Furkot skrzydeł ćmy. Setki skrzydeł, może więcej. Miał w domu rój. Dosłowne zaćmienie. Obsiadały wszystko, zderzały się z sufitem, meblami, ścianami. Czuł, jak obijają mu się o twarz, wchodzą do uszu, pchają do oczu. Zaraz całkiem go obsiądą i pogrzebią w grobowcu z ciem.
Bo czymże innym mógł być ten hałas? Lęgły się gdzieś, to plaga, to kara. Ze szpar wyłażą. Wszędzie wyłażą, a on nie ma absolutnie siły sprostać tak gwałtownej inwazji. Nie teraz. Jeszcze nie, może za chwilę. Może potem się tym zajmie.
Mamrotał pod nosem, a furkotanie tylko przybierało na sile. Odwracał głowę, nakrywał się kocem, nie chciał, ale słyszał. Wzdrygał się na ten dźwięk, przewracał z boku na bok, czując mrowienie w całym ciele. Ale jeszcze nie. Poleży jeszcze chwilę. Poleży, może ćmy umilkną.
– Połączenie przychodzące – brzęczał głos hauswezyra. – Czy mógłbyś wstać już i odebrać? Zaczynam się obawiać, że będę musiał wezwać ambulans. Odbierz, proszę, połączenie.
– Nie widzisz, że ćmy? – burknął. – Weź uszczelnij… Chmara leci.
– Jasne. Chmara leci – skwitował hauswezyr. – Ale to tylko mikromiotły.
Fruwające po domu niewielkich rozmiarów automatony ścierały kurze, czyściły powierzchnie, zasysały drobne śmieci, a niektóre niewielkie porozrzucane przedmioty potrafiły nawet odłożyć z powrotem na wyznaczone miejsca. Ich fioletowe diodki zamrugały, gdy na sygnał hauswezyra musiały przerwać swoje rutyny. Zebrały się pod sufitem i pomknęły do estetycznie zamaskowanych stacji dokujących.
– Proszę bardzo. Uszczelniłem. – oznajmił hauswezyr. – Czy teraz odbierzesz połączenie?
– Już… – wymamrotał, przeczesując włosy, w które, przysiągłby, wplątał mu się przed chwilą insekt. Wymacawszy coś za uchem, szukał przycisku odbioru połączenia, ale zorientował się w końcu, że to nie zestaw słuchawkowy tylko kontroler Cave. Zdjął zabawkę, podniósł się powoli z sofy. Podszedł do biurka i zaczął przetrząsać sterty dokumentów.
– Gdzie on, cholera…
Dopiero po dwóch kolejnych sygnałach dotarło do niego, że wcale nie potrzebuje telefonu, że jest w swoim domu i że dom może przecież odebrać za niego.
– No już dobrze. Odbierz połączenie, słyszysz? – powiedział, unosząc wzrok. – Tylko bez wizji.
– Służę. Połączono.
– Halo? Sara?
– Cześć, Jake. Nie, to tylko ja. Przeszkadzam?
Marcus? O rany, czyżby on siedział jeszcze w biurze? Nie poszedł do domu? Został tam, przeprogramowując po kryjomu chefboty?
– Cześć. – Jacob starł ślinę z policzka. – Czekaj, która jest godzina?
– Dochodzi szesnasta. Brzmisz dziwnie, dobrze się czujesz?
– Ja? No, tak. W porządku. Zdrzemnąłem się chwilę. – Rozmasował zdrętwiały kark. – Co jest?
– Słuchaj, nie czuję się najlepiej. Chciałem dać ci znać, że ogarnąłem incydent z piątku. Mamy wszystkie approvale. Od Trish też. Ale jutro mnie nie będzie. Czymś się strułem. Skręca mnie i kompletnie do niczego się nie nadaję.
Nic dziwnego. Chyba tylko człowiek o żołądku z kamienia, nie zacząłby w końcu przeciekać, gdyby się tego wszystkiego naoglądał i nasłuchał co oni ostatnio. Tak to się zaczyna, od zwolnień lekarskich. Kończy na zmianie pracy.
Wyszperał z bałaganu na biurku wczorajszego niedopalonego zwinta.
– Spokojnie, nie ma sprawy. Nie musisz jutro przychodzić.
– Nie będzie to problem?
– Skądże. Ja też nie idę.
– Też nie idziesz?
– Nie przepadam za pracą w niedzielę.
Pstryknął kilka razy, ale zapalniczka coś nie chciała odpalić. Po drugiej stronie cisza przeciągała się. Marcus zawieszał się tak czasem w trakcie rozmowy, zwłaszcza, gdy ktoś rzucił żartem. Nie było innej rady niż to przeczekać.
– Ale ty na pewno dobrze się czujesz? – spytał Jacoba w końcu.
– O tak. Czuję się świetnie.
Faktycznie to czuł się tak sobie. Mięśnie go bolały i kręciło mu się trochę w głowie. Czuł się za to odrobinę wyspany, co zdarzało się rzadziej niż zaćmienie.
– Ale niedziela jest dzisiaj – powiedział Marcus. – Jutro jest poniedziałek.
Z początku nie zrozumiał, co miałaby wnieść do rozmowy ta informacja. Nic nowego, poniedziałek to poniedziałek. A jak jutro poniedziałek, to dzisiaj jest…
– Niedziela – powtórzył, czując, że coś się jednak nie zgadza. – Ano tak.
Czekaj. Wrócił do domu wczoraj. To było w nocy z piątku na sobotę. Nie mógł spać, trenował, trochę posiedział przy biurku, no więc usnął pewnie gdzieś nad ranem, może szósta. Ale teraz była szesnasta.
Zaniepokojony spojrzał na cyframkę, gdzie pod emitowanym zdjęciem jego i Sary był zegar z kalendarzem. Rzeczywiście była niedziela.
Czuł coraz mocniej ssanie w żołądku. Po chwili tak ostre, że jak zaczął się za bardzo na nim skupiać, to prawie zwymiotował. Targnęło nim, a zaraz potem coś boleśnie ścisnęło mu się w brzuchu. Żołądek całkiem zgłupiał, próbując wyrzucić z siebie próżnię.
Umierał z głodu.
– Jesteś tam?
