PARAMETRYKA .7

Czekała na niego oparta o ścianę obok drzwi do labu analityków z R&D. Pochłonięty od rana pracą prawie nie zwrócił na nią uwagi. Usiłował odbić dłoń na czytniku, balansując jednocześnie glazblet, kołonotatnik, długopis, kubek i drożdżówkę. Nie przypominał sobie, czy była tu już, gdy wychodził po kawę.

– Pani do mnie?

Uśmiechnęła się uprzejmie i zaczesała za ucho pasemko jasnych włosów.

– Dzień dobry. Ja w sprawie rozmowy, panie Saney.

Wyciągnęła w jego stronę czarną teczkę, a on skinął głową, raczej z grzeczności niż z zainteresowaniem, bo myślami wciąż był gdzie indziej.

– Nie mam ręki. Proszę, niech pani wejdzie. To w kwestii odnowienia licencji?

Reklamy

Odstawił klamoty i wziął od niej teczkę. Otwierał ją ostrożnie, jakby spodziewał się, że zawartość za moment eksploduje mu w twarz. Wewnątrz znalazł kilka gęsto zadrukowanych kartek spiętych ze zdjęciem stojącej przed nim kobiety. Skanował spojrzeniem dokumenty coraz bardziej zdumiony. Życiorys, podanie, referencje, certyfikaty, dyplomy.

– Nic mi o tym nie wiadomo – stwierdził.

Rozłożyła ręce, wciąż uśmiechnięta i być może odrobinę na siłę doszukiwał się w tym uśmiechu kpiny. Może była po prostu szczerze pogodną osobą. W każdym razie nie kryła się z tym, że jego reakcja nie dziwi jej kompletnie i chyba też trochę bawi.

– Z polecenia pani Thompson – powiedziała.

Smukłym palcem skierowała jego wzrok na kopertę, która również znajdowała się w teczce.

Zbyt piękny byłby to poniedziałek, gdyby nazwisko Trish przez cały dzień ani razu nie zainfekowało jego mózgu. Kopertę zaadresowała eleganckim srebrnym tuszem, charakter pisma poznałby wszędzie. Z pewnością zawierała list na tym śliskim, ekskluzywnym papereco, który Trish tak uwielbiała. Śliskim, cienkim i sztywnym, jakby liczyła, że on potnie sobie na nim palce.

– To może usiądźmy – powiedział.

Zajęła miejsce przy jednym ze stołów zaśmieconych zapiskami na świstkach, kolorowych przyklejanych karteczkach. Podobnymi śladami po burzach mózgów usłane było całe pomieszczenie, a jedna ze ścian pełniła rolę tablicy zapisanej zmywalnymi markerami. Dla niewtajemniczonych oczu wyrwane z kontekstu pajęczyny grafów, schematy, wzory i równania bardziej niż wywody logiczne przypominać mogły bazgroły z izolatek pacjentów specjalistycznych placówek.

Powiedział jej: „usiądźmy”, ale sam zapomniał o tym i stanął przy oknie. Zaczytał się w liście od Trish, trawiąc powoli treść, każde słowo żując bardzo dokładnie.

– Zgodnie z m o j ą prośbą…? – mamrotał pod nosem, kręcąc głową. – To jakaś pomyłka. Ja prosiłem o zasoby. Zasoby fizyczne. Do rozbudowy infrastruktury. Nie planuję poszerzania zespołu.

– Z pewnością mogę być dla niego cennym atutem – wtrąciła, choć nie było jasne, czy Jacob rzeczywiście zwracał się do niej, czy też słał bezwiednie słowa w eter. Parokrotnie odzywał się jeszcze niezrozumiałym szeptem, aż wreszcie spojrzał na nią.

– Cóż, pani Vanesso… Bowman. Ja przepraszam, ale czy pani rozumie w ogóle, jak to fatalnie wygląda, gdy przychodzi pani do mnie z tamtej strony barykady?

Przesunęła dłoń po udach, przygładzając fałdkę czarnej spódnicy.

– Staram się zrozumieć, ale nic mi nie wiadomo o żadnej barykadzie, panie Saney. Jeśli jednak miałabym brać udział w jakimś starciu, na które być może się zanosi, to zakładam, że jako pańskie wsparcie i oferuję wszelką pomoc w opracowaniu odpowiedniej strategii.

Już po tak krótkiej wymianie zdań mógł zorientować się, jak zręczna z niej była rozmówczyni. Wystarczyło, że bąknął coś o jakiejś barykadzie, a ona już przejęła wojskowe metafory i jechała odważnie ze strategiami i wsparciem… Nawet jej z tym żargonem było do twarzy. To chyba przez ten jej strój-kreska-uniform, skrojony nienagannie do jej atletycznej sylwetki, przy którym sprana koszula Jacoba i przetarte dżinsy prezentowały się odrobinę żałośnie. Cóż, nie spodziewał się, że wpadnie w taką zasadzkę.

Krótko mówiąc, Vanessa wyglądała mu na cyngla. Na psa wojny. No bo skąd w ogóle Trish byłaby w stanie wytrzasnąć kogoś takiego z piątku na poniedziałek? To przecież niemożliwe, no chyba, że miała ją już dawno na stendbaju i czekała tylko na pretekst, by dać zielone światło i spuścić psa ze smyczy.

