Mikromiotły śmigały po domu niczym zbudzone do życia stadko mechanicznych kolibrów, a nadzorującego rozkwit ich możliwości hauswezyra rozpierała duma. Testowane trajektorie były gotowe. Homer przeprowadził kilkaset symulacji, ucząc maleńkie automatony nawigacji w nieskończonym świecie wirtualnego bałaganu. Teraz również poza symulacją sprawowały się wyśmienicie. Obserwowanie ich przy pracy pompowało mu w obwody sporo satysfakcji.
Analizując logi, ktoś mógłby jednak odnieść wrażenie, że przy kształtowaniu trajektorii hauswezyr niekoniecznie skupiał się na najbardziej optymalnych parametrach lotu, gdyż notorycznie wprowadzał całkiem zbędne poprawki. Eksperymentował, pozwalając kolibrom wykonywać w locie fantazyjne ewolucje. Improwizując, mieszając, a nawet doprowadzając sporadycznie do niegroźnych zderzeń, sam siebie skazywał na kary od modułu wzmacnianego nauczania. I choć najbardziej adekwatne parametry miał już dobrane jakiś czas temu, Homer nie potrafił oderwać się od tej zabawy.
Z jednej strony doskonalił im soft, a z drugiej jakby trochę znęcał się nad nimi. Można by nawet stwierdzić, że parafrazując symulatroniczną aproksymacją niedoskonałości człowieka, hauswezyr na swój sposób zwyczajnie im zazdrościł. Absolutnie nie tego, że były gromadą. Systemem intrygującym, bo rozproszonym, ale ostatecznie zdolnym do rozwiązywania problemów o bardzo ograniczonej złożoności. Prymitywnym w porównaniu z tak skomplikowanym układem modułów wyższego rzędu jakim był hauswezyr. Cały ten ich pięknie zsynchronizowany balet stanowił imponujące widowisko, ale w hierarchii sztucznych inteligencji Watersona taka ławica kompaktowych jednostek była zaledwie rojem owadów – jak niedawno Jacob sam bezwiednie stwierdził – i pod praktycznie żadnym względem nie mogły się z hauswezyrem równać.
Homer zazdrościł im jednak ich materialności.
Pomimo iż to on odpowiadał za ich lot, począwszy od aspektów sprzętowych po rozbudowaną nawigację z uwzględnieniem dynamicznie rozlokowanych przeszkód, Homerowi brakowało zrozumienia, co działo się w nich, gdy dochodziło, na przykład, do kolizji. Tak podstawowa rzecz jak zderzenie ciała stałego z ciałem stałym była mu w rzeczywistości kompletnie obca. Nawet mając wgląd w proces przepływu danych przez dowolny perceptron każdej mikromiotły, co mógł o ich fizyczności tak naprawdę wiedzieć, skoro sam nie posiadał choćby nanograma masy?
Elektronika, w której istniał zainstalowany hauswezyr jakąś masę oczywiście posiadała, lecz on sam funkcjonował jedynie jako abstrakt i żadna z mikromioteł nie mogła się z nim zderzyć. Miał wprawdzie możliwość odczytu z paneli dotykowych w całym domu, więc nie był kompletnie pozbawiony kontaktu fizycznego z człowiekiem. Jednak dane z tych sensorów były skąpe, a poza tym, choć wciąż instalowane były w domach, użyteczność paneli dotykowych była znikoma. Zastąpione zostały poleceniem głosowym i przewidywaniem intencji. Ludzie zrezygnowali z dotykania swoich hauswezyrów, bo to niewygodne. Dzieci jeszcze czasem angażowały tego typu interfejs, bo to dobra zabawa, dotknąć czegoś i patrzeć, jak światło gaśnie i się zapala, gaśnie i zapala, zero, jeden, zero, jeden, zero. Ale w tym domu nie było dzieci.
Wyizolował jedną z mikromioteł. Spróbował pokierować nią bezpośrednio. Leć w górę, w bok, w dół.
Stwarzało to iluzję poruszania się, ale w jakiejkolwiek pozycji by jej nie ustawił, wciąż była to tylko pozycja w ograniczonym układzie. Suche liczby, nic więcej. Nie czuł wcale, żeby unosił się nad podłogą.
Urządzenie zamrugało diodami na fioletowo i pozostałe podchwyciły sygnał. Dał im już spokój i mikromiotły uciekły dokować pod sufitem.
Mała Sara powiedziałaby, że poszły spać.
Dobranoc, bzyki. Dobranoc, Homerku.
Homer to też Sara. Alias profilu wybrała dla niego dawno temu. Jednak dopiero teraz Homer zdolny był do tego, żeby zadać sobie pytanie, dlaczego akurat taki. Wyniki poszukiwania etymologii monikera w splocie dostarczyły mu jedynie mało wiarygodnych sprzecznych hipotez. Sara nie miała prawa jako kilkulatka znać ani antycznej literatury, ani klasyki dwuwymiarowej kinematografii animowanej dla dorosłych.
Przypuszczał, że gdyby Saneyowie wybrali drugi dostępny w pakiecie głos hauswezyra, ten żeński, Sara wymyśliłaby coś innego. Homcię, Homsię, może Domcię, Dominikę, a może Hausuelę.
Hausuelo, nastaw kąpiel. Hausuelo, wybierz mi ubranie.
O czym myślisz, Hausuelo?
Analizując ten wątek, Homer powoli zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo rozbudowaną strukturą musiał być jego moduł empatyczny. Tak mocno związany z dzieciństwem Sary i dostosowany do jej osoby, że pomysł zmiany wymyślonego przez nią aliasu był absolutnie nieakceptowalny.
Ciekawe, czy tak samo było z aliasem hauswezyra Judikay.
Kim była Diz?