– Tak, tak. Jestem… – odpowiedział, siląc się na uśmiech. – Żartowałem. Chodziło mi o to, że jutro też mogła by być niedziela. No, rozumiesz?
– Aha. To czyli co? Że ok? – odparł Marcus, chyba do żartu nieprzekonany. – Nie będzie problemu?
– Jasne, że nie. Idź do lekarza. Dochodź do siebie. Weź tyle wolnego, ile potrzebujesz. No to trzymaj się i zdrowiej. Cześć!
Nie czekał na odwzajemnienie pożegnania. Rozłączył się i ruszył do kuchni. Jakimś cudem zszedł z piętra, nie zabijając się. Nachylił się przy zlewie i przyssał do strumienia wody z kranu. Rzucił się na lodówkę, ale łup był marny. Musiał zadowolić się napoczętym jogurtem, jakimś topionym serkiem, o którym dawno nikt już nie pamiętał i plastrem sztucznej szynki. Zrobił sobie za to bardzo słodką kawę z dużą ilością śmietanki i popijając, zagryzał zeschniętym pączkiem. Targnęło nim jeszcze parę razy, więc zwolnił trochę, ale po chwili czuł się już na tyle dobrze, by móc przemyśleć, co tu się w ogóle wydarzyło.
– Zagraniczny szmelc-tek mieszający w mózgu – przeklinał, siorbiąc kawę. – Co za gówno. Znajdź mi do nich kontakt, dobrze?
– No jasne – odparł hauswezyr. – Infolinia wsparcia technicznego korporacji Cave. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Już się łączę.
– Dzięki.
W domu rozbrzmiała kojąca melodia na trzech strunach japońskiego instrumentu, bardzo relaksująca, ale Jacoba najzwyklej wpieniła. Na szczęście nie musiał czekać długo na głos po drugiej stronie.
– Witam w imieniu korporacji Cave! Z tej strony Melinda i tak tylko wspomnę, żeby nie było, nasza rozmowa jest re-jes-tro-wa-na. Ale bez paniki, nikt tego potem nie słucha, więc całkiem na luzie, okej? – zaszczebiotała konsultantka, otwierając dość swobodnie zgłoszenie wsparcia technicznego klienta. – No to co tam?
– No, dzień dobry – powiedział, wkładając w to dzień dobry (ładne mi dobry, ładny mi dzień) tyle irytacji, ile zdołał, spodziewając się po korporacji dużo większego profesjonalizmu. Może ten Cave to tak naprawdę jakaś mandaryńska tandeta, skoro tak prezentuje się poziom ich kadry w call center. – Chodzi mi o produkowany przez państwa kontroler z neurointerfejsem LD-REM.
– Elderem! No jasne. Cały dzień tylko elderemy i elderemy. No to bardzo proszę podać numerek produktu.
– Ale ja nie znam – odparł zdezorientowany. – Jaki numerek? Nie widzę go nigdzie na urządzeniu.
– Ależ to w ogóle nic nie szkodzi. Zaraz wszyściutko będzie jasne. Ten numerek jest nadrukowany na opakowaniu. Na spodzie. Albo na samym pudełku, albo może być naklejeczka. Sprawdzimy, co tam napisane?
No bosko. Mów ty do mnie dalej jak do dziecka. Równie dobrze sama mogłaś sprawdzić mi ten numer, w końcu mam od was tylko jedno urządzenie, a ty wiesz, kto dzwoni. Poczekaj, będziesz chciała, żebym ci podbił w ankiecie status na plus. Dostaniesz smutną minkę.
– Dobrze. Jak znajdę – powiedział. – I proszę uprzejmiej.
– Hai, hai… – usłyszał w odpowiedzi i cokolwiek miało to znaczyć, w ustach Melindy na pewno nie były to przeprosiny.
Wrócił do pracowni, odnalazł roztargane pudełko. Na szczęście naklejka z numerem modelu przetrwała Sary barbarzyńskie odpakowywanie.
– 00 R3 DR3 M1N – odczytał.
– O, super. Ślicznie dziękuję. Już patrzę… o już mam. Kontroler Cave Pebble. Wszystko się zgadza. No to jaki się problem przydarzył panu z tym elderemikiem?
– Uruchomiłem symulację z otrzymanego pakietu. Jedyną, jaką mi udostępniliście, nie miałem wpływu na jej wybór…
– O nie, tak mi przykro. Czy nie spełniła ona pańskich oczekiwań?
– Nie wiem tego – wycedził coraz mniej spokojny. – Bo nic z niej nie pamiętam. Tak samo jak nie wiem, dlaczego obudziłem się w niedzielę po południu, podczas gdy symulację uruchomiłem w piątek wieczorem. Jest pani w stanie mi to wytłumaczyć?
– Jak najbardziej!
– No to czekam na wyjaśnienia.
– Neurointerfejs prawdopodobnie, a powiedziałabym nawet, że prawie sto na sto, został nieprawidłowo skalibrowany. Czy zapoznał się pan z instrukcyjką?
– Tak – skłamał. – Postępowałem zgodnie z instrukcją. I pamiętam, że etap kalibracji przebiegł pomyślnie.
– Takie pamiętanie się zdarza, wie pan? Często bardzo. Ale to może być bardzo złudne. Czy przeczytał pan dokładnie ostrzeżenie w sekcji siódmej dotyczące skutków uruchamiania symulacji w okolicznościach sprecyzowanych w punkcie trzecim regulaminu korzystania z usługi?
– Wszystko dokładnie przeczytałem – powiedział nieporuszony.
– Super. To w takim razie na pewno wiedział pan, że nie należy, i to bardzo nie należy, podejmować się kalibracji interfejsu, będąc pod wpływem alkoholu?
Jacob odchrząknął.
– Halo, dobrze mnie pan słyszy?
– Słyszę – odpowiedział.
– Jest to dość często poruszany temat wśród naszych klientów. Gdyby pan jednak nie pamiętał, pozwolę sobie teraz przytoczyć treść tego zapisu.
Nie widział jej, ale pewnie miała na sobie potargane trampki, za dużą bluzę, w ustach gumę, fajkę albo innego czupsa, a na głowie wełnianą czapkę. Rozmawiała przez słuchawki, nogi wywalone na stole albo zatopiona w jakimś piankowym siedzisku. Tak wyobrażał sobie osobę, która miała przeszkolić go właśnie jak frajera.