A może Trish liczyła właśnie na to, że on tę dziewczynę z marszu odeśle. Może szukała w ten sposób pretekstu, by podkopać jego autorytet, podważyć jego ocenę sytuacji. Czy jak jej podziękuje, to pani Bowman wróci w roli niezależnego eksperta, by zrobić im audyt? Niestety nie był w stanie przewidzieć, jak Trish pragnęła to dokładnie rozegrać i na jakie konsekwencje go to narażało. Nie był dobry w te klocki. Ale na pewno nie mógł wybrać opcji najbardziej oczywistej. To, że nikt mu o tej rozmowie nie powiedział, to nie była pomyłka. Ktoś postawił na tym swoją pieczątkę.

– Jak wsparcie, to w porządku, tylko ja nie wyobrażam sobie zbytnio, jak konkretnie miałoby to pani wsparcie wyglądać. – Rozłożył ręce. – Pozwoli pani, że spytam, jakie kryterium zadecydowało, że pani Thompson zaproponowała udział w moim projekcie akurat pani?

Słowo „moim” zaakcentował być może ciut za mocno. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie AZZI wciska mu wtyczkę w postaci pani Bowman, zaczynał mieć wątpliwości, co do tego, czyj ten projekt właściwie jest.

– Nie znam pani Thompson aż tak dobrze. Mogę tylko zgadywać. Na myśl nasuwają się moje kwalifikacje w dziedzinie analizy dynamiki interakcji użytkowników serwisów społecznościowych w splocie – odparła. – Poparte studiami i kilkuletnim doświadczeniem pracy w tym sektorze.

– Mhm, no tak. Rzeczywiście to… nie lada argument… – Faktycznie, nie mógł zakwestionować, że na papierze wyglądała na idealną kandydatkę. Jak by się uprzeć to nawet na taką, żeby i jego mogła zastąpić, gdyby zaszła taka konieczność. – Zauważyłem, że w historii zatrudnienia figuruje pani zawsze jako kontraktowiec, a nie pracownik wypisanych tu firm. Czy w takiej roli występuje pani również u nas?

– Tak. Ta forma odpowiadała zarazem moim poprzednim pracodawcom jak i mnie.

– Nigdy na etacie? Omija panią dodatek lojalnościowy do statusu profilu publicznego.

– Nie ma to dla mnie znaczenia. A krótki kontrakt to bardzo wygodny model pracy. Zapobiega stagnacji. Pozwala uniknąć formowania niekorzystnych nawyków.

– Nawyków? A jakich? Spychologii? Rozleniwienia? – Jej słowa mimowolnie odebrał jako kierowany do niego zarzut i aż odczuł w kościach tę stagnację. Ale ona była młoda. Mogła mieć w nosie dodatek lojalnościowy do statusu, pogadamy za parę lat.

– Niekoniecznie – odparła. – W moim odczuciu zatrudnienie na stałe skłania do budowania różnych relacji pośród pracowników, które mają odzwierciedlenie w wynikach pracy, nie zawsze pozytywne. Często nie pozwalają na wykorzystanie pełnego wachlarza umiejętności i poznanych metod, bo inny członek zespołu nie jest z nimi zaznajomiony albo uważa, że n a l e ż y coś zrobić według przedawnionego schematu.

– Brzmi to trochę jak zarzut, że inni panią spowalniają.

Wzruszyła ramionami.

– Dlatego pracuję na kontraktach, w których znajdują się odpowiednie zapisy usprawniające współpracę. Żeby do żadnego spowalniania nie dochodziło. I żeby mieć też furtkę, gdyby projekt okazał się marszem śmierci.

Albo mu się wydawało, albo puściła do niego oko. Ładne rzeczy. Jakieś zapisy śmierci. Haczyk w kontrakcie, wytrych, może nawet ukryty kill switch. Będzie musiał się dokładnie wczytać.

– Stawia pani samodzielność ponad pracę zespołową?

– Paradoksalnie nie, bo najlepiej sprawdza się synteza tych elementów. Zależy to od etapu projektu, na którym do niego dołączam oraz od stopnia zgrania zespołu. Ostatecznie jestem w stanie się dostosować. Najważniejsze są rezultaty.

– Mhm. – Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał przez okno. – Pani Thompson również uważa, że rezultaty są najważniejsze. Nawet tak ważne, że należy osiągać je bez względu na realistyczną ocenę możliwości ich osiągnięcia. Wie pani co…

– Tak?

– Będę z panią szczery. Jeśli liczy pani na realizację jakiejś własnej ambicji, pracując nad tym projektem, to muszę ostudzić pani entuzjazm. Ten kontrakt w pani życiorysie może okazać się skazą. Niczym więcej niż żmudną szkołą sztuki walki z biurokracją. Walki niewdzięcznej, często nieczystej. Pomimo niezaprzeczalnej wartości projektu i wpływu, jaki ma na bezpieczeństwo użytkowników w splocie, nie podbije pani znacznie swojego statusu, pracując z nami. Jest nawet duża szansa, że praca tutaj jeszcze pani zaszkodzi.

Spodziewał się, że to ją zniechęci, bo taka była prawda. Status już łatwiej podbić sobie mogła, idąc do sąsiadów, do Instacrush. Ale też brał ją tym zagraniem trochę pod włos. Bo jeśli będzie się upierała, to sprawa staje się jasna. Statusu tu nie podbije, a jeśli nie o status jej chodziło, to o co? O to, żeby tu sobie pomyszkować, a potem: myk do Trish, na ploteczki, rzecz jasna…

– Panie Saney, a czy ja mogę pana o coś zapytać?