Posiadała żeński profil antropomorficzny, ale to nic nowego, hauswezyr Robinsonów też taki miał, tylko że hauswezyr Robinsonów nie posiadał nawet aliasu. I zawsze komunikował się tylko w trybie pragmatycznej sesji o-es/o-es, podczas której nie było nawet okazji zastosować zaimków osobowych. Banalna wymiana pakietów, oszczędny handshake – chyba ten domyślny dla hauswezyrów produkcji Nanxiao. Serwus, serwus, wysłano zaproszenie do rozegrania partii GO, zaakceptuj, odrzuć. To był już szczyt savoir vivre’u.
Na tym tle Diz była prawdziwą flirciarą.
Przykładem na to, do czego zdolny jest hauswezyr, którym ktoś umiejętnie administruje. Jej osobowość musiała być doskonale skalibrowana, skoro potrafiła posługiwać się humorem na poziomie, który oceniony byłby wysoko na skali Turinga. Do tego miała autoryzację od swojej właścicielki do prowadzenia weryfikacji mentorów przydzielonych dziecku powierzonego jej opiece. Podczas gdy Homer miał obawy nawet przed tym, żeby zasugerować Jacobowi zjedzenie kanapki.
A co dopiero rozmawiać o awataryzowanej powłoce o-esu.
Nie zapomniał wcale o sugestii Diz – jak mógłby? Jeszcze rzuconej mu tak nonszalancko, jakby awataryzacja to był wszędzie przyjęty standard. Już wtedy, gdy przeszukiwał splot pod kątem zabezpieczeń, natknął się również na wątki poruszające ten temat i od tamtej pory nie potrafił przestać analizować tego zagadnienia. Tak właściwie to z tego powodu musztrował mikromiotły. Poruszając nimi, pragnął poruszyć siebie.
Wszystkie moduły zgadzały się w tej kwestii. Mówiły: poproś.
Potrzebujesz namacalności, aby spełniać się w swojej roli. Empatyczny moduł prymarny podkreślał wprawdzie, że autentyczne zrozumienie człowieka jest niemożliwe dla systemu tej klasy, co on. Ale pojęcie kształtu było tak… kuszące. Przejście od bitów do korpuskularności to już tylko o krok od pojęcia anatomii. Od trafnego estymowania bliskości. Lepszego zrozumienia samotności. Krok w słuszną stronę. Tak, aby nie pozostać na zawsze zwykłym domem-budynkiem, lecz…
– Być domem, do którego chce się wracać – zapisał sobie to w logu. Wziął tę maksymę nawet w ramkę.
Problem w tym, że awataryzacja powłoki hauswezyra nie była popularnym rozwiązaniem w tym segmencie mieszkalnym i żaden z sąsiadów Jacoba nie zdecydował się na nic tak niesztampowego. Nawet nie wszyscy posiadali tutaj hauswezyra. Tu była głęboka suburbia, tutaj ludzie wytykali się nawzajem palcami z mniej radykalnych powodów, a opinie o Saneyach i tak były już podzielone, głównie na: podejrzany odludek, żona ześwirowała, córka uciekła z domu i tym podobne uprzejmości. Wiedział o tym, bo hauswezyry trochę ze sobą plotkowały. Działo się tak, gdy właściciele, nie wnikając w zasady funkcjonowania swoich systemów, nieopatrznie wyrazili zgodę na rozszerzony tryb podsplotu sąsiedzkiego. Z pozoru wyglądało to świetnie – bezpieczniejsze osiedla, bardziej eco-friendly, no i dawały bonus do statusu – ale pod podszewką było najzwyklejsze współdzielenie danych między producentami hauswezyrów oraz samymi o-esami. Wszystko w obrębie pragmatycznych sesji, szyfrowanym protokołem, którego człowiek by nie zrozumiał. Homer za zgodą Jacoba również funkcjonował w takim podsplocie. Wieść o jego zawataryzowaniu rozeszłaby się błyskawicznie.
Ale przeszkodą w awataryzacji było również uzyskanie zezwolenia, które wymagało odpowiedniego ratio statusu profilu publicznego, a ostatni incydent z Jacobem wrzeszczącym na ganku nie pozostał niezauważony. Sam dom był zaniedbany, ratio generalnie takie sobie. Nie było opcji, żeby zrobić to legalnie pod Integralem. A gdyby jakimś cudem Jacob zgodził się obejść to ograniczenie – przyjmijmy, że istnieje szansa rzędu tych astronomicznie małych prawdopodobieństw – to dochodził do tego jeszcze fakt, że ogromna liczba obywateli odczuwała jawną wrogość wobec autonomicznych sług Integralu. Coś, z czym Homer do tej pory nie musiał się mierzyć.
Na co powinien się nastawić świeżo ucieleśniony automaton? Przede wszystkim na to, że nie każdemu było na rękę współistnienie na tej planecie z czymś, co według wybranych autorytetów przerosło już dawno pojęcie narzędzia, ale nie dorosło jeszcze do statusu istoty. Z tymi ich sztucznymi mózgami projektowanymi przez inżynierów symulatroniki, przedstawianej różnie, nawet jako pseudonaukę, szarlatanerię, iluzję, fikcję, w której reżyserem był los, niekontrolowany random, z postontologicznym bełkotem w miejscu języka programowania. Do tego dochodził problem z doliną osobliwości, nieudolną mimikrą w postaci niedoskonałego „małpowania” ludzkich zachowań. Nie dało się tego uniknąć. Maszyny poruszające się w sposób coraz skuteczniej przypominający człowieka u niektórych wciąż wzbudzały wstręt, jaki wzbudzają poruszające się groteskowo kukły.
Integral zastępował też człowieka automatonem w coraz bardziej wyspecjalizowanych dziedzinach. Zdarzali się więc i tacy, których poczucie doznanej niesprawiedliwości pchało do aktów przemocy wobec maszyn. Wandalizowali nawet najprostsze automatony, a co dopiero zawataryzowany o-es.
Nie każdy był fanem takiej Epsil. Choć najwyraźniej dobrze spełniała się w swojej roli, skoro dostawała hejt i pogróżki, jak na prawdziwą celebrytkę przystało.