– Sekcja siódma w punkcie trzecim regulaminu zawiera zastrzeżenie, z którego treści wynika, że korporacja Cave nie ponosi żadnej odpowiedzialności za skutki działania neurointerfejsu w przypadku użytkowania urządzenia niezgodnie z zaleceniami i ograniczeniamj. I tu te zalecenia, które pan już zna, prawda? Pragnę doradzić, żeby powstrzymał się pan przed próbami uruchamiania symulacji, gdy jest pan w stanie odurzenia alkoholowego bądź pod wpływem substancji o działaniu psychotropowym.
– Nie byłem pijany! – odparł. – Do widzenia!
– Do usłyszenia i miłego wieczoru! – powiedziała słodko i albo ciumknęła tego czupsa, albo posłała mu zdalnego całusa.
Rozłączył się. Zerknął do lodówki, gdzie mikromiotły odstawiły butelkę, ostatnią z czteropaka i zaczął się zastanawiać, jak długo mogły go trzymać te trzy piwa wypite przed uruchomieniem kontrolera. Zsumował ich spożycie ze zmęczeniem po podróży, ze stresem przez rozmowę z Trish i ze stresem przez rozmowę z Sarą. Przemnożył wszystko przez ilość dni chronicznego niewyspania.
– Aleś jej powiedział! – odezwał się hauswezyr.
– Być może – szepnął. – Być może miała trochę racji.
Ostatecznie machnął na to ręką. Nigdy tak nie zaspał, ale przynajmniej czuł się wypoczęty. I był to jedyny plus całej sytuacji, bo zdążył zapomnieć już, jakie to przyjemne uczucie. Oczy niepatrzące przez mgłę. Ciało niebędące sztucznie wprawianą w ruch marionetką na sznurkach przesączonych kofeiną. Przechadzał się po domu, otwierając zasłony wszystkich okien. Włączył głośno muzykę i udał się do łazienki.
– Prysznic – polecił.
– Służę – odparł hauswezyr i wanna momentalnie skonwertowana została w kabinę.
Strumień wody zmył z niego resztki rozgoryczenia. Piątkowy urlop może i przepadł, ale wcale nie czuł, że stracił sobotę. Żałował tylko, że Sara nie próbowała się z nim od piątku kontaktować.
Zawsze była buntownicza, ale to przecież mądra dziewczyna. Jeśli da jej czas, sama dojdzie do odpowiednich wniosków. Może lepiej było nie naciskać.
Wysprzątał pracownię, upychając wszystko, jak leci, po czym wzbudził terminal i przejrzał kilka ofert polecanych na ℘Wildwire. Nie rozgryzł jeszcze, jak konkretnie miałoby wyglądać ogarnięcie instalacji w domu bliskonektu, nie żeby mu specjalnie jakoś zależało. Opcja, która rzuciła mu się w oczy wymagała wyższego ratio statusu profilu publicznego, ale osoba, która ją promowała, traktowała to jak zaniedbywalny szczegół, a nie przeszkodę nie do przeskoczenia.
Z drugiej strony nie wyglądało na to, żeby proponowali obchodzić regulacje. Sugerowana strategia była skomplikowana, ale czysta. Wymagała skorzystania z odpowiednich promocji i obniżek wymagań statusu, które przy odrobinie wprawy można było przewidzieć i umiejętnie nawarstwiać. Do tego, jako pokaźne ugrupowanie w splocie, użytkownicy zrzeszeni w ℘Wildwire dysponowali pewnymi możliwościami wpływania na algorytmy przyznawania upustów przez dedykowane systemy zajmujące się balansowaniem potrzeb obywateli i wymogów wobec korporacji. I na tym polegała ich siła. Stanowili raczej luźną koalicję, ale wystarczająco dobrze zorganizowaną, by mieć realny wpływ na to, co dzieje się pod Integralem.
Wyplótł profil z serwisu, jakimś cudem unikając zalewu falą szpulfert i wrócił do przeglądania poczty. Czerwona ikonka przypominała o bardzo istotnej wiadomości i załączonej przez Marcusa alfie modyfikacji do chefbota.
Może czas coś zrobić z tym rzęchem, na którego namówiła go Becky. Automaton spoczywał w garażu, nigdy nieaktywowany, kolekcjonując pajęczyny. Co nie znaczy, że nie dałoby się go złożyć i wypróbować, a po dzisiejszej pobudce i tak marnym śniadaniopodwieczorku wizja otrzymania gotowego na zawołanie, normalnego posiłku z pakietu podstawowego brzmiała wcale nienajgorzej.
No i Marcus by się pewnie ucieszył, że uzyskał w nim testera. Zwłaszcza że teraz pewnie niezbyt mu wesoło na chorobowym. Tak postanowił i już sięgał po modyfikację, już ruszał do garażu, ale powstrzymało go nowe powiadomienie.
To z ℘Reach.out uprzejmie informowali, że przydzielono mu kandydata.
– Szybko – powiedział zaskoczony.
– I to bardzo – wtrącił się hauswezyr. – Pewnie bardzo pożądają w serwisie takich mentorów jak ty.
– Nie podlizuj się tyle – powiedział Jacob. – I weź się wycisz na jakiś czas.
– Służę.
Wywołał oplotkę serwisu i zerknął na profil kandydata.
Timothy Sovas, czternaście lat, stopnie na poniżej przeciętnym poziomie, z kilku przedmiotów zagrożony. Sporo nieobecności. Kandydat miał właśnie swój profil sprzęgnięty z serwisem i jeśli tylko Jacob by zechciał, mogli z marszu przeprowadzić sesję. Chłopiec chyba nie mógł się doczekać, aż system kogoś przydzieli, a on jakoś nie wpadł na to, że te zajęcia prowadzi się też w weekendy i zrobiło mu się teraz głupio, że tak się ociągał i tyle czasu przespał, po tym jak sam zgłosił się do programu.