Podszedł do stołu, ale nie usiadł naprzeciw niej, tylko na krześle obok, po tej samej stronie blatu, zachowując stosowną odległość. W promieniu paru centymetrów od siebie zaczął porządkować rozrzucone przedmioty. Zapiski w stosiki, spinacze do pojemniczka.

– Oczywiście. Proszę pytać.

– To nie jest pański pierwszy projekt związany z bezpieczeństwem życia użytkowników w splocie, mam rację?

Ciągle ten uśmiech. Choć teraz być może mniej śmiały, wydawał mu się bardziej życzliwy. Miła fasada, ale ona cię sprawdza, Jacob, to widać. Na zlecenie Trish, a może kogoś postawionego wyżej. Dobrze to rozegrali, jeśli wiedzieli, że Marcusa dzisiaj nie będzie. Witaj, paranojo, dawno cię tu nie było.

– Przebieg mojej kariery nie jest informacją poufną – odparł. – Pracowałem przy rozmaitych projektach, również przy kilku w sektorze medycznym.

– Miałam na myśli platformę ℘AngstAgainst. Serwis wsparcia emocjonalnego dla młodzieży w wieku licealnym. Pański system jeszcze z czasów studiów doktoranckich, prawda?

– Zgadza się. – Dźwignął brew lekko zaskoczony. – Tylko że to był projekt quasi-formalny, nawet bardziej hobbystyczny. Sporządziłem zarys koncepcji, którą zaimplementować chcieli zainteresowani tematem studenci. Przez jakiś czas rozwijaliśmy to, ale z tego, co wiem, ℘AngstAgainst już nie ma. Nasze skromne demo istniało raptem pół roku, po czym zostało przez uczelnię zaorane. Muszę powiedzieć, że zdumiewa mnie, że pani w ogóle miała szansę o nim usłyszeć.

– Dziękuję – odpowiedziała zadowolona, biorąc jego słowa za wyraz uznania. Oparła łokieć na blacie, w prawie lustrzanej pozie i odgarnęła pasemko włosów lecące jej do oczu. – To prawda, serwisu już nie ma. Jednak to, co skromnie nazywa pan „zarysem koncepcji”, a ja nazwałabym solidnym rdzeniem funkcjonalności, nie umarło wcale wraz z tym demem. Specyfikacja przetrwała, być może nie do końca zgodnie z prawem, ale jednak. Pańskie koncepcje puszczone w splocie w obieg trafiły do grupy wpływowych rodziców. Od nich poszła presja na dyrekcje szkół stanowych. Domagali się wdrożenia pod Integralem czegoś na kształt ℘AngstAgainst. Oczywiście, jakiekolwiek dochodzenie praw z tytułu własności intelektualnej byłoby teraz bardzo trudne – ma tu niestety zastosowanie zasada salvage. Jest to teraz, po prostu, część oprogramowania w standardowym pakiecie garveyów. Ale tam, gdzie się z tego w pełni korzysta, udaje się skutecznie rozpoznawać w porę problemy młodych ludzi i załagodzić kiełkujący w nich niepokój.

– No cóż, nie interesowałem się tym tematem od dawna. To ciekawe, jeśli tak było, tylko w sumie czemu pani w ogóle o tym wspomina?

– Proszę wybaczyć, że to mówię, ale domyślam się, że bycie autorem tego rozwiązania również nie odbiło się pozytywnie na statusie pańskiego profilu publicznego, pomimo niezaprzeczalnej wartości projektu. Zbyt wiele osób odczuło, że zaadoptowanie rozwiązań systemu zaprojektowanego przez – tu zrobiła cudzysłów w powietrzu – „miernego doktoranta” uderza w ich własne kompetencje. Osób ważnych na tyle, by skomplikować przebieg obiecującej kariery naukowej temu ambitnemu młodemu człowiekowi.

– Nadal nie wiem, do czego pani zmierza…

– Wspominam o tym, bo musi pan wiedzieć, jak wielką, jawną lukę wypełnił ten soft w edukacyjnej machinie Integralu! – W jej oczach pojawił się błysk fascynacji, który rzadko można było zaobserwować u kogoś zajmującego się serwisami w splocie, a na pewno nie gościł już dawno ani u Marcusa, ani u Jacoba. – Bilansuje wpływ atmosfery strachu, presji i poczucia osamotnienia młodzieży zepchniętej na obrzeża splotu. Choć pod innym szyldem, wciąż działa. Jest skuteczny i bardzo potrzebny…

Zawahała się i uciekła na chwilę wzrokiem w sufit, ale szybko powrócił uśmiech w jej lekko zaszklonych oczach. Splotła dłonie i wpatrywała się w niego, jakby pytała: „Czy rozumiesz, o czym mówię?”

Widok był hipnotyzujący. Ale on właśnie kompletnie nie rozumiał. Czy naprawdę aż tak wzruszała ją myśl o jakimś serwisie w splocie? Czy to aż taka pasja? Czy może panika? Nie był w stanie ocenić. Całkowicie zbity z tropu, siedział przed nią, nie znajdując żadnych słów, które pasowałyby do takiego przebiegu rozmowy kwalifikacyjnej. Na żadnych kursach soft skills nie uczą, jak zareagować na tak wisceralny, tak szczery upust emocji wywołany myślą o serwisie w splocie.

