwszy już chyba przejechał…
– Nie pierdol! Zmarnowałaś nam dobry token! Wcale nie jest okej!
Zmroził ją tym krzykiem. Zaimponowanie im stało się dla niej tak ważne, a tu wyszła cała prawda o niej na jaw. Nowicjuszka, pozerka, lama, frajerka, gówniara, głupia cipa. Amber miała rację, matka miała rację, cały śiwat już teraz wie, nie naprawi tego, nie wybaczą jej i oberwie zaraz, prawda? Jasne, że oberwie. Zasłużyła. Nawet trochę na to liczyła. Fizyczny ból jest sprawiedliwy. O wiele łatwiej go znieść niż porażkę.
– Matt, jak u ciebie? – spytał Lenny.
– Jest skan z pierwszej bezety. Kleszcze wlazły prawidłowo. Judi, zaraz znowu będzie traking, tylko teraz będzie szedł z naszych sond. Przygotuj się.
Czyli jednak… to nie koniec? Wciąż jeszcze była w grze?
– Dawaj – odparła.
Sekundę później leciał już do niej świeży strumień danych z kleszczy. Geowektor, ale nie tylko, był też kompletny skan naczepy. Sprytne sondy powłaziły w szpary pojazdu, transmitując precyzyjne położenie i dając trójwymiarową makietę maszyny, na której pasożytowały. Musiały wleźć również pod maskę, bo po chwili dostała też dump z kompletnej diagnostyki samego pojazdu. Gdyby wiedziała jak, byłaby w stanie użyć tych kleszczy, żeby wpiąć się do sterowania, dosłownie przejąć kierownicę. Zajebiste.
– Masz jakieś sygnatury w naczepie? – spytał Matt.
– Zero…
– Kurwa, to nie ten – warknął Lenny. – Matt, co z tym drugim?
– Cholera, kiepsko… Poszedł przez wnyki, ale kanister się zaciął…
– Jak to się zaciął?
– No, bubel. Niewypał. Nie wiem…
– Zakopałeś za głęboko!
– Możliwe. Co poradzę?
– Czyli nie mamy na drugiej bezecie ani jednego kleszcza, tak? A co z trzecią, jebana mać?
– Z trzeciej nie mam na razie sygnału – powiedziała Judikay. – Mogła jeszcze nie wejść w zasięg wnyków.
– Lenny, mam zapasowy kanister. Wnyki na drugą próbowały się aktywować, czyli przejechała obok – powiedział Matt. – I pewnie wciąż trzyma się trasy.
– Całkiem możliwe.
– Dogonię ją i odpalę w nią kanister ręcznie. Nie ma innego wyjścia.
– No to jedź, nie marnuj czasu. My ruszamy do trzeciego – odparł Lenny. – Przytul się do fotela, Judikay. Będzie rzucało.
℘
– Jest zjazd – Matt zameldował przez radio.
Skręcił, prawie kładąc motor bokiem na asfalcie i przestrzelił przez bramownicę. Ruch na trasie był na szczęście stosunkowo niewielki. Minął kilka wolniejszych transportów i skulił ciało w ciasny kształt, minimalizując opór powietrza. Przydusił motyle kierownicy, odchylając maksmalnie przepustnicę.
– Mam ją.
Samo zrównanie się z bezetą nie było trudne, ale utrzymanie się na jej flance, próbując przy tej prędkości wymierzyć i odpalić ciężki kanister byłoby samobójstwem. Lepiej było ją wyprzedzić i strzelić ze stabilnej pozycji, dlatego pocisnął do przodu, zwiększając dystans od celu. Zaczął liczyć w duchu. Raz, Missisipi. Dwa, Missisipi. Trzy, Missisipi. Szacował, że na: wyhamowanie, wyjęcie z plecaka kanistra z kleszczami, uzbrojenie go, wycelowanie i oddanie strzału potrzebował mieć tak ze trzydzieści sekund w zapasie.