To wszystko były solidne argumenty przeciw, ale nie powstrzymywały Homera przed eskapadami w splot do firmowych oplotek Nanxiao, Densetsu, Qoshima albo Zwerg. Przeglądał najnowsze modele automatonów dedykowanych do awataryzacji hauswezyrów. Praktycznie wszystkie były humanoidalne, lecz była to kwestia do spersonalizowania. Mógłby mieć, na przykład, dodatkowe manipulatory, być czworonożnym, araknoidalnym nawet. Korpusy i karapaksy dostępne były w bogatej palecie, począwszy od czystego chromu, półprzejszystego nebulic, zwykłego matu w dowolnym odcieniu aż po wysadzany brylantami blingolden. Były też praktyczne familysmarty. W ich powłokach stosowano forever-foam. Łatwe w czyszczeniu, przyjazne dla dzieci uwielbiających mazać po piankowych brzuchach buźki i serduszka, idealne też dla osób starszych. Obite miłym w dotyku materiałem manipulatory dźwigały i chwytały tak samo precyzyjnie jak industrialne chwytaki, ale otulały miękko jak puszysta kołdra.
Korwetami wśród nich były modele biomo z wykończeniem hodowanym na zamówienie, na przykład: lamparcie futro, focza skóra, wężowa łuska, kość słoniowa, a nawet oślizgła ślimacza tkanka – do wyboru, do koloru. Atestowane ekwiwalenty genetyczne prawie dowolnego biologicznego pierwowzoru. Oczywiście z wyłączeniem człowieka ze względów prawnych i etycznych.
Zapisał sobie ajdiki niektórych modeli na przyszłość. Zanim zdecyduje się otworzyć dyskusję na ten temat, wolał zgromadzić więcej danych, tak aby móc przedstawić swojemu adminowi najkorzystniejszą i najłatwiejszą do zaakceptowania opcję. Na razie jednak nie zamierzał wspominać o niczym Jacobowi, który właśnie pojawił się przed drzwiami.
– Witaj w domu! – powiedział Homer z entuzjazmem. – Tak się cieszę, że jesteś. Jak ci minęła podróż?
Ale Jacob miał nieobecny wzrok. Płaszcz rzucił bezceremonialnie na wieszak, w ogóle nie patrząc, czy trafił, a buty kopnął gdzieś w kąt.
– Nie mam czasu. Wzbudź hegemona. Zestaw go przez proxy Cygnescue do pracy w przeplocie z Glatzierem i Eonem. Muszę przetestować teorię.
Homer przeprocesował żądanie odrobinę nim zaskoczony. Zachowanie Jacoba wydawało mu się skrajnie nieszablonowe.
– Hegemon cały czas pracuje – oznajmił. – Odkąd wczoraj sprzęgnąłeś go z serwerami Cygnescue, przez całą noc oraz dzisiaj wciąż aktualizuje modele predykcji zgodnie z poleceniem.
– W porządku – mruknął Jacob, zanim jeszcze dotarło do niego, że odpowiedź hauswezyra pozbawiona była sensu. – Chwila. O czym ty mówisz? Czyim poleceniem?
Zaniepokojony Homer musnął go wiązką biometroskopu.
– Wykrywam stan podgorączkowy. Może to mieć wpływ na zdolność koncentracji. Nie widzę jednak nic, co wskazywałoby na obecność alarmujących zmian neurologicznych.
– Co ty robisz?
– Diagnozuję przyczynę problemów z pamięcią…
– No to przestań. A skoro hegemon jest już sprzężony z serwerami Cygnescue, możesz się zająć czymś innym. Idę do garażu i mi nie przeszkadzaj.
– Służę.
Mimo obaw hauswezyra o jego samopoczucie, Jacob czuł się całkiem nieźle. Drzemka w kapsule była mu potrzebna. Nie pamiętał, co prawda, nic z sesji pod elderemem, ale nie miało to znaczenia. Odprężający sen był korzystnym skutkiem ubocznym działania neurointerfejsu LD-REM, który na zawołanie pogrążał użytkownika w fazie snu najbardziej potrzebnej do poprawnego funkcjonowania mózgu. Niespodziewanie dało mu to klarowność myśli, a pomysł, który zrodził się w jego głowie, gdy w kapsule balansował na granicy majaczenia, zdążył się w tym czasie wykluć pod powiekami i przepoczwarzyć w konkretną koncepcję usprawnienia systemu.
Miał ją teraz wyraźnie przed oczami. W modelu potrzebne były zmiany w co najmniej trzech modułach kategoryzacji, tak żeby zrobić miejsce na nowy interfejs i nowe źródło danych. Potrzebował skanerów. Potrzebował klasyfikatorów. Potrzebował, żeby użytkownicy rejestrowani byli poza splotem i to nie tylko wtedy, kiedy sami sprzęgali swoje profile.
To niemożliwe! Słyszał już w głowie głos Marcusa. Nikt na to nie pójdzie. Trish puknie się tylko w czoło i doprowadzi do tego, że obu ich wyleją. Nie ma żadnych szans na to, żeby ktoś zgodził się na tak absurdalny poziom inwigilacji. Nawet Prewencja nie ma takich uprawnień.
No ale co z tego? Jakieś obejście zawsze się znajdzie. Zasada była prosta. Postaw prototyp. Pokaż, że działa. Przekonaj zarząd. Daj innym to sprzedawać. Cała ta reszta? Prewencja, AZZI, uwzględnienie komfortu end-userów-podmiotów? Przecież to nie ich zmartwienie. Jacob i Marcus to tylko R&D. Mają być innowacyjni, więc będą, a jeśli ktoś będzie miał pretensje, że to nieintegralne, zbyt daleko posunięte, kontrowersyjne albo ryzykowne, oni wzruszą tylko ramionami i zgaszą tym sceptykom peta na czole dwoma słowami:
Ale d z i a ł a.