– Wbrew temu, co mówi pan o przeszkodach w realizacji obecnego projektu… – kontynuowała. – Wbrew rozczarowaniu, jakie widzę w pańskich oczach i wbrew niechęci, z jaką czytał pan polecający mnie list od pani Thompson, ja… ja naprawdę bardzo chciałabym z p a n e m pracować, panie Saney.

Mówiąc to położyła swoją dłoń na jego.

Ale bardzo szybko ją wycofała i ledwie słyszalnym szeptem powiedziała: „Przepraszam.”

Dopiero w tym momencie tak naprawdę skupił swoją uwagę na tej rozmowie.

Na tej szczupłej, wysokiej kobiecie o jasnych włosach, całej na czarno, formalnie, ale bez przesady – wcale nie aż tak sztywno, jak mu się jeszcze przed chwilą wydawało. Z początku opanowanej i rzeczowej, ale gdy mówiła wprost, czego chce, usta, które jeszcze przed chwilą podejrzewał tylko o kpinę, teraz zdawały mu się nieskazitelnie szczere. Trochę wręcz bezradne. Tak jakby, dowodząc swojej fascynacji dziedziną ochrony życia użytkowników splotu, pani Bowman otworzyła się przed nim aż za bardzo. Zdawała się na niego, ufając że jej za to nie oceni negatywnie, nie wyśmieje. Miał wrażenie, jakby dopuszczała go do jakiegoś sekretu, przed innymi utajnionego, ale który akurat jemu wyjawiła, bo uznała, że o n ją doskonale zrozumie.

Niechętnie oderwał od niej wzrok, by spojrzeć raz jeszcze na przedstawione mu dokumenty. Już teraz nie przeglądał ich, lecz czytał. W milczeniu analizował dokładnie zawodowe decyzje kandydatki, starał się zrozumieć, jaki dokładnie miała background, od kogo zdobyła najlepsze referencje, ile czasu zajmowało jej domknięcie zleceń – słowem wszystko, na co zwróciłby uwagę, gdyby rzeczywiście szukał kogoś do zespołu. Prześledził bardzo starannie przebieg kariery tej młodej osoby, wyraźnie ambitnej i doskonale zorientowanej w branży.

Po chwili jednak zakrył oczy dłonią, zaśmiał się krótko i rzucił teczkę na stół.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział, masując czoło. – Czy zamierza pani kontynuować w tym tonie?

Popatrzył na nią z ukosa. Nic nie odpowiedziała.

– Zanim to nastąpi, muszę panią spytać, tak z ciekawości, czy już teraz będzie ta scena, w której usłyszę, jak to na własnej skórze doświadczyła pani skuteczności opracowanego przeze mnie systemu? Jak szczęśliwym zbiegiem okoliczności wdrożono go akurat w pani szkole? Jak to w porę pozwolił on pani dokonać właściwego wyboru, powiedzmy, nie zrezygnować ze studiów dla naiwnej szkolnej miłości? Albo zyskać wiarę we własne siły mimo braku wsparcia ze strony rodziców? Jak to pomógł on pani zrobić tę imponującą karierę? Może nawet jak ocalił pani życie? Czy też zostawiła to pani na koniec, gdy ja będę zniechęcał, mówiąc o nierealnych godzinach pracy, jakich wymaga ten projekt i o tym, do jak niedorzecznych wyrzeczeń zmusza on w życiu osobistym? Czy wtedy wytoczy pani te działa, by wywołać moje wzruszenie? Niech mi pani powie: czy ćwiczyła pani to wszystko przed lustrem?

Milczała. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał, wcale nie wyglądała na zaskoczoną.

Patrzyła na niego spokojnie, uśmiechając się. Oczy jakoś szybko wyschły. Usta już nie drżały. Ani śladu poruszenia, jakie zawładnęło nią przed chwilą. Ale nie oczekiwał przecież, że ją tak szybko wypłoszy. Niby dlaczego miałaby się przed nim demaskować, odkrywać już teraz resztę kart na dłoni? Przemyśli, przetasuje. Poczeka na jego kolejny ruch.

– Wiem dobrze, kim pani jest – powiedział, stukając palcem w teczkę. – Pani żeruje na danych. Na zarchiwizowanych odpadkach, skrawkach profili publicznych użytkowników. Pani jest sępem. Formą splotowego pasożyta. Stąd taka liczba krótkoterminowych kontraktów, brak stałego zatrudnienia w roli analityka. Żadna korporacja nie chce wstydzić się, że ma was w swoich szeregach, choć bardzo chętnie korzystają z waszych usług. Bo pani jest stalkerem.

Uniósł dłoń i wstał, by uchylić okno, ale uszkodzony sterownik nie zareagował na jego gest. Niezrażony usiadł z powrotem, uśmiechnął się i sięgnął po paczkę papierosów. Zaoferował jednego jej. Ujęła wysunięty filtr i przysunęła się bliżej, gdy podawał jej ogień. Tak też już została, na odległość ręki. Palili, nic nie mówiąc, aż przerwał to Jacob.