Przy trzydziestejktórejś missisipce opony zawyły, ścierane na asfalcie. Matt zeskoczył z blejda i zerwał z siebie plecak. Kierownicę motocykla wykorzystał jako statyw pod kanister, licząc na to, że ciężar maszyny złagodzi odrzut. Bezeta była coraz bliżej, a on mierzył do niej jak z pirackiej armaty, minimalnie powyżej celu i z poprawką na wiatr. Gdy tylko bok bezetki znalazł się na tyle blisko, że dało się odczytać litery pod logo Paramid, pociągnął za wajchę. Rozprężony gaz wypchnął z hukiem zawartość kanistra i posłał nad pojazd grad metalu. W ułamku sekundy tępy szrapnel przeobraził się w aktywne sondy, z których część odbiła się od blachy jak groch, ale te, które zdążyły rozkurczyć pazury, wgryzły się w bok bezetki, jak wgryza się pasożyt w bydło. Pozostałe odpaliły miniaturowe silniczki i runęły na naczepę z powietrza, jak chmara os.
W kilka sekund bezeta była tylko kropką na horyzoncie. Matt wylądował na plecach pod wpływem samego wystrzału, ale też odruchu, każącego uskoczyć przed jadącą na ciebie, rozpędzoną czterdziestotonówką. Miał farta, że motor go nie zgniótł, ale musiał się stąd prędko zbierać, bo w każdej chwili mogło najechać na niego coś pędzącego pasem, który, leżąc tu, blokował.
– Dwójka okleszczona. Judikay, masz odczyt?
– Tak, zbieram coś – usłyszał przez radio.
Otrzepał się, postawił motocykl. Ręce całe mu się trzęsły, ale odetchnął z ulgą, gdy udało mu się zepchnąć go na pobocze, gdzie nawet przy sporych prędkościach szusujących obok bezet był względnie bezpieczny.
– I jak? – Otworzył powoli puszkę coli, starając się nie wygazować na siebie całej zawartości. Pozwolił sobie na te kilka słodkich łyków zwycięstwa. Jak się okazało, przedwcześnie.
– Przykro mi, Matt. Również pudło – odpowiedziała Judikay.
Westchnął.
– Nie szkodzi, Judi. To ważna informacja – na przekór irytacji i rozczarowaniu, Matt starał się ją zapewnić, że wciąż kontrolują sytuację. – Przynajmniej teraz wiemy. W drodze eliminacji, co nie?
– Tak, to musi być trójka, ale nie jestem jeszcze w stanie tego potwierdzić. Skan wciąż w toku.
– Hmmm. Muszą mieć tam coś, co zaburza kleszczom skanery – burknął, wycierając nadgarstkiem brodę.
– Nieważne. Jest już nasz, tylko musimy się sprężyć – wtrącił się Lenny. – Dodatkowe zabezpieczenia to dobry znak. Judikay, jesteśmy blisko trójki. Masz sprzęg z kleszczami. Zaczynaj włam. A ty, Matt, ciśnij do nas z powrotem.
– Dobra, pędzę! – Dopił do dna, zgniótł puszkę buciorem i odpalił maszynę. – Nie zaczynajcie zabawy beze mnie.
℘
Wyprowadzili bezetę zjazdem na szerokie pustkowie, wydzielony teren pod nigdy niezbudowaną farmę solarną. Lenny zaparkował sierrę, wyskoczył z szoferki i podbiegł do zasobnika na pace pikapa. Wyjął strzelbę automatyczną.
– Paramid już węszy. Odcięli mnie z poda. – Ruszył w stronę bezety i przyklęknął w pewnej odległości, ładując śrut z ładunkiem bliskonektowym. – Musimy ją rozładować, zanim zjawi się tu ochrona.
– Jeszcze kilka sekund i złamię szyfr – usłyszał głos Judikay przez implant w czaszce. – Widzę cztery sygnatury automatonów. Przed chwilą postawiły anteny i łapią wytyczne.