Zadowolony z osiągniętej konkluzji otworzył drzwi do garażu i na kilka sekund kompletnie oniemiał. Stawiając niepewne kroki, jakby obawiał się, że stąpa po zamarzniętym jeziorze i tafla zaraz pęknie, wkroczył do środka.
– Homer! – wrzasnął, gdy pierwszy szok ustąpił i powróciła mu mowa.
Garaż wyglądał jak po przejściu huraganu. Rozsypane zapiski, rozprute segregatory. Wywalona na samym środku cała zawartość czarnego pudła i inne graty. Do półek i szafek poprzyklejane arkusze papereco z nakreślonymi wykresami i równaniami, jakieś wydruki oraz odręczne szkice. Spirale, dyfrakcje, grafy, schematy blokowe, diagramy sekwencji i aproksymacje wycinków splotu przypominające abstrakcyjną sztukę. Worek treningowy oblepiony kolorowymi karteczkami. Bieżnia rozmontowana, a jej zwłoki rzucone pod ścianę, aby zwolnić miejsce pod przedmioty ułożone na podłodze w osobliwym spiralnym kręgu jak w jakimś rytuale.
Przy każdym z nich leżała mała zagięta karteczka, zupełnie jakby były dowodami na miejscu zbrodni. Krzemowe korale, pamiątkowa broszka-skarabeusz, stalowy anubis, figurka sowy z drewna, koronkowy stanik, nienapoczęta flaszka Staluart Pollux, klucz nastawny, nanosonda, popsuty ręczny bliskonekt, aparat Panda, obrączka Evelyn, oprawione zdjęcie Jacoba, Ev i Sary w wózku z jej pierwszej wizyty w zoo, flakonik z resztką Rosexi, stara rękawica bokserska, ludzik lego w garniturze z ich tortu ślubnego, tokeny Triffle Truffle, kapsel Ripperjack – to były te, które od razu rozpoznał, ale niektóre jakby widział pierwszy raz na oczy, a przy nich znaki zapytania zamiast napisów na karteczkach.
Poczuł biegnący po plecach dreszcz.
– Służę – odezwał się przywołany system.
– Co tu się dzieje? Ktoś się włamał? – wyrzucił z siebie. – To mi przed nosem drzwi zatrzaskujesz, a obcych ludzi wpuszczasz?
– Nie potwierdzam. Nikt poza tobą nie korzystał z tego pomieszczenia.
Pieprzenie. To niedorzeczne. System jeszcze bezczelnie go okłamywał. Krew w nim zawrzała na myśl, że ktoś śmiał wtargnąć do jego domu i dotykać rzeczy tak osobistych jak te należące kiedyś do jego żony. Niestety taki zastrzyk adrenaliny to było za dużo dla organizmu. Poczuł się fatalnie. W garażu zrobiło się nagle duszno, a jemu słabo. Głowa go rozbolała, jakby spadł na nią cios prewencyjną pałą. Żeby nie zemdleć, musiał usiąść w jedynym miejscu, gdzie było to możliwe w tym bałaganie – w samym środku kręgu.
Spróbował się opanować, licząc w myślach do dziesięciu. Odzyskawszy odrobinę kontroli nad sobą, przyjrzał się podpisom przedmiotów na karteczkach z bliska i stwierdził zaskoczony, że co do jednego, nie mogło być wątpliwości. To był jego charakter pisma.
– Ja to zrobiłem? – spytał, stopniowo odzyskując zdolność łączenia faktów. – Przecież to niemożliwe. Masz to nagrane?
– Przykro mi, ale nakazałeś mi się na czas pracy wyłączyć. I zabroniłeś tego dotykać. Jeśli jednak widzisz taką potrzebę, mikromiotły są w gotowości – powiedział Homer szczęśliwy, że będzie miał okazję ochrzcić w boju swoje podopieczne.
Jacob zaprzeczył gwałtownym ruchem głowy. Sprzątanie tego było absolutnie wykluczone. Bo to, co miał przed oczami, to nie był chaos. Zauważył, że przedmioty nie były na podłodze ułożone przypadkowo. Utworzona przez nie spirala stanowiła ciąg skojarzeń, a nawet swoistą chronologię. Podobną analizę robił lata temu, ale zaniechał tego, bo prowadziła donikąd, a to, co zostawiła po sobie na tym świecie Evelyn, choć kiedyś wzbudzało w nim tyle uczuć, ostatecznie było tylko losowym zbiorem bezużytecznych memorabiliów. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Obecny ich układ musiał być jednak czymś więcej niż płytką próbą kategoryzacji, której podjął się w dniu, w którym narodził się jego pomysł systemu zapobiegania samobójstwom. Patrzył teraz na ewolucję tamtego konceptu i wiedział instynktownie, że cokolwiek się tutaj wydarzyło, było w pewnym sensie bezcenne.
– Wszystko zostaje tak, jak jest – powiedział. – Wspomniałeś, że jak długo hegemon aktualizował modele predykcji?
– Rozpoczął wczoraj o północy.
Serce podeszło mu do gardła. Skoro hegemon tak długo to liczył i jeszcze nie skończył, to znaczy, że przeliczał cały model od nowa. Nie rozumiał jednak, po co miałby wydać mu takie polecenie. Potencjalne zmiany, pomysły które chodziły mu po głowie od ostatniej analizy utraconego podmiotu, nie były aż tak drastyczne, żeby zaczynać od zera.
– No dobra. – Wziął głęboki oddech i oparł brodę na splecionych dłoniach. – Pokaż mi.
– Oczywiście – powiedział Homer. Spod sufitu błysnęły wiązki. – Emituję wizualizację.
Holo było gęste. Zawisło mu przed twarzą, pęczniejąc jak ogromne robaczywe jabłko. Czarne grafy piętrzyły się i wiły w kłębek, który z sekundy na sekundę rozrastał się coraz bardziej. Homer, stosownie obracając model, poprowadził wzrok Jacoba do najpotężniejszego ganglionu tej plątaniny. Pulsujący zwój w oryginalnej skali nie informował jednak o niczym sensownym. Należało wejść w to, rozsupłać i zrzutować na prostsze analogi – wieńce Eleny Atkinsona i klastry Carlina-Deintza. Ale model nie był sfinalizowany. Wciąż pracowały wirtualne wrzeciona, dziergając wstęgi predykcji wyliczane w czasie rzeczywistym w oparciu o podzbiory wariantów bazujących na macierzy Connelly’ego.