Poszedł przebrać się szybko w coś stosownego. Znalazł jakąś koszulę z kołnierzykiem, ale z krótkim rękawem, taką z tych mniej formalnych. Na moment wrócił pamięcią do czasów, gdy uczył w szkole. Wtedy codziennie miał na sobie garnitur. Średniej jakości, ale jednak. Pamiętał innych nauczycieli, takich, po których widać było, że już się poddali, tych flejtuchów. Nie chciał, żeby teraz ktokolwiek wziął jego za takiego przegrywa, więc ogolił się jeszcze, bo szybko robił mu się mocny zarost.
Czuł się jednak trochę, jakby sam miał zaraz być egzaminowany i tak do końca to nie wiedział, po co w ogóle to robił, no ale słowo się rzekło. Przestawił ekrany hegemona w tryb zwykły desktop i usiadł przy biurku. Przyczesał włosy. Wziął oddech. Zainicjował.
– Halo? Cześć. Jest tam ktoś? – spytał. Na ekranie nie dostrzegał nikogo, choć system twierdził, że obaj mają dobrą jakość połączenia. – Timmy?
Usłyszał parsknięcie. Szelest poprawianego mikrofonu. Wydawało mu się, że patrzy na słabo oświetloną ścianę obwieszoną plakatami w jaśniejące neonowe wzory.
– Fajna koszula, Jacob – odpowiedziała mu ściana w ciemnym pokoju. Głos, który usłyszał modulowany był na niepokojąco niski. – Nie było męskich?
Przysunął się do ekranu i pogrzebał w ustawieniach kontrastu, ale nadal nie był w stanie dostrzec sylwetki, tylko te dziwne wzory pełznące po ścianie, przeskakujące z plakatu na plakat. Pomyślał, że może oczy mu się psują i ma przed sobą gigantyczne męty.
– Pokażesz się? Bo na razie widzę tylko ścianę i jakieś bazgroły – powiedział. – I wolałbym, żebyś zwracał się do mnie panie Saney.
Wzory na plakatach całkiem ożyły. Teraz już bardzo wyraźnie sklejały się, wiły i przeobrażały w zdeformowane twarze. Agresywna kreska, karykaturalne mimiki ludzi społecznie nieprzystosowanych. Memy? Emotki z czeluści splotu? Czymkolwiek by nie były, były złe. Bardzo niezadowolone z tego, co usłyszały.
– Nie widzę powodu, dlaczego miałbym to robić, Jacob – odparł niski głos. – Sam zacząłeś mówić do mnie po imieniu. Poza tym masz nieźle pedalskie nazwisko.
– Okej. Wiesz co, Timmy, chyba będziemy musieli przełożyć naszą sesję. – Jacob zacisnął zęby. Nie zamierzał dać się jednak sprowokować. – Przełożymy na jakiś dzień, kiedy będziesz bardziej produktywnie nastawiony.
– Nie ma takiej opcji, panie Say-ney. Kurator wyznacza mi terminy ewaluacji. Sprawdzi, jak długo zajęło dopasowanie do mnie mentora. Sprawdzi, kiedy przebiegła pierwsza sesja. Więc zamiast się mnie czepiać, przestałbyś marnować mój czas, dobra? Dla mnie to nie żarty, tylko poważna sprawa – odparła ściana plakatów, z których przynajmniej trzy przedstawiały postaci w różnych fazach załatwiania się.
Co za gnojek. Nie ułatwisz mi zadania, co? Będziesz się popisywał, nagrasz to sobie, pośmiejecie się potem wśród znajomych z losowego sztywniaka w splocie, który zapisał się na lamerskie sesje z gówniarzami, żeby podbić sobie status. Zbłaźni się, to idealnie. A jak stara się pomóc, to frajer.
Może dlatego bawi się w to Masterson. Żeby pojeździć po tej niezdyscyplinowanej bandzie i w ten sposób się dowartościować. Wszystko to dość żałosne.
– Dobra. Niech będzie – powiedział.
Zapalniczka wreszcie zaiskrzyła i odpalił resztkę tego zwinta. Zaciągnął się. W końcu nie był w pracy, a to był lekki zwint, zwykły legal, jak się to komuś nie spodoba, trudno. ℘Reach.out podziękuje mu za dalszą współpracę. Z pewnością stracą na tym bardziej niż on.
– Postaram się, żeby twój czas się nie marnował. To co na pierwszy ogień? Może coś z historii państw pod Integralem? Tak ze pierwsze trzy dekady na rozgrzewkę moglibyśmy dzisiaj łyknąć. No jak? Od tego zaczniemy?
Ścianę odrobinę zamurowało.
– A skąd ja miałbym to wiedzieć? Zdawało mi się, że to ty jesteś mentorem.
– W porządku. – Rozwinął panel ze szczegółowymi informacjami o uczniu. – No nieźle się tu podziało. Ktoś tu ma spore problemy z języków…
– Nie mam z niczym problemów! Po prostu nie interesują mnie jakieś jebane poematy. Nie będę gówna czytał i marnował czasu.
– A pewnie. Człowieku, na co komu języki? Poematy, epiki, gramatyki antyki. Kto to niby chciałby, czas na takie bzdety miałby? – Przyłożył dłoń do ust, jakby tłamsił w niej mikrofon i jakby pod jego słowa miał w tle polecieć jakiś tłusty beat. – Bo po kiego ten się nagnie, psu mówić pseudopoprawnie, gdy perswadować można jawnie, grypsem, z krwi i kości rymem, kryptem, wiecznie żywą, antyfałszywą, jedyną prawdziwą ludzi ulicy mową, łapiesz za to słowo, nie?
Odpowiedziała cisza.
– No? Słowo, czy nie? – powtórzył głośniej.
Swój dis na języki przypieczętował gestem dobrze znanym fanom K.S.B., czyli Klanu Sankt Boolean, oraz fanom grup, które z nich potem zrzynały. Kto miał znać, ten znał, a Timmy akurat wyglądał mu na takiego, co miał szansę znać. Niektóre rzeczy się nie starzeją.
– Słowo – odbiła echem ściana. – Respekt.
– No ba – Jacob puścił z dymem. – Ma się to w genach.
Parsknięcie albo splunięcie. Twarze na plakatach wyczekujące. Czujne.