– Daj mi na wizję – polecił i złożył się do strzału, biorąc na cel opuszczany trap z tyłu naczepy.
W jego oczach rozświetlił się zielony HUD. Sygnały z kleszczy triangulowały cztery automatony ochrony z nienajgorszą dokładnością, choć nie były w stanie sczytać modeli seryjnych ani danych diagnostycznych. Równie dobrze mogły zaraz wypaść na niego cztery uzbrojone po zęby samsony, na których śrut zrobi nie większe wrażenie niż pierdnięcie muchy. Lenny przytulił kolbę.
– Dawaj, gazela, otwieraj puszkę!
– Poszło! – odparła Judikay. – Czekaj! Jest jeszcze piąta sygnatura!
Słysząc to Lenny, uśmiechnął się.
– Haraszo.
Drzwi poszły w dół, wypuszczając z sykiem kłęby gazów chłodniczych. Zza nich wypadła pierwsza para automatonów-konwojentów Paramid, wzniecając tąpnięciem mechanicznych talonów o grunt tumany kurzu.
– Rzuć to! – polecił jeden z nich, wymierzając w Lenny’ego paralizator.
Ze strzelby padła błyskawiczna odpowiedź. Śrut przegryzł nadrukowaną wojskowym kamuflażem blachę piersiową automatonu. Maleńkie ładunki natychmiast wytworzyły pole wewnątrz maszyny, dewastując elektronikę i jakąkolwiek insulację źródła zasilania. Automaton zaczął iskrzyć, po czym stanął w ogniu, robiąc jeszcze dwa kroki w przód i zamierając w połowie trzeciego.
Lenny przeniósł lufę na kolejny cel i wypuścił salwę. Pierwszy strzał poszedł gdzieś w bok, drugi drasnął korpus. Trzeci przebił automatonowi głowę i odrąbał manipulator z paralizatorem. Lenny natychmiast przemieścił się, pozycjonując wrak płonącego automatonu między sobą, a drzwiami naczepy bezety, zza których poszły nagle dwie serie z automatu.
– Jebana! – wrzasnął, ryjąc się w piach, próbując wykorzystać zezłomowane maszyny jako zasłonę. Pociski zrobiły sito z korpusów obu wyłączonych z walki konwojentów. Lenny zacisnął zęby i syknął, czując, że obrywa. Muśnięcie o tytanową płytkę w czaszce zniósł dzielnie, bo był na prochach, odkąd matka przestała karmić go cyckiem i ból był dla niego tylko kolejnym parametrem, ale dziura na wylot w bicepsie wykluczała kolejną odpowiedź ogniem ze strzelby. Odrzucił ją i sięgnął drugą ręką po rewolwer przy pasie. Spróbował oddać strzał, ale oni już zaczęli okrążać jego fatalną pozycję i zaraz mieli wjechać mu na flankę. – Ej! Może jakaś pomoc, kurwa!?
– Judikay, jestem już prawie na miejscu! Zrób coś! – Matt krzyczał przez radio. – Zrób coś!
Ale dziewczyna była sparaliżowana. Gdy padły pierwsze strzały, skuliła się odruchowo za tylnym siedzeniem.
– Ale co ja… niby mam zrobić? Oni strzelają… Nie mogę…
– Walcz! Słyszysz mnie?!! Inaczej zaraz wezmą się za ciebie!
Spakojne. Doczka da sobie radę.
Gdzie ty byłeś?
Odpjela mię. Nje pamięta?
Błagam cię! Pomóż mi… Co mam robić? Powiedz mi! Ja nie wiem…
A szto ma do dyspozycji?
Dyspozycji? Nie wiem… Skąd mam wiedzieć?
No a kak sje taka dowie? Szto musi? P…?
P…?
Pi…?
Pi…? Ping? Musi puścić ping. Jasne…
Da.