– Znajduje pani brudy na wskazanych w kontrakcie ludzi i udostępnia wyniki śledztwa firmom, mam rację? Śledztwo to może zbyt skromne określenie. To jest inwigilacja kompletna, zero skrupułów. Znajdzie pani każdy punkt sprzęgu w dowolnym obszarze splotu wziętego na cel użytkownika, choćby nie wiem, jak bardzo nieaktualne to były dane. Buduje pani na tej podstawie sieć skojarzeń, potem filtruje. Selekcjonuje nieścisłości, porażki, pomyłki, sprzeczności, niefortunne wypowiedzi opublikowane w splocie, zdjęcia w nieodpowiednich momentach i pozach, które wrzucił ktoś postronny i wszelkie możliwe przewinienia. Choć w moim przypadku co innego było pani celem.

Pomieszczenie powoli wypełniało się dymem.

℘AngstAgainst? Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio poruszał ze mną ten temat. Dla mnie to jak w innym życiu. Mało istotny przystanek. Ale nie dla sępa, bo to łasy kąsek. Dobry punkt wyjścia, by zdobyć moje zaufanie. Domyślam się, że uzyskanie dostępu do archiwów akademickich mojej uczelni nie mogło być zbyt trudne. Potem co? Odnalezienie moich studentów, szybki wywiadzik, co stało się z demem? Następnie: rejestry szkół publicznych. Dziecinada. Spośród wszystkich przypadków musiał znaleźć się jakiś konkretny uczeń, któremu system mógł rzeczywiście pomóc naprostować życie.

– To prawda. Nietrudno było mi znaleźć taki przypadek – odparła.

Zajrzał ponownie do dokumentów z czarnej teczki.

– A gdybym nie łyknął tego haczyka? Pewnie był jakiś plan B, jakiś inny epizod z mojego życia. Dla was wszystko, co w splocie, jest jak na tacy. A co dopiero dla kogoś, kto przez rok pracował dla ℘WedInSure? Kojarzę ten serwis. Niosą pomoc młodym małżeństwom, prawda? Doradzają, jak sporządzić takie idealne intercyzy zabezpieczone nieoficjalnie zebranym materiałem dowodowym na temat przeszłego życia przyszłego małżonka. Niezwykle przydatna usługa. Trzeba wiedzieć, na czym się stoi w związku. Tymczasem, kto choć przez chwilę śledził ich rozwój – jak, na przykład, ja – ten niezawodnie pamięta, że tworzą ten serwis ludzie, którzy zaczynali w splocie pod skrajnie inną banderą…

℘HateBook?

– Tak, ℘HateBook! Niedościgniony ℘HateBook. To był szał. Sprzęgał miliony. Ludzie prześcigający się, by pogrążać innych, upokorzyć ich publicznie. Miliony kompromitujących zdjęć, filmów, cytowanych komentarzy, wyciekłej treści prywatnej korespondencji. Udostępniaj, przekazuj dalej, podsycaj ogień. Właśnie przez inicjatywy takie jak: ℘HateBook, ℘ICUfail, ℘STFUbit.ch i inne im podobne… Przez te banki wiedzy o ludzkiej zawiści, złośliwości, zazdrości i zdradach, w splocie zespolonych w łatwopalną strukturę, gdzie bez trudu nawigować mogą nawet dzieci, bez świadomości, że im dalej brną, tym bardziej się gubią… Przez te serwisy pełne chamstwa, gróźb i upokorzeń, mój system dla ℘Cygnescue jest w splocie tak bardzo potrzebny.

– A nie powinien być?

Omiótł ją chłodnym spojrzeniem.

– Nie. Nie powinien. Ludziom należy się prawo do prywatności. Do naprawiania błędów bez bycia osądzanym. Mieć szansę, by uczyć się z nich i zmieniać na lepsze. A reszcie świata gówno do tego. Przynajmniej wtedy ludzie nie robiliby sobie krzywdy, bo ktoś wyrył jak w kamieniu kompromitujący incydent z ich życia, przedstawiając go obcym ludziom jako źródło rozrywki.

Zgasił papierosa na jednym z zeszytów.

– Przejdźmy na ty, okej?

– Okej.

– No więc, czy nie byłabyś skłonna przestać pieprzyć mi tutaj o moich starych projektach i jak bardzo pragniesz się przysłużyć? Powiedz wprost, czego tu szukasz, Vanesso, po m o j e j stronie barykady. Prześwietlasz mnie dla Trish? AZZI coś chce ode mnie?

Uwolniła z ust długą wstęgę dymu. Pochyliła się nad blatem i idąc za jego przykładem zgasiła papierosa na swojej teczce.

– Co jeśli powiem, że podzielam twoje zdanie na temat prawa do wyciągania wniosków z popełnionych w przeszłości błędów i naprawiania ich? – spytała. – Co jeśli tego właśnie chciałabym spróbować się tutaj podjąć?

Jacob pokręcił głową, uśmiech miał oszczędny. Wzrokiem uciekł w stronę ściany-tablicy. Słowa brzmiały jak dobrze znana mu melodia. Podszedł do ściany i wziął z przybornika marker. Dodał kilka strzałek na jednym z grafów. Starł i wypisał nowe wartości zmiennych przy równaniach. Zaczął rysować nową, równiutką tabelkę i wypełniać ją symbolami.

– Myślę, że powinnaś już iść – powiedział.

Zamiast tego, podeszła bliżej. Również wzięła marker, czerwony.

– A ja myślę, że jestem ci potrzebna, Jacob. Oboje możemy się sobie nawzajem przysłużyć. Nieważne, czy gotów jesteś to przyznać, czy nie.

Postawiła czerwony znak zapytania obok jednego z równań i spytała:

– Czy naprawdę sądzisz, że to, co ja robiłam w splocie, tak bardzo różni się od metod stosowanych przez was?