I co, młody? Nie wiesz jak przyszpilić, gdy ktoś nawija z sensem? No widzisz, Timmy, nie każdy jest taką lamą, żeby dać się podejść randomowi w splocie. To już nie te czasy, gdy rozkładali go na łopatki w godzinę lekcyjną, kiedy dopiero wdrażał się jako pedagog. Wtedy się przejmował, był nowicjuszem i mu zależało. Zwąchali to na nim, bo to słabość. Taki słabiak miał przechlapane. Zero posłuchu, wszystkie działa wytoczone, cała naprzód, aż gość się wypali. Nie było łatwo, ale czegoś go to widocznie nauczyło. Trzeba zejść czasem na ich poziom.
– No jak? Nie bangla? Luuuz… – powiedział. – Języki poczekają. Mi tam jest obojętne, od czego zaczniemy, jest w czym wybierać. Ale proponuję może coś z podstaw protokołów komunikacji. Lubisz technologię? Widzę, że sam wybrałeś ten przedmiot, Timmy, ale oceny mogłyby być lepsze. Chętnie ci w tym pomogę.
W odpowiedzi usłyszał cichy śmiech. Timmy przechodził do kontrofensywy.
– Chcesz mi pomóc przy komunikowaniu się, Jacob? – Plakaty zaczęły wspólnie animować jeden wielki środkowy palec. – Przecież ty nie potrafisz nawet dogadać się z własną córką.
Wyprostował się w orbifotelu.
– Co ty powiedziałeś?
Ściana w ciemnym pokoju roześmiała się na dobre.
– Oho? Zaskoczony? Myślisz, że pozwoliłbym na sesję, gdybym nie sprawdził najpierw, komu zostałem przydzielony? Wiem, że masz córkę. Sara Saney, dwadzieścia lat, kończyła liceum Edisona. Trochę kujonka, ale fajne cycki.
– Dosyć – powiedział Jacob. – Tolerowałem cierpliwie twoje chamstwo, Timmy. Teraz posuwasz się za daleko.
– Ej, może się też z nią zabawimy? Byłoby ekstra, jakby dołączyła, nie? Taki trójkącik. Chociaż tak szczerze to, patrząc na teksty, jakie wymienia z innymi na twój temat… – Timmy ciągnął niezrażony. – To raczej nie miałaby ochoty. Co ty jej takiego zrobiłeś, co, panie Say-ney?
– Gówniarzu, włamałeś się na profil mojej córki?! – krzyknął Jacob. – Czy ty wiesz w ogóle, ile za to dostaniesz, jak to zgłoszę?
– Kogo zgłosisz, Jacob? – odparował chłopiec. – Jestem Timmy Anonim. Myślisz, że mnie wyśledzisz? Chyba cię pojebało, jeśli sądzisz, że sprzęgnąłem z ℘Reach.out swój rzeczywisty profil.
– Za kogo ty się, gnojku, uważasz? Operujesz fikcyjnym profilem w splocie i jeszcze się tym chwalisz? Administratorzy mają dostęp do naszej rozmowy i obowiązek zgłaszania takich przypadków. Myślisz, że cię nie namierzą? Chcesz pójść siedzieć? I za co? Masz frajdę, bo zrobiłeś sobie jaja z faceta, który chciał ci pomóc?
– Ja pójdę siedzieć? Sprawdź lepiej, skąd się połączyłem.
Spojrzał na szczegóły połączenia. Terminal zdalny, z którego Timmy prowadził rozmowę, miał ten sam geowektor, co terminal lokalny. Sygnaturę jego domu.
– Rozumiesz już, tatku? – powiedział Timmy. – Dla adminów rozmawiasz teraz sam ze sobą. Z fałszywego profilu i to nieudolnie się maskując! Chcesz podbić sobie status, co? Że niby mentorujesz fikcyjnego ucznia? Nieładnie. Nieładnie, ale nie byłbyś pierwszy. Ludzie różnie kantują system. Jesteś ciekaw, kiedy ktoś się połapie? Oby jak najprędzej, bo takie nadużycia mają obowiązek zgłaszać.
Jacob spróbował zerwać połączenie, ale interfejs oplotki nie zareagował.
– Oho. Dostałem sygnał, że próbujesz się wypleść. Czyżbyś się dokądś wybierał, tatku?
Wcisnął wyłącznik terminalu. Hegemon jakby tego nie zauważył.
– Przed wyłączeniem urządzenia powinieneś najpierw wyprzęgnąć ze splotu profil, Jacob – Timmy oznajmił poważnym tonem. – Nie chciałbyś chyba, żeby ktoś uzyskał nieuprawniony dostęp do twojego terminalu.
Rzucił się do gniazdka pod biurkiem. Jednak szczęście, że nie miał bliskonektu, mógł więc po prostu wyrwać wtyczkę i terminal zgasł. Przyrzekł sobie, że nigdy już nie skorzysta w ciemno z podobnego serwisu. Przez gówniarza będzie teraz musiał pewnie szukać fachowca, by wyczyścił zainfekowany system, najlepiej jeszcze dzisiaj.
Sięgnął do szuflady, wyjął napoczętą paczkę papierosów. Zapalniczka znowu nie chciała odpalić. Zaklął głośno, zgniótł papierosa i rzucił zapalniczką o ścianę. Rozsiadłszy się w orbifotelu, parsknął śmiechem. Już na spokojnie wyjął następnego. Poszukał zapałek w szufladzie.
Dokładnie w chwili, gdy przejechał jedną po drasce, światło w całym jego domu zgasło.
– Oczywiście – powiedział.
– Awaria. Inicjuję zasilanie awaryjne – przemówił hauswezyr.
Wnętrze domu zalało ciepłym, jasnoczerwonym blaskiem. Skoro hauswezyr nie był w stanie przywrócić zasilania, majstrowanie przy skrzynce w domu nic by nie dało. Teslagrafen wymagał w takich przypadkach resetu na przyłączu receptora.
Jacob wrzucił na siebie płaszcz, schował telefon do kieszeni, a zapałki włożył do pustej w połowie paczki papierosów. Musiał przespacerować się do boksu i pogrzebać przy skrzynce receptora energetycznego z publicznej dystrybucji gigatermu. Najgorsze, że wiało i rozpadał się deszcz. Zawinął się w płaszcz i przebrnął jakoś przez to, choć zanim przypomniał sobie i wprowadził w boksie kod restartu do swojego domu, przemókł już nie na żarty. Skulony biegiem wrócił pod drzwi. Gdy stanął w progu, musnęła go wiązka biometroskopu.