Puściła. Najbliższy i najszybszy ping wrócił z pikapa Lenny’ego. Jak się okazało, nie była to zwyczajna sierra anvil 4×4, a Lenny nie pochwalił się, że auto przerobione było na zdalnie kierowane. Niewiele myśląc, wrzuciła je w przestrzeń podporządkowaną i weszła w diagnostykę, aby wchłonąć błyskawicznie schemat samochodu. Następnie ping przyszedł z kleszczy Matta. Ich api było zintegrowane z jej hełmem, więc zażądała pełnego odczytu, zaktualizowała sobie ich geowektory, a przy okazji zrzut ze skanerów. Zwróciły jej też trzy sygnatury i geowektory konwojentów Paramid.
Nie zawahała się ani na chwilę. Wprowadziła w nawigację samochodu koordynaty zgodne z geowektorem najbliższego konwojenta i wcisnęła gaz. Silnik zaryczał, opony przeorały ziemię i pikap wyrwał do przodu, a nią zarzuciło. Jebany Lenny i jego brak pasów. Słowa łajdaka powracały do niej teraz bumerangiem. Pasy i co jeszcze? Może ci fotelik zamontować?
– Tajest! – ryknął Lenny, widząc, na co się zanosi. – Przypierdol mu!
Obrany za cel podróży automaton także się zorientował. Wykonał zwrot w stronę nadjeżdżającego pojazdu, zebrał dane i obliczył trajektorię uskoku… o kilkaset milisekund za późno.
Trzyma sję, doczka!
Anvil przydzwonił w niego z impetem opadającego kafara i automaton rozerwało na pół. Zgrzytnęły sprężyny, amortyzując podrzut kół rozwałkowujących dolną połówkę maszyny. Niestety górna część automatonu przetrwała uderzenie prawie nietknięta. Konwojent uczepił się w ostatnim zrywie pazurami maski samochodu. Skorygował priorytety i zaskakująco sprawnie dostosował strategię walki do nieoczekiwanych okoliczności. Manipulatorem uzbrojonym w karabin wycelował w szoferkę, szukając celu. Nie będąc jednak w stanie namierzyć przeciwnika, skierował lufę w maskę samochodu i zaczął strzelać.
Judikay leżała skulona na podłodze za fotelem. Miała ogromne szczęście, że zderzenie z automatonem nie skończyło się złamaniem karku, ale trzymała się dzielnie i nie przerywała sprzęgu. Odgłosy strzałów docierały do niej jakby z odległej linii frontu. Tak samo, jak wcześniej, podbiła synchro i cyklop miłosiernie wytłumił bodźce zewnętrzne, dając jej minimum skupienia niezbędnego przy obsłudze interfejsu bojowego cyborsołdatki. Przywołała panel z diagnostyką auta, gdzie zobaczyła, jak padają rozstrzeliwane akumulatory, a prędkość pojazdu spada do zera.
Wczepiona chwytakiem w podziurawioną maskę sierry połówka konwojenta, niczym poturbowany krab, zaczęła pełznąć w stronę szoferki. Ogień karabinu przestał zagrażać Judikay – automaton wyprztykał się z amunicji – ale teraz zaczął walić chwytakiem w przednią szybę i jej pęknięcie było tylko kwestią czasu.
– Matt, gdzie ty jesteś? – szepnęła, kuląc się przy tylnych drzwiach, szukając po omacku klamki.
– Zaraz będę! Wytrzymaj! – odparł. – Co z Lennym?
– Nie wiem, nie widzę go…
– Słuchaj mnie. Musisz wyizolować sygnaturę jednego kleszcza. Odepnij go od naczepy i wyślij na zwiad. Dasz radę?
Judikay trzęsła się, poobijana i potłuczona, prawie wymiotowała pod siebie. Hełm ważył chyba tonę, a mięśnie jej karku płonęły z bólu.
– Spróbuję…
Przy bezecie stał drugi z pary aktywowanych konwojentów i analizował parametry sytuacji.