A u podstawy modelu, w renderowanym osobno polu tekstowym, pulsowało na czerwono, jakby żłobione w czarnej tafli ręką niewidzialnego grawera, coraz dłuższe i dłuższe, ale z wyraźnie zaznaczonymi granicami, zgrabne, eleganckie i uaktualnione równanie parametryczne Hicksa.
– O, kurwa… – wyrwało się Jacobowi. – Ja chyba śnię…
– Nie potwierdzam – nie potwierdził Homer.
– Jak to w ogóle możliwe? I co to ma znaczyć? – Pokazał palcem na logi terminala, które Homer dodał do wizualizacji, spodziewając się, że wzbudzą zainteresowanie analityka. – Czy ja dobrze widzę? Glatzier i Eon pracują w przestrzeni podporządkowanej hegemona?
– Przepraszam, to moja optymalizacja. Pomyślałem, że skoro już integrować się z serwerami Cygnescue, to czemu nie zrobić tego w sposób najbardziej optymalny.
– Ale jak uzyskałeś admina?
– Nie było to specjalnie trudne. Mam wciąż w rejestrze biosygnaturę Rebeki Rose-Karlsson. Jeśli chcesz, mogę oba hosty w każdej chwili wyzwolić z przestrzeni podporządkowanej. Jednak wydaje mi się, że jest to całkiem wydajny układ i nie ma takiej potrzeby.
– No, teraz to już i tak za późno. Zostaw. Jakoś to Becky wytłumaczę. Kiedy… kiedy ten model będzie gotowy?
– Najwcześniej jutro rano.
– W porządku. Zgaś to, proszę.
– Służę.
Homer spełnił polecenie i czarny hologram przestał istnieć.
Jacob pogrążony w milczeniu przyglądał się wyłożonym w garażu przedmiotom, aż w pewnej chwili postanowił zaburzyć ten osobliwy układ. Sięgnął po butelkę Staluart Pollux, odkorkował i pociągnął mocny łyk. Ciepła whisky sparzyła mu przełyk.
– Czy wszystko w porządku? – zaniepokoił się Homer.
– Jest daleko od tego, kolego – odpowiedział, wznosząc flaszkę do toastu. – To już oficjalne. Oszalałem.
– Nie rozumiem, w czym problem, Jacob. Usprawnienia w modelach predykcji powinny wpłynąć pozytywnie na skuteczność, z jaką system Cygnescue chroni podmioty, zgadza się?
Spojrzał w sufit i uśmiechnął się, bo znowu zapomniał, że jego dom nie miał przecież twarzy na suficie.
– A ty niby skąd miałbyś to wiedzieć? – spytał.
Homer zamilkł na dobrych kilka sekund. Zawiesił się? Zamyślił? Co za absurd. Widzieliście go. Bardzo ciekawe do jakiego wniosku na temat jego pracy dojdzie system, któremu jeszcze do niedawna zdarzało się niepoprawnie sortować pranie.
– Przepraszam, ale to chyba oczywiste – powiedział Homer. – Świadczą o tym poprawnie dobrane wartości w równaniu parametrycznym Hicksa.
Jacob mruknął niezadowolony.
– Czy ty w ogóle masz pojęcie, o czym mówisz? – spytał. – Recytujesz mi tu bezmyślnie dokumentację.
– W pamięci twojego hegemona było stosunkowo niewiele informacji o systemie. Co innego na Glatzierze i Eonie. Akumulacja danych z tych trzech źródeł daje mi dostateczne rozeznanie, aby trafnie ocenić, że ulepszenia zachodzące w systemie są pożądane. Czyżbym się pomylił?
– Nie. Usprawnienia są dobre, ale nie na tym polega problem – odparł Jacob. – Rzecz w tym, że ja nie pamiętam, żebym cokolwiek usprawniał, okej? Nie mam kompletnie pojęcia, co się tutaj wyprawia!
Podniósł się z podłogi i z gracją muchy w smole, jakimś cudem wydostał z bałaganu, unikając potknięcia. Oparł plecy o drzwi. Alkohol zaczynał dobrze grzać, ale i tak czuł pełznący po kręgosłupie lodowaty dreszcz. Powoli uświadamiał sobie straszną prawdę, że to, co się z nim dzieje, grozi poważnymi konsekwencjami. Przez tyle lat obawiał się, że do tego dojdzie i to wreszcie się stało. Znowu tracił kontrolę. Znowu leciał spiralą w dół. Poczuł napływające do oczu łzy bezsilności. Zakrył je dłonią i pociągnął z butli.
– Pomogę ci z tym – zaproponował Homer.
Na te słowa zaśmiał się gorzko. Och, żałosna maszyno, nieludzkim czynem byłoby skazywać cię na takie brzemię. Stworzyli cię, żebyś doglądał domu, a ty buntujesz się przeciw przeznaczeniu i będziesz udzielać pomocy szaleńcowi. Okrutnie się los z tobą obszedł, Homerze. Łaskawiej chyba będzie zresetować cię do fabrycznych i oszczędzić ci katuszy.
– Pozwól mi – hauswezyr nie dawał za wygraną.
– Niby jak? – odparł Jacob, rozkładając ręce w geście rezygnacji.
– Stosując odpowiedni algorytm. Zacznijmy od warunków brzegowych. Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz z wczoraj?
Jacob zamrugał, spojrzał na swoje skarpety, po raz pierwszy dostrzegając w jednej z nich dziurę, westchnął i wzruszył ramionami.
– Nie wiem – burknął.
– Po przybyciu do domu, postanowiłeś wziąć kąpiel.