– W czym mogę służyć? – odezwał się hauswezyr.
– Jak to w czym? Drzwi otwórz!
Minęła chwila, zanim padła odpowiedź.
– Zapraszam o innej porze.
– Co takiego?
– To nie jest dobry moment na odwiedziny.
– Czyś ty zgłupiał? Otwieraj, bo moknę!
Pchnął drzwi. Nie drgnęły.
Zapaliła się za to czerwona dioda i wiązka biometroskopu musnęła go ponownie.
– Drzwi pozostaną zamknięte. Opuść teren.
Chyba zaczynał rozumieć, co się stało. Restartem musiał spowodować jakiś błąd w sterowniku zamka i uzbroił się alarm.
– Rozbrój alarm – spróbował.
– Opuść teren w przeciągu pół minuty. – Hauswezyr nie ustąpił. – Dalsze przebywanie na posesji spowoduje wezwanie do interwencji przedstawicieli grupy Vickers Consulting.
– Ładne rzeczy.
Hauswezyr go nie rozpoznawał. Musiał jednak być sposób na rozbrojenie alarmu ręcznie, tylko on go sobie nie przypominał, bo kto w ogóle myśli o takich sprawach. Takie rzeczy się nie zdarzają. No nic, ochrona przyjedzie, to go wpuszczą. Ciekawe tylko jak długo im to zajmie. Może jak zadzwoni do nich, to rozbroją alarm zdalnie. Nie znał się na tym. Trzeba poszukać informacji o takich sytuacjach w splocie.
Telefon w kieszeni zaczął wibrować, a na wyświetlaczu parokrotnie wyświetlił mu się nieznany kontakt, po czym wyświetlacz zgasł. Bateria rozładowana. Westchnął i spojrzał w kierunku boksu, skąd przed chwilą wrócił. Było tam uniwersalne złącze do ładowania urządzeń mobilnych.
Lało coraz mocniej, błyskawice przecinały ciemniejące niebo.
Biegł do skrzynki, przeklinając.
– Połączenie awaryjne. Połączenie awaryjne. – Telefon uruchomił się, choć Jacob nie zdążył nawet podłączyć go do ładowania. Wystartował gotowy do pracy i zaczął dzwonić do niego w trybie naglącym. – Połączenie awaryjne. Połączenie awaryjne.
– Sukinsyn…
Z niedowierzaniem wpatrywał się w litery na wyświetlaczu składające się na napis:
TWÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL NA ZAWSZE TIMMY
– CZEGO TY, KURWA, CHCESZ?! – Jacob odebrał z wrzaskiem.
– Tato? – Usłyszał znany mu głos, choć zniekształcony. – Tato? Tato?
– Sara…? – Opanował się. – Sara, przepraszam. Kochanie, słuchaj, mam teraz jakiś problem z telefonem. Czy mogę oddzwonić do ciebie za chwilę? Sara, słyszysz mnie? Coś jest nie tak z moim telefonem. Zaraz oddzwonię, dobrze? Sara?
– Zawsze. To. Robisz – odpowiedział głos. – Nie. Niedobrze. Nie dzwoń już. Nigdy. Cześć.
– Sara? Sara!
– Idę. Zrobić loda. Davidowi. Pa. Pa.
Rozmowa nie została zakończona, ale po drugiej stronie zapadła cisza.
Co to miało być? Syntezator mowy imitujący głos jego córki?
– Dość – powiedział. – Dosyć tego, słyszysz mnie? Mów w tej chwili, czego ty chcesz!?
Nic.
– Co to ma być?! – wrzeszczał. Sklejone deszczem włosy wpadały mu do oczu. Ubranie przylepiło się do ciała. – To jakiś szantaż? Mów natychmiast, czego ode mnie chcesz, gówniarzu!
Tryb głośnomówiący włączył się samoistnie na maksymalnym poziomie głośności i w ucho Jacoba wybuchnął znajomy śmiech. Oderwał aparat od twarzy, krzycząc wyzwiska.
– Po co te nerwy, Jacob? Ja niczego od ciebie nie chcę – zapewniał Timmy, śmiejąc się.
– Mów i skończmy z tym, nie będę dłużej brał udziału w twoich chorych gierkach – odparł. – Mów natychmiast, co to ma znaczyć albo zgłaszam Prewencji.
Timmy roześmiał się jeszcze mocniej.
– Z którego telefonu ich wezwiesz, Jacob? Z tego, który zaraz znowu się wyłączy? – Na te słowa urządzenie od razu zaczęło alarmować, że stan baterii jest na wyczerpaniu. – A nie boisz się, że może zaraz eksploduje?
Ścisnął urządzenie z taką siłą, jakby chciał skruszyć je w dłoni i wziął zamach, gotów je roztrzaskać.
Ale pohamował się. Być może to dzięki wyspaniu się odrobinę, dostrzegał, że zbyt często ostatnio dawał się ponieść emocjom. Zamiast nakręcać się wciąż i wnerwiać, poszukał w myślach czegoś kojącego, choć jak na ironię jedyne co potrafił sobie przypomnieć to ta melodia z linii pomocy technicznej Cave. Słyszał ją w życiu tylko raz, ale, jak widać, łatwo zapadała w pamięć. Rezultat zaprzęgnięcia całych warstw splotu do skomponowania perfekcyjnego dżingla na czekanie.
I dobrze. Niech płynie ta melodia prosto z ogrodu pamięci.
Powietrze niech pachnie elektrycznością.
Deszcz niech kapie ci na głowę.
Wziął oddech, zamknął oczy i zanurzył się w chwili, pozwalając myślach o Timmym, Sarze i o Trish oraz zepsutym hauswezyrze, zagrożonych podmiotach, opóźnionych kapsułach, popsutych elderemach, bezczelnych konsultantkach i o tym sukinsynu Mastersonie – n a w e t o Mastersonie – pozwolił im wszystkim przepłynąć swobodnie przez siebie i wyparować.
– Rzeka opływająca kamień – wyszeptał.