Napastnik, który przed chwilą jeszcze angażował go w starciu, przestał być zagrożeniem. Niezidentyfikowany mężczyzna przestał ostrzeliwać się zza osłony w postaci dwóch zezłomowanych automatonów. Leżał tylko na ziemi, uciskając ranną rękę i postękując, unieszkodliwiony. Priorytetem stał się ponownie ładunek bezety. Konwojent przeprowadził skan chronionego pojazdu i wykrył na ścianach przyczepy wrogi osprzęt sploterski, który należało wyeliminować.
– Wraca… w stronę… ładunku… – wysapał Lenny. – Ktoś ma go… w zasięgu?
– Judikay? – spytał Matt.
Przejęcie kontroli nad pojedynczym kleszczem nie stanowiło poważnego problemu, ale już odczepienie go od celu owszem. Kleszcze siedziały mocno w blaszanych ściankach i zakopane w mechanice pojazdu, klinujące się tak celowo, zaprojektowanymi do tego odnóżami. Koniec końców, to były jednorazówki, ale Judikay wpadła na pewien pomysł. Dobrała się do sterownika silniczka jednego z nich i przekierowała dyszę pod kątem ostrym na tyle, żeby puszczony na cały zawór odrzut pozwolił wyswobodzić dziada z zakleszczenia.
– Mam cię! – ucieszyła się i przełączyła wizję na widok z kamery kleszcza.
Nagle poczuła, jak błyskawica trafia ją prosto w oczy. Krzyknęła z bólu.
Konwojent Paramid trafił celnie, dokładnie w tego kleszcza, którym planowała sterować i już szykował się na kolejnego. Pocisk nie tylko rozerwał urządzenie na strzępy, ale spowodował też błąd w optipulatorze hełmu i teraz sączył jej się w oczy bolesny, wizualny szum.
Nje ma prablema. Resetuj wizję.
Uspokoiła oddech i gdy wykonała reset, zasnuła ją gęsta jak smoła czerń. Dla przebodźcowanych oczu była jak balsam na powieki. Ulga była jednak krótka, reset trwał tylko kilka sekund i momentalnie powrócił agresywny obraz: siatki grafów, mapa taktyczna, rozeta administracyjna, schematyka urządzeń w przestrzeni podporządkowanej, panele diagnostyczne i selektor sesji. Jakoś już zdążyła przyzwyczaić się do podobnego zalewu informacji i zachowała bystrość umysłu. Puściła jeszcze raz ping i odetchnęła. Został jeszcze jeden kleszcz, którego miała szansę odczepić od bezety. Nie było chwili do stracenia. Konwojent przeładowywał, a ona musiała powtórzyć całą sekwencję od zera.
– Niedobrze – odezwał się Matt. – Nadciągają posiłki Paramid.
Słyszała jego słowa, ale biegły do niej jakby przez rurę, stłumione. Pełną przepustowość myśli poświęciła na wjazd na tego skubanego kleszcza. Biedak wczepił się trochę mocniej niż pozostałe, ale miał też więcej paliwa. Obliczyła kąt i stężenie mieszanki. Ustawiła trajektorię, odpaliła silnik.
– Wylazł! – krzyknęła z radością.
Maluch stracił ponad połowę szponiastych odnóży, ale w powietrzu dało się nim sterować.
– Matt, co teraz? – spytała, fruwając mechanicznym insektem w bezładnym tańcu uników, utrzymując bezpieczny dystans od polującego na kleszcza automatonu.
– Cokolwiek się dzieje, nie daj mu go trafić! Paramid skierowało oddziały interwencyjne, żeby przechwycić pozostałe bezety. Jak ten dupek odstrzeli kleszcze, stracimy zagłuszanie. Konwojenci zameldują pozycję i oddział pójdzie prosto na nas!