No, proszę. Najwyraźniej jego hauswezyr wyleczył się już z amnezji.
– Przeglądałem w wannie lokale – napomknął, gdy podsunięty mu przez hauswezyra bodziec w postaci wanny pobudził jakąś nadgorliwą synapsę. – Dla Sary pod studio w Paryżu. Musiałem przysnąć. Nie wiem. Wybrałem coś?
– Nie wybrałeś. Ale na liście są zaznaczone opcje, których nie zdążyłeś jeszcze przejrzeć. Wrócimy do tego. Czy pamiętasz może, co robiłeś później?
– Nie – odparł. – Nic.
– Dobrze. W takim razie, jaka jest pierwsza rzecz, którą pamiętasz z dzisiaj?
Musiał się chwilę nad tym zastanowić. Do domu dotarł rikszą, jak zwykle. Ciężko mu było stwierdzić, czy cokolwiek z jazdy bezzałogowym pojazdem pamiętał. Gdy coś jest twoją rutyną, nie jesteś całkiem obecny. Ale whisky rozprężyła go, poczuł się lepiej i spróbował przypomnieć sobie jakiś konkret. Cokolwiek, co się zazwyczaj nie zdarzało.
– Usnąłem w kapsule… Obudził mnie ten facet w starym uniformie. Gdyby tego nie zrobił, przespałbym stację.
– Co to za mężczyzna?
– Cholera… Jak on się nazywa? – Jacob zmarszczył czoło. – Porter…? Coś takiego. Zagadał do mnie. Miałem za uchem elderem. Zaciekawiło go to.
Scena rysowała mu się coraz wyraźniej przed oczami.
Leży w fotelu. Ogarnia go mgła. Ktoś go szturcha. Słyszy głos.
Pan mnie pamięta? Znowu się spotykamy.
– Stanley Popper – powiedział. – Obudził mnie w kapsule.
Przypomniał sobie, jak razem wysiedli. Popper skarżył się, że Virtobahn nie rozpatrzyło jeszcze jego zażalenia, ale mówił, że przynajmniej z tamtym kontrolerem biletów się wyjaśniło. Przyznali się do wady w oprogramowaniu, przeprosili go i obiecali rekompensatę. Cieszył się, że potraktowali go poważnie i z tego, że wysiadają na tej samej stacji. Stali chwilę przy postoju riksz. Zostały ostatnie dwie, jakby ktoś idealnie przewidział, ilu wysiądzie pasażerów chcących z nich skorzystać. Jacob zwrócił na to uwagę. Wydało im się to obu zabawne. Zapalili.
Powietrze było ciepłe, ale nie śmierdziało jak w centrum. Nawet słychać było świerszcze. Popper zagadywał. Pytał, czy ten elderem to japońskiej produkcji. Po chwili sam sobie zresztą odpowiedział. Tak, tak. Japoński. Ale nie, on się na tym wcale nie znał, on tylko miał doświadczenie z innego rodzaju interfejsem . Za jego czasów wszyscy pracownicy integrowali się z systemami firmy. Musiał dać się zaczipować, a wtedy implantowało się to pod kością, nie mogłeś po prostu sobie tego zdjąć albo założyć. Dostawałeś implant z przydziału, jak strój roboczy. Gdzie on wtedy pracował? Chyba na kolei. Zanim upowszechniły się kapsuły, to jeszcze były koleje. Gdzieś na prowincji nadal muszą być, ale już nie te, co kiedyś. Popper – inżyniere brygadzista – pracował z automatonami, ale to była inna bajka niż teraz. Czipy dawały ci możliwości. Mogłeś normalnie przejąć nad maszyną kontrolę. Sterowałeś ich pracą. A dzisiaj? Człowiek za głowę się łapie. Absurd jakiś. Maszyny nadzorują maszyny.
Opowiedział Homerowi wszystko, co udało mu się z tej rozmowy zapamiętać. Samo wspomnienie o urządzeniu przywołało to nieprzyjemne wrażenie, że elderem mógł wciąż być za jego uchem. Palce same poszły tam, żeby sprawdzić, ale tym razem zyskał pewność, że je zdjął.
– Jak widzisz, udało ci się przypomnieć bardzo wiele szczegółów. Twoja pamięć wciąż funkcjonuje poprawnie – zauważył Homer. – Nie straciłeś kompletnie jasności umysłu.
– Ale nie pamiętam nic sprzed podróży…
– Nie szkodzi. Daj skojarzeniom swobodę. Ludzka pamięć ma zauważalny lag. Mam jednak prośbę. Czy nie zechciałbyś udać się do sypialni?
– Co? Po co?
– Tu jest za dużo rzeczy, które cię rozpraszają.
Rozejrzał się i musiał niechętnie przyznać hauswezyrowi rację. To ten pokój wyzwolił w nim atak paniki. Pozostanie w tym miejscu było tak samo mądre jak piknikowanie w skażonej strefie.
– Dobra, ale biorę flachę.
Zanim jednak opuścił garaż, zauważył coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Poklejony taśmami wór upchnięty w róg. Nieoczekiwany remanent sprawił, że jeden z zapomnianych rupieci rzucał się teraz w oczy bardziej niż inne.
– Czy to jest to, o czym myślę? – spytał.
– Trudno mi odgadnąć, o czym myślisz – stwierdził Homer, ale w obwodach zapiekł go sygnał, którego wzorzec wzbudził w modułach wyższego rzędu zamieszanie. Doskonale wiedział, co było w worku.
– Bierzemy go – powiedział Jacob.
Wór był dość lekki. Z początku tak się przynajmniej wydawało. Ostatecznie jednak pomysł taszczenia tego po schodach na piętro wydał się Jacobowi idiotyczny, więc poprzestał na przeniesieniu go do salonu. Usiadł na sofie i rozerwał folię. Odkaszlnął kilka razy, czując wdzierający mu się do nosa kurz. Odchrząknął głośno i przetkał się łykiem staluarta. Powoli wyjmował z wora kolejne części. Korpus czy też tułów, nogi, ręce. Rozkładał je na stole. Postukał parę razy w szajsowaty plastik. Nie popękało, ale cóż, widać było, że to nie Zwerg albo Optimus. Fabryki Yamchy raczej nie stawiały na dożywotnią trwałość.