Nie odpowiedział. Wyciągnął jedynie dłoń po marker. Oddała go bez protestu.

– Co Trish ma na ciebie, że musiałaś tu przyjść? – zapytał. – Widziałem twój życiorys. Nie pasujesz tutaj.

– Przecież to są tylko suche dane. Nie wiesz o mnie nic.

– Tyle już wiem, że nie odpuścisz, bo nie umiesz – powiedział. – Widzisz wyzwanie i już je lubisz. Już widzisz, jak zwyciężasz. Ale to długo nie potrwa.

Odłożył markery. Podszedł do szafki z zamkiem na szyfr biometryczny w rogu pokoju.

– Odpadniesz, jak każdy najemnik, gdy zysk okaże się nie wart zabawy.

Wyciągnął szare pudło upakowane dyskami, zbindowanymi instrukcjami i zeszytami. Położył przed nią.

– Co to jest?

– To, po co przyszłaś. – Jego wzrok wrócił do tablicy. – Dokumentacja. Specyfikacje. Instrukcje obsługi systemu. Moje notatki. Weź. Przestudiuj. Poznaj system. Albo idź i zanieś Trish, i szukajcie razem na mnie haka. Niech rozerwie to na strzępy, sprzeda skrawki chętnym, tnie koszty. Szuka powodu, by nas zamknąć? Z twoją pomocą znajdzie go w tym pudełku. Umowę o poufności, z tego, co widziałem, już podpisałaś.

– Chcesz, żebym się z tym zapoznała?

– Zrobisz, co uważasz. Dystrybucję szkieletową uruchomisz na każdym terminalu, wystarczy zsynchronizować go w splocie, sprzęgając przez proxy ℘Cygnescue. Jeśli rzeczywiście chcesz pracować nad tym projektem, to zapraszam, ale nie przychodź, zanim nie opanujesz podstaw przynajmniej pierwszej hierarchii wrzecion kategoryzacji grup ryzyka. Inaczej zmarnujesz tylko mój czas.

Przykucnęła, by podnieść pudło. Nie było lekkie i Jacob pozwolił jej się samej o tym przekonać.

– Jestem bardzo wdzięczna za tę rozmowę.

– Wróć, gdy się przez to przebijesz. – Nie odwracał się. Uwagę skupiał całkiem na zapisanej ścianie. – Tylko nie zdziw się zbytnio, gdybym zdążył do tego czasu o tobie zapomnieć.

Odpowiedzią był stukot obcasów o posadzkę i sygnał zamykanych drzwi.

– Vanessa Bowman – powtarzał po cichu, wpatrując się w postawiony przez nią czerwony pytajnik. – Vanessa Bowman…

Zmarnowała ci pół dnia pracy, a ty udajesz, że jesteś w stanie dokończyć cokolwiek, czując wciąż zapach tych perfum. Na tyle silnych, by przetrwać w papierosowym dymie.

Reklamy

Obok siedziby firmy był park. Uciekał tam często, gdy potrzebował oczyścić umysł. Siadał na ulubionej ławce, zawsze w cieniu i z dala od innych. Tego dnia też się tu przeszedł. Woda tryskała z fontann, przybierając kształty niemożliwe do osiągnięcia bez zastosowania pomp w polu bliskonektowym. Zachwycone tymi czarami dzieci próbowały schwytać wzlatujące w górę bańki i piszczały: „Tęęęęęcza!” średnio co pięćdziesiąt pięć sekund, dokładnie tak jak zamierzył to sobie projektant, zaklinając w doskonale wolumetrycznej mgiełce tęczowe refleksy. Ptaki zlatywały się do piętrowych karmników. Dało się tu odetchnąć. Gdyby nie sporadycznie zaglądające tu szerszenie, byłoby idealnie. Jeden z nich zawisł właśnie nad koszem obok ławki Jacoba, nie mogąc zdecydować się, czy lądowanie na ogryzku to dobry pomysł. Na szczęście rozmyślił się w porę i odleciał, zanim Jacob zgniótł go przypadkiem, osiadając na ławce z rozmachem przepracowanego wiatraka.

Odchylił głowę, zamknął oczy. Przysiągłby, że na spodzie powiek jakiś sadysta wytatuował mu zbiory równań parametrycznych i łańcuchy predykatów. Nakreślił grafy skierowane w jakieś ciemne, niedostrzegalne punkty. W martwe sploty nerwów, ślepe plamy, prosto w luki w mózgu.

Tam też, poza skutecznym zasięgiem świadomej myśli, wszystkie niewiadome permutowały bezkarnie, wbrew protestom przepracowanego umysłu. Splatały się ze wspomnieniami upokorzeń i konfliktów z Trish, z Sarą, z Becky. A teraz jeszcze z Vanessą Bowman, którą być może całkiem niesprawiedliwie potraktował i tak fatalnie ocenił, a która z pewnością miała obecnie wszelkie podstawy, by go za takie potraktowanie pozwać.

– Podmiot z grupy ryzyka… – szepnął i poczuł, że powoli pogrąża się w półśnie.

– Nie śpij. – Znajomy głos przywołał go jednak z powrotem. – Hej, hej… Nie usypiaj.

Jakieś pomalowane na różowo paznokcie mignęły mu przed oczami.

– Sara?

– No cześć, tato. Co ty wyprawiasz?