Rozumiała, co się święci. Mimo wszystko miała nad konwojentem drobną przewagę. Oswobodzony kleszcz był zwinnym i trudnym do trafienia celem. Niestety każdy spudłowany strzał niósł też ze sobą konkretne ryzyko. Dwa pociski trafiły w pobliżu Lenny’ego. Kilka rykoszetowało od felg sierry.
– Dobrze ci idzie! Utrzymuj jego uwagę. Jestem już prawie na miejscu.
– Łatwo ci mówić! – odparła. – Dopóki wspomagam się odrzutem, nie jest w stanie mnie trafić, ale kończy mi się paliwo. Odciągnę go jakoś od Lenny’ego… Ale co z piątym konwojentem, Matt? Przy bezecie jest jeszcze jedna sygnatura!
– Nią się nie przejmuj – usłyszała nieznany głos.
Skąd nadawał, kim był? Kolejnym halunem serwowanym jej przez cyklopa czy ktoś wtargnął na wykorzystywaną przez nich częstotliwość? Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić. Przednia szyba sierry roztrzaskała się, zasypując wnętrze pikapa fragmentami szkła balistycznego, a do szoferki wpełzło ciężkie, mechaniczne łapsko i wleczony resztką zasilania korpus konwojenta Paramid. Zapomniała o nim, a on właśnie namierzył ją, kulącą się fotelem. To koniec.
– Matt! Maaaaaatt!!! – wrzasnęła, czując jak chwytak zaciska jej się na nodze.
Rozpędzony blejd wyskoczył zza wydmy i wylądował obok rozbitej sierry.
Matt wyhamował przy tylnych drzwiach pojazdu i sięgnął do plecaka po ręczny bliskonekt. Strzelił wiązem w klamkę, chwytając drzwi pikapa w niewidzialną paszczę i pociągnął do siebie, jakby łowił zajebiście grubą rybę, wyrywając drzwi z zawiasów i odsłaniając tym samym plecy automatonu. Konwojent wykrył zaburzenie pola i idące za tym zagrożenie. Puścił nogę Judikay. Spróbował odwrócić się, ale nie należał do zwinnych i zaklinował się w kabinie. Przez chwilę próbował się oswobodzić, gdy nagle sam został uchwycony w bliskonektowy wiąz.
– Judikay! Zakryj twarz!
Matt podkręcił strumień do maksimum, aż odczuł pieczenie w smartgarstku. Zasyczał, ale nie odpuścił. Pochwycona w sidła maszyna zaczęła z wolna wibrować, by już po chwili dygotać jak zziębnięty pies. Rozżarzone śruby wystrzeliły z korpusu niczym prażona kukurydza. W pewnym momencie tylna płyta nie wytrzymała natężenia bliskonektu i stopiła się, prakycznie wyżarta w tym miejscu jak jakimś kwasem. Na sam koniec pękła po przekątnej, zupełnie się odginając. Bez odpowiedniej osłony elektronika automatonu nie miała szans przetrwać. Na szczęście Matt miał świetne wyczucie i zakręcił w porę strumień, zanim konwojent buchnął ogniem. Cielsko zwaliło się na tylne siedzenie.
– Nic ci nie jest!? – krzyknął.
Musiała zerwać z głowy ten przeklęty hełm. Jebać kleszcza, jebać to wszystko.
Wymacała wreszcie klamkę i wytoczyła się z samochodu prosto w piach, kaszląc i plując.
– Dam… radę… – wyrzuciła z siebie. – Ale idź, sprawdź… co z Lennym…
Matt objechał pikapa od jej strony i zeskoczył z motocykla.
– Nie zostawię cię. Dawaj, podnieś się! – Objął ją ramieniem, pomagając stanąć na nogi. – Musimy się zawijać.
– On oberwał, Matty. Wykrwawi się…
– Nic mu nie będzie – odparł, ładując ją delikatnie na siedzenie. Potwierdził jeszcze na smartgarstku, że widać wciąż piątą sygnaturę, po czym wykręcił maszynę i poszli w długą. – Rayke z nim jest.