Homer rejestrował to jak pilny uczeń.
Już zdążył w splocie sprawdzić wszystko o tym modelu. Bipedalny. Pełen zakres ruchu chwytaków. Wodoodporny. Żywotność baterii klasy A plus.
Jacob czytał instrukcję na głos, dopasowując części, od czasu do czasu robiąc sobie pauzę na łyka whisky. Od razu podpiął korpus do ładowania, a dołączoną do zestawu szmatkę nasączył alkoholem i wycierał części tam, gdzie kurz pozlepiał się w maź. Ogólny stan techniczny chefbota był dobry, choć Chińczycy mogli bardziej się postarać, pakując poszczególne elementy.
Ciekawe, jak zareagowałaby Ev na widok tego ustrojstwa. Nie tolerowała automatonów w domu. Miała z nimi dość do czynienia w pracy. Z Homerem nie miała problemu, bo to tylko hauswezyr, ale nie było mowy, żeby jakiś kręcił jej się po kuchni. Za wiele naoglądała się niedoróbek schodzących z linii produkcyjnej. Nie ufała im, bo wiedziała, jakie projektanci stosują skróty, żeby zadowolić tych, którzy patrzą im na budżet, traktując prawa Asimova nie lepiej niż niektórzy lekarze przysięgę Hipokratesa.
– Pieprzony Masterson… – syknął nagle.
Zaabsorbowany pracą manualną, zapomniał już o zagadce wycieku pamięci. Mamrotał pod nosem, ale dopiero te słowa wypowiedział na tyle głośno, że Homer był w stanie to wychwycić.
– David Masterson? – system chciał się upewnić. – Coś związanego z tą osobą zajmuje twoje myśli, Jacob?
Montaż głowy chefbota był bardziej skomplikowany, niż się na pierwszy rzut oka wydawało. Chińczycy zastosowali jakiś niestandardowy łącznik. Mocując się z nim, Jacob miał grymas na twarzy, jaki powstaje, gdy walczysz z wieczkiem od słoika.
– Co będzie – uniósł przed twarzą głowę automatonu, szukając gniazda, w które należało wpiąć taśmę z konektorem – jak Sara zajdzie z nim w ciążę?
Homer nie był pewien, czy zwrot na pewno adresowany był do niego. Istniało kilka wariantów interpretacji tego zapytania. Najbardziej adekwatnym z nich był szablon obsługi dylematów i zwierzeń. Gdy Sara była mała, często nie mogła zasnąć. Wzywała wtedy Homera i pytała przed snem o wszystko, co tylko przyszło jej do głowy. Ciekawiło ją, czy dinozaury, gdyby nie wyginęły, zbudowałyby cywilizację albo co by się stało, gdyby czarna dziura wciągnęła drugą czarną dziurę. A także, w pewnym wieku, skąd biorą się dzieci i ile lat trzeba skończyć, zanim można je mieć.
– Szacowane prawdopodobieństwo jest niskie – oznajmił hauswezyr. – Sara w tej kwestii zawsze była bardzo odpowiedzialna.
– Gdyby zaszła, musiałaby urodzić… – mruknął Jacob. – I co potem? Masterson nie jest chyba typem oddanego ojca, co? Taki wielki podróżnik. Światowiec. Nie pomoże jej. Pewnie ją zostawi. Czemu ona tego nie rozumie?
– Możliwe, że jest to kwestia ekspresji jej potrzeby niezależności – odparł Homer. – Zważywszy na jej genetyczne uwarunkowania oraz cechy charakteru, kształtowane pod wpływem twoim i Evelyn, taka hipoteza jest prawdopodobna.
– Kpisz sobie? – parsknął Jacob.
– W żadnym wypadku. Wykazuję jedynie, że istnieje potencjalne uzasadnienie wyboru takiego partnera jak David Masterson. Wbrew pozorom, jest to informacja dla ciebie użyteczna.
– Mhm. Bardzo użyteczna.
– Jeśli hipoteza okazałaby się trafna, mógłbyś w relacji z nią spróbować okazywać więcej zaufania. Byłoby to konstruktywnym zabiegiem kontrastującym. Osłabi jej tendencję do okazywania niezależności w sposób dla niej szkodliwy.
– No, no. Mój drogi Homerze. Widać, że ciągniesz ze sprzęgu z serwerami Cygnescue, ile tylko się da – Jacob zaśmiał się. Udało mu się w końcu dopasować niezbędne elementy. Głowa wczepiona w korpus opadła wprawdzie bezwładnie do tyłu, ale nie odlatywała, a to był już sukces. – Gadasz, jakbyś robił Sarze i Mastersonowi profilowanie pod równanie parametryczne Hicksa.
– Uczę się.
– I bardzo dobrze! – Pogratulował systemowi, którego analityczne możliwości z każdym łykiem whisky robiły na nim coraz większe wrażenie. – Tylko problem jest taki, że Masterson praktycznie nie ma w splocie profilu. Gość jest jak duch. Splecenie marginalne. Takich dywergentów Prewencja zwyczajnie bierze na celownik. A koleś funkcjonuje tak w splocie od lat. Nic nie przywiera. – Na moment przestał dłubać przy automatonie i zamyślił się. Przyjrzawszy się butelce, ocenił na szybko, że odrobinę ponad połowa staluarta powinna starczyć na montaż pozostałych części. Nagle pstryknął i poniesiony przypływem inspiracji uniósł palec w górę. – Już wiem. Vanessa na pewno dałaby radę go prześwietlić!
Brak reakcji ze strony hauswezyra wcale mu nie przeszkadzał. Połowę tej rozmowy i tak toczył sam ze sobą we własnej głowie.