Stała nad nim, robiąc zatroskaną minę. Rozmasował powieki, gotów uwierzyć, że tylko mu się przyśniła.

– Wstawaj. Już, już. – Pociągnęła go za rękaw kurtki. – Zanim nasra na ciebie jakiś gołąb.

– Sara… – Próbował przypomnieć sobie, co miał powiedzieć wtedy, gdy zostawiła go w windzie. – Wcale nie chciałem, żeby to tak wyszło…

– Nie zaczynaj nawet. To ja. Ja przepraszam, dobrze? Słuchaj, jadłeś już coś może? Bo przyniosłam ci lunch.

– Chciało ci się jechać tu taki kawał?

– David mnie podrzucił.

– Aha. To miło… – odparł. – Miło… cię widzieć, córeczko.

– Weź przestań mi tu córeczkować i chodź. – Przewróciła oczami. – Ej, odnowili ten park, co nie? Fajnie, że zrobili fontanny.

Wracali do siedziby firmy, idąc blisko siebie, krok w krok. Za nic w świecie nie miał zamiaru psuć tego pośpiechem. Może zostać w pracy nawet do pojutrza, gdyby musiał. Ważne, że rozmawiali.

– Mogę chyba zajrzeć czasem do ciebie, podpatrzyć nad czym pracujesz? – Szturchała go łokciem niby oburzona, że zapytał, czemu przyszła. – Ciesz się, że wiem, dokąd lubisz wyrywać się z pracy. Jeszcze chwila i zgarnęliby cię jak jakiegoś włóczęgę.

– Wiesz, miałem dzisiaj intensywne spotkanie. Musiałem się trochę od tego odciąć. Wyciąga to ze mnie więcej, niż myślałem…

– Bo siedzisz po nocach jak wariat. I potem chodzisz nieobecny. Musisz się przeorganizować i proszę, wysypiaj się lepiej, dobrze? No. A tak w ogóle to przyszłam, bo chciałam… powiedzieć ci coś… – wzięła głęboki oddech – coś o czym próbowałam wspomnieć ostatnio, zanim się pokłóciliśmy…

Jacob zamknął oczy.

No i masz. Trzeba było ją jednak pytać. Trzeba było, cholera, myśleć wcześniej o tym wszystkim, rozmawiać. A teraz jest po zawodach. To się musiało tak skończyć. Pierdolony Masterson. Sara całe życie miała przed sobą. A ten sukinsyn nawet nie raczył ci się przedstawić. O żesz, kurwa… I ona jeszcze piła przy tobie to wino! Który to może być tydzień? Nie widać brzucha, czyli co? Pierwszy trymestr?

– Tyle razy już pytałeś mnie, czy wybrałam uczelnię i mnie to strasznie irytowało… bo przez to nie czułam, że sama o czymś decyduję, rozumiesz? – powiedziała. – Bo ja… złożyłam papiery. Nie wiedziałam, czy coś z tego będzie i chyba nie chciałam zapeszać. To miała być niespodzianka. W każdym razie mam już wyniki. Dostałam się.

Popatrzył na nią, jakby zobaczył w tym parku pandę na wolności.

– Co? O czym ty mówisz? – spytał, nie potrafiąc wpasować jej słów w kontekst własnego czarnowidztwa.

– No jak to o czym? Złożyłam papiery już dawno. Dostałam się na studia!

– Naprawdę? Na studia? – Ucieszył się. – Tak już? Ale mówisz o tym Amsterdamie?

École Nationale Supérieure des Beaux-Arts – odparła bez zająknięcia.

– Ekoco?

– Paryż!

– Paryż? – powtórzył za nią. Niewiele brakowało, żeby potknął się o wystającą płytę chodnika. – Paryż we Francji?

– Nie, tato. Na Saturnie. – Ujęła go pod ramię, jakby miał zasłabnąć i się wywrócić. – Oczywiście, że we Francji.

– Paryż… Francja… – Jawiła mu się przed oczami mapa państw pod Integralem. Okej, Paryż, nie tak źle. Nawet bardzo dobrze. – To super. Gratuluję! A mogę spytać, czy jest jakiś konkretny powód, że akurat tam?

Zbadała go dość nieprzyjemnym spojrzeniem.

Chyba musisz się lepiej pilnować, Jacob. W ogóle nie powinieneś w rozmowie z nią używać frazy: „a mogę spytać”, bo na te słowa momentalnie robi się powściągliwa.

– Dlatego Paryż, bo świetnie zgrało się to z innymi moimi planami. Poza tym tam jest pięknie!

– Planami twoimi czy planami Davida? – odpalił z automatu.

Sam sobie kopiesz ten dół, Jacob. Sam sobie kopiesz ten dół.

– Proszę cię, tato… Czy ty musisz znowu zaczynać?

Uścisnął przepraszająco jej dłoń.

– Proszę, nie denerwuj się. Pytam z czystej ciekawości. Naprawdę.

Jej twarz rozpromieniła się delikatnie.

– David jest ważną częścią moich planów, tato. Dostał tam kontrakt i przeprowadzimy się tam przynajmniej na rok. Potem zobaczymy, jak się sprawy potoczą i czy mi się to wszystko w ogóle spodoba, okej?

– Okej, okej. Nie no, dobrze. Wspaniale. Cieszę się.

– Cieszysz się?

– Tak. Bardzo się cieszę. Poważnie.

– I nie masz nic przeciwko?