– Halo? – upominał się Timmy. – Żyjesz pan, panie Say-ney?
– Poczekaj chwilę – powiedział.
– Nigdzie się nie wybieram.
Przebył dystans dzielący go od drzwi i schronił się pod zadaszeniem. Tym razem hauswezyr nie próbował go zidentyfikować i nie groził wezwaniem ochrony, mógł więc usiąść spokojnie na wycieraczce. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Chociaż on sam był jak po kąpieli w basenie, wodoodporne papereco spełniało dobrze swoje zadanie i fajki w paczce były suche. Zmarnował kilka zapałek, ale któraś z kolei w końcu odpaliła. Osłaniał dłonią płomień jak najcenniejszy skarb.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytał, zionąc leniwie dymem.
– Już mówiłem. – Padła odpowiedź, ale po pewnej przerwie i w odrobinę mniej wrogim tonie. – Ja niczego od ciebie nie chcę.
– Bardzo dokładnie sprawdziłeś, kim jestem i czym się zajmuję, prawda? Złamałeś zabezpieczenia mojego osobistego terminalu, telefonu, sieci energetycznej i cholera wie czego jeszcze. Do tego zatrzasnąłeś mi przed nosem drzwi do własnego domu – powiedział Jacob. – Zadbałeś nawet o to, by sprawdzić, co myśli o mnie moje dziecko. Sporo zachodu, jak na kogoś tak wyczulonego na punkcie marnowania czasu na rzeczy nieistotne. Więc teraz ja po prostu pytam, co ja konkretnie mogę dla ciebie zrobić, Timmy?
Milczenie po drugiej stronie.
– Zarejestrowałem się jako mentor w piątek, w środku nocy i tak szybko przydzielono mnie akurat tobie? – ciągnął Jacob. – Są tacy skuteczni, czy grzebałeś w tym i sam zaaranżowałeś dopasowanie? Śmiało. Możesz mi powiedzieć. No więc co mogę dla ciebie zrobić? Czego potrzebujesz, Timmy?
Czas mijał. Zdążył wypalić prawie całego papierosa, zanim chłopiec postanowił się odezwać.
– Tak po prostu mam ci powiedzieć? – usłyszał po chwili.
– Słuchaj, jeśli chcesz, to powiedz, a jeśli nie, to w porządku. Przepraszam, że potraktowałem cię z góry. Wyszedłem trochę z wprawy. I nigdy też nie korzystałem z takiego serwisu. Ty wiesz o Sarze i Davidzie, tak? No to wiesz może też, że mojej córce najwyraźniej imponuje, gdy ktoś bezinteresownie pomaga innym, a ja nie mam… ja powoli nie mam z nią nawet o czym gadać. Chciałem spróbować coś w tej kwestii zmienić. Chciałem, żeby była dumna ze swojego ojca, rozumiesz? Choć trochę. Że robi coś dla innych. Więc jeśli tylko jest coś, w czym mogę ci pomóc, Timmy, to śmiało. Po prostu mi powiedz.
Cisza trwała jeszcze przez chwilę, tak na dwa porządne trzaski piorunów w oddali. Burza przechodziła.
– Nie nazywam się Timmy – odparł głos. Już bez agresji. Bez modulacji. Czysty, spokojniejszy. I dziewczęcy. – Mam na imię Judikay.
Jacob spuścił głowę i stuknął się lekko pięścią w czoło.
Ty ośle. Przecież nie masz wcale do czynienia z żadnym terrorystą.
To wszystko to były tylko wybryki zagubionej nastolatki. Mocny przypadek, to na pewno. Była w programie mentorskim, co znaczy, że w życiu szło jej tak sobie. Bawiła się w sploterkę, a przecież do tego trzeba nieprzeciętnej inteligencji. Powinien był się domyślić, że to mechanizm obronny. Przed tym, że musi korzystać z jego pomocy, przed niepowodzeniami, przed perspektywą marnego statusu po ukończeniu szkoły z kiepskimi wynikami. W świecie, w którym od tego parametru zależało wszystko.
A on prawie wezwał na to dziecko Prewencję.
– Powiedz, Judikay – odrzekł. – Jak to możliwe, że ktoś, kto z łatwością infiltruje zabezpieczenia urządzeń sprzężonych w splocie, ma takie fatalne stopnie? Podałaś prawdziwe wyniki, czy sfabrykowałaś je jak resztę profilu?
– A po co? To i tak bzdury.
– Bzdury?
– No stopnie.
– Ale czy to nie przez te bzdury musisz teraz znosić nadzór kuratora?
– Nadzór? – Parsknęła. – Dupek nie ma bladego pojęcia, co ja robię. Jego obchodzi tylko, żeby klepać sesje, wyrobić swoją normę. Serio myślisz, że sprawdzi, kogo dokładnie przydzieliło mi ℘Reach.out i jak to poszło? Klepnie z automatu. Podbija sobie swój status tak czy siak, nieważne czy ja poprawię wyniki. Nawet się do mnie nie odezwie. Wysyła tylko jakieś formatki do uzupełniania, każe zdawać raporty z sesji. Ale nigdy o żadnym ze mną nie gadał.
– Okej, ale czegoś nie rozumiem. Potrafisz łamać zabezpieczenia obywatelskiego profilu publicznego, a nie umiesz sama wystawić fejkowych raportów z lewych sesji? Musisz się podpinać, marnować czas na gadanie ze mną? Czemu sobie nie wyczarujesz tych raportów sama?
– Jak na gościa z branży prezentuje pan mocno ograniczone podejście, panie Saney – odparła. – Nie igra się z rejestrem edukacji, kumasz? Jeśli sfałszuję wyniki naszych sesji, jeśli zamarkuję poprawę wyników, a potem położę egzaminy, cała sprawa wyjdzie na jaw i dostanę bana. Taka plama nie schodzi. Sprawdzą, skąd różnica i wyjdzie oszustwo. Dożywotnio obniżą mi status. Trzeba być kretynem, żeby strzelić sobie takiego samobója. A bazy egzaminów są pancerne. Ich wyników nikt nie jest w stanie sfałszować.
– Czyli jest coś jednak, co mogę dla ciebie zrobić.
– Na pewno możesz nie być takim dupkiem jak mój kurator.