– Nie mam nic przeciwko. – Pokręcił zdecydowanie głową. – Co najwyżej mam jedną małą sugestię. Ale tylko, jeśli będziesz chciała jej wysłuchać.

– Jaką?

– Co powiesz na taki pomysł: poszukajmy dla ciebie pracowni. Jakiś nieduży lokal, kawalerkę. Zrobisz tam sobie swoje studio. Urządzisz je wedle uznania. Będziesz mogła poświęcać się tam tylko pracy.

Teraz to ona popatrzyła na niego, jakby jej ojca podmienili kosmici.

– Po co? Większość czasu i tak spędzę na uczelni, a pracować mogę z mieszkania Davida.

Czyli to jego mieszkanie. Ma swoje gniazdko w Paryżu, ciekawe gdzie jeszcze.

– Jasne, że możesz – odparł. – Ale czy stoi coś na przeszkodzie, żebyś oprócz tego miała takie swoje miejsce, gdzie możesz oddać się tylko i wyłącznie projektowaniu? Gdzie nie musisz myśleć o bzdurach, o obiedzie, o sprzątaniu? Na pewno nie raz będziesz robić jakiś projekt po nocy. Tam nie będziesz nikomu przeszkadzać ani zaprzątać sobie głowy czymkolwiek innym poza pracą.

– Brzmi… interesująco, ale nie wiem, czy mój status…

– Nie martw się o podstawowe kwestie utrzymania. Biorę to wszystko na siebie.

– Po naszej ostatniej rozmowie odniosłam wrażenie, że nie chcesz, bym zakładała jeszcze własne studio.

Wzruszył ramionami.

– Przyznaję, źle oceniłem sytuację. Jeśli nie stracisz zapału, dasz z siebie wszystko i nie zaniedbasz studiów, to wcale nie jest powiedziane, że jednocześnie nie możesz robić czegoś dodatkowo. David też na pewno będzie cię jakoś wspierał. To co o tym myślisz?

Musieli zatrzymać się przed przejściem dla pieszych.

– Zobaczymy, czy to się uda. Ponoć nie tak łatwo utrzymać się na uczelni. Pierwsza sesja to ma być niezła rzeźnia.

– O to się nie boję. Musieliby być ślepi, żeby cię oblać, a od takich niczego byś się nie nauczyła. Przemyśl moją propozycję, o nic więcej nie proszę.

Kiwnęła głową. Pomysł się spodobał, a jej uśmiech był jak balsam na jego serce.

Nalegała, by pozwolił jej odprowadzić się aż do labu i nie zważała na żadne protesty. Chciała zobaczyć, jak teraz wygląda jego miejsce pracy i czy ma wszystko, czego potrzebuje. Zgodził się niechętnie i załatwił jej przepustkę. Gdy jechali windą na piętro, przypomniała sobie, o co jeszcze miała go spytać.

– Tato, ten kontroler od ciebie. Dostanę go z powrotem?

Odruchowo złapał się za ucho. Gdy tylko wspomniała o kontrolerze, odniósł wrażenie, że urządzenie wciąż tam się znajduje, ale był to tylko fantomowy impuls – przeciwieństwo odczucia, gdy ciało przyzwyczaja się do noszonego zegarka lub okularów.

– Elderem? Wiesz co, on… Myślałem, że go nie chcesz.

– Chyba nie powiesz, że zwróciłeś mój prezent?

– Nie, nie. Nie zwróciłem. Tylko nie wiem w sumie, czy będzie ci się podobać. Chyba miałaś rację, że to nietrafiony prezent…

– A czy mogłabym spróbować i sama to ocenić? Poza tym okazuje się, że będę mieć przedmioty, gdzie używa się takich na zajęciach. Byłabym pewniejsza, gdybym wiedziała, jak coś takiego się obsługuje.

– Naprawdę? Nieźle. – Spojrzał na swoje buty. – Wiesz co, nie mam go tutaj ze sobą. Ale podrzucę ci go jakoś w tygodniu, okej?

– Jasne. Tylko nie zapomnij.

Dotarli do labu na końcu korytarza. Jacob odbił się na czytniku i weszli do środka.

– Nie wiem, czy masz jak odgrzać sobie obiad, ale pudełko dobrze trzyma ciepło, więc może nie trzeba. Na pewno lepsze to niż wasza stołówka. Fuuuuu… – Skrzywiła się, machając dłonią przed nosem. – Ale nadymione. Jak wychodziłeś, to nie pomyślałeś, by tu przewietrzyć? W ogóle pozwalają wam tu palić?

Wzruszył ramionami.

– Mi pozwalają.

Podeszła do okna i spróbowała otworzyć je gestem. Sterownik zgłosił błąd. Niezrażona wskoczyła na parapet i walnęła dwa razy skrzynkę w rogu okna. Usłyszeli kliknięcie, siłownik poruszył się i okno uchyliło się od góry.

– Nie wiem, czemu tego jeszcze nie zgłosiłeś. I nie pal tyle, wykończysz się. Uff, może zaraz będzie tu się dało oddychać – powiedziała, zeskakując i zaraz uniosła głowę. – Dziwne…

– Miałem wezwać kogoś, żeby to naprawił – powiedział. – Wyleciało mi z głowy.

– Nie o to mi chodzi. – Pociągnęła teatralnie nosem i spojrzała na niego rozbawiona. – Czyje to perfumy?

Reklamy

Submit a comment

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s