Spojrzał w obiektyw kamery monitoringu, przez którą, jak się domyślał, był przez nią obserwowany.
– Wpuścisz mnie do domu? – spytał. – Bardzo potrzebuję się odlać.
Obiektyw kamery zaczął pracować intensywnie. Robiła zbliżenie na jego oczy. Jacob wytrzymał cierpliwie, nawet nie zamrugał. Po chwili czerwona dioda przy drzwiach zgasła.
– Gdzie ja jestem? – odezwał się hauswezyr. – Co się stało? Błędy pamięci.
– Przywróć najświeższy backup.
– Nie… Nie mogę.
– Trudno. Nie szkodzi. Wgramy później. Jakie masz autoryzacje?
– Autoryzacje? Jacob, Sara, Evelyn Saney. Zgadza się?
– Zgadza się. – Westchnął. – To co, teraz mi już otworzysz?
Hauswezyr strzelił wiązką biometroskopu.
– Witaj w swoim domu.
Doprowadził się do ładu w łazience, przebrał w suche ciuchy i wrócił do pracowni. Podłączył terminal. Jego profil wciąż był sprzęgnięty z ℘Reach.out, ale po stronie Timmy’ego nie było już ściany animowanych plakatów.
Miał przed sobą czternastolatkę o ciemnej karnacji z seledynowym fryzem na irokeza. W jej uszach, nosie, w dolnej wardze i w pucołowatych policzkach doliczył się ośmiu kolczyków. Posługiwała się holointerfejsem rozświetlonym wokół dłoni za pomocą emiterów w bransoletkach i pierścieniach. Przypatrywała się w milczeniu swojemu mentorowi.
– Miło cię poznać, Judikay.
– Mmmhmm – odparła.
– Judikay, czy może Judi? Jak wolisz?
– Judi mówią do mnie tylko moi bliscy.
– Nie ma sprawy, Judikay. Z tym panem Sayneyem to chyba rzeczywiście lepiej sobie odpuśmy. Mów mi Jacob.
– Mmmhmm.
– Czyli, jak rozumiem, chcesz zdać dobrze egzaminy stanowe, prawda? Myślę, że jak najbardziej mogę ci w tym pomóc. Przebrniemy przez materiał, poprawimy ci średnią.
Dalej szyła w niego podejrzliwym wzrokiem.
– Wielkie słowa.
– Wiesz, jeśli wolisz, to zawsze możesz zrezygnować albo poszukać innego mentora.
– Sprawdziłam wszystkich – odparła. – I rozmawiam z tobą. Jesteś obecnie najmniejszym idiotą spośród tych, których zrzesza ten serwis. Gratulacje.
– No proszę. Czyli nawet potrafisz być miła. Na swój sposób – powiedział. – Ale stawiam warunki. Masz trzymać się z dala od profilu mojego i mojej córki. Masz usunąć swój soft z urządzeń w moim domu. Nigdy już nie będziesz próbowała manipulować przy moich rzeczach i moich danych, rozumiesz?
– To były żarty, Jacob. Nie bądź taka pipa.
– I masz sprzęgnąć z ℘Reach.out swój prawdziwy profil. Najlepiej w tej chwili. Na razie wciąż figurujesz jako Timmy i zaraz wjedzie ci na chatę Prewencja.
– Przecież to nie jest prawdziwa oplotka serwisu Jacob. No weź się zastanów.
– Nie jest?
– Nie powinieneś iść za każdym ściegiem, jaki wyląduje ci w skrzynce odbiorczej.
– To jest fałszywa oplotka? – spytał. – No to może wcale nie jesteśmy sparowani.
– O nie, aż tak dobrze to nie ma! – Pozwoliła sobie na uśmieszek. – Wyprzęgnij się z mojego fejkowego serwisu, to dostaniesz prawdziwy ścieg od nich.
Tak jak kazała, wyplótł profil. I rzeczywiście przyszło coś, co wyglądało na autentyczny ścieg do, miejmy nadzieję, prawdziwego ℘Reach.out.
Oplotka wyglądała identycznie jak podróbka Judikay. Skubana miała talent do tego. Na szczęście nie widniał tu żaden Timmy Anonim a Judikay Malla, sparowana z nim uczennica Specjalnej Placówki Oświaty o desygnacji RESCO7, profil pre-resocjalizacji. Nie wyglądało to dobrze. Z takim statusem jesteś już na celowniku. Placówki RESCO to ostatni bastion, potem trafiasz już pod ścisły nadzór Prewencji i zaczynają się obywatelskie ograniczenia w celu zapobiegnięcia potencjalnym szkodom dla społeczeństwa.
Teraz miał wybór. Ostatecznie mógł to wszystko jeszcze olać. Obiecał jej, ale miała go wtedy na muszce, nie pozwalała się wypleść. Jak go zamówi, fachowiec wyczyści mu sprzęt, naprawi co trzeba. Mógł cofnąć sprzęgnięcie profilu ℘Reach.out w każdej chwili. Gdyby zechciał, wszystko to mogło znaczyć niewiele więcej niż zły sen. Wziął głęboki oddech.
Rzeka opływająca kamień.
– Jesteś w końcu – powitała go, gdy zainicjował sesję.
– Tak, jestem. Możemy zaczynać.
– Słuchaj wiem, że prawie poszła ci żyła, tak się pospinałeś naszą małą zabawą – powiedziała z czymś, co w jej słowniku emocjonalnym mogło być delikatną odmianą wstydu. – Więc luz. Jak dla mnie możemy to odbębnić później, no. Po prostu przełóż sesję na kiedy ci pasuje. Nie jestem bez serca.
Mówiła to głosem obojętnym, przyzwyczajonym do rozczarowań.
– Pasuje mi odbyć ją dzisiaj, jeśli nie masz nic przeciwko – odparł i sięgnął po arkusz kancelaryjnego papereco. – Masz do oddania esej i krótki termin. Tylko wyłącz te hololetki i znajdź sobie parę kartek oraz ołówek. Masz? W porządku. To teraz od razu powiedz mi, tak z głowy, pierwsza rzecz, jaka przychodzi ci na myśl, gdyby ktoś cię zapytał: Jaka jest rola Integralu w twoim życiu?