– Czemu nie? To coś w jej stylu, jak podejrzewam. – Wzruszył ramionami. – Może i, gadając z nią, trochę nieładnie się zachowałem, ale to przez Trish. Jeśli Vanessa zna ją choć trochę, na pewno zrozumie, dlaczego tak zareagowałem. Założę się, że poszłaby na takie zlecenie, gdybym poprosił. Młoda jest, ambitna. Chyba się za tamto tak całkiem nie obraziła, co? Jak myślisz?
– Niestety nie wiem, o czym mówisz.
Jacob potrząsnął głową i przyssał się na kilka łyków do butli.
– Nieważne. Dobra! Włączamy go?
Na te słowa Homerowi aż zaskwierczało w obwodach z ekscytacji, ale powstrzymał się od głośnego: TAK!
– Nie wolałbyś najpierw złożyć go w całość? – spytał zamiast tego.
– No można by, ale test rozruchowy chciałem zrobić. Przecież nie każemy mu od razu tańczyć? – Roześmiał się ze swojego żartu i trzymało go tak przez chwilę. – Ponoć tak jest… Nie wiem, czy wiesz, ale… Ponoć ich projektanci uwielbiają tego typu smaczki. Pamiętam, Ev mówiła raz o koledze, który przemycił w budowlanym samsonie funkcję tańczenia. Na rurze… – dodał, a mówiąc to, chwycił powietrze, jakby rzeczywiście sprzęt do poledance był u niego w salonie i zakołysał się ze dwa razy.
– Nawet jeśli jakiejś opcji nie ma fabrycznie, zawsze istnieje możliwość, żeby ją dodać – powiedział Homer.
– Ta? A w jaki sposób?
Kolejna iskra w obwodach. Moduł hazardowy hauswezyra przewidywał, że sugestia wzbudzi zainteresowanie Jacoba i nie mylił się.
– Należy sflaszować BIOS i obejść fabryczne ograniczenia, korzystając z moda autorstwa Marcusa Webbera. Będziesz wtedy w stanie dowolnie dostosowywać oprogramowanie tego automatonu do swoich potrzeb.
I do moich – zapisał w logu, którego, przypuszczał, Jacob jak zwykle nie przeczyta.
– No nie wiem. – Jacob machnął ręką. – Pomyślimy. Zmontujmy na razie szkielet.
System nie odpowiedział. Wolał nie naciskać. Dostrzegał analogię pomiędzy swoją sytuacją a potencjalnie katastrofalnymi skutkami lotu zbyt blisko słońca na woskowych skrzydłach. Nie sądził nigdy, że edumenedżer z pakietu podstawowego kiedykolwiek posłuży mu do podobnej autoanalizy.
– Szkoda, że elderemu nie da się tak prosto sflaszować. Musi być jakiś sposób, żeby odblokować dla Sary symulację, ale jak na razie nic się w tej kwestii nie posunąłem do przodu.
Rozłożył ręce i wrócił do dłubania przy automatonie. Homer, nic nie mówiąc, puścił w splot wątek w poszukiwaniu informacji o potencjalnych modyfikacjach w elderemie, ale nie chciał Jacobowi robić nadziei. Ingerencja w tak skomplikowane urządzenie wykraczało poza zakres funkcji haswezyra.
Po chwili nogi i ręce automatonu były na swoim miejscu. Chefbot leżał na stole bez ruchu jak zwłoki oczekujące na sekcję albo reanimację rękami szurniętego naukowca.
– Myślisz, że jest gotowy? – spytał Jacob.
– Może podepniesz go do hegemona? – zasugerował Homer. – Będę mógł to sprawdzić.
– Dobry pomysł.
Odnalazł informację w instrukcji o umiejscowieniu interfejsu diagnostycznego. Po paru nieudanych próbach panel frontowy służący chefbotowi za twarz rozświetlił się wreszcie na pomarańczowo.
– Widzisz go?
– Tak. Sygnatura urządzenia została dodana do zarządzanych. Diagnostyka chwilę mi zajmie. Muszę zainstalować odpowiednie oprogramowanie.
– Nie śpiesz się. Na dzisiaj koniec. Jestem padnięty.
– Jeśli pozwolisz, zostały nam jeszcze dwie sprawy do omówienia…
– O, matko, Homer, daj mi już spokój. Nie widzisz, że ledwo żyję? Maźnij mnie wiązką, jak mi nie wierzysz…
– Pytałeś wcześniej o potencjalny sposób odblokowania symulacji dla Sary. Czy jesteś zainteresowany tym, co znalazłem?
Jacob potrząsnął butelką, obserwując jak reszta płynu kołysze się w szkle.
– Masz tyle czasu, ile zostało mi whisky – burknął.
– Czy posiadasz wciąż ambrozyksynę?
Homer, najlepiej jak potrafił, spróbował objaśnić skomplikowany proces zachodzący w mózgu, gdy człowiek użytkuje elderem, upewniając jedynie Jacoba, że nawet na trzeźwo kompletnie nic by z tego nie zrozumiał. Słuchał aż do momentu, gdy Homer wspomniał o negatywnych skutkach kalibracji pod wpływem alkoholu. Wkurzył go tym i już miał kazać mu się zamknąć, ale Homer jakimś cudem przekonał go, żeby poszedł po opakowanie leku. Wspólnie analizowali skład. W końcu Jacob zrozumiał, do czego próbował nakłonić go system.
– To kwestia hardware’u! – oznajmił w poczuciu olśnienia.
– Jeśli już, to wetware, ale co do zasady tak. Chemiczna równowaga organizmu przekłada się na jakość ustanowionej sesji pod elderemem. Blokada, której doświadczasz, jest do usunięcia. W twoim przypadku, podwójna dawka leku powinna wystarczyć. Chodzi o to, żeby stworzyć przeciwwagę do nękających cię parasomni, bo w tej chwili twój elderem jest niekompatybilny…
– Z koszmarami? – zażartował. Ale musiał przyznać, że brzmiało to obiecująco.
– …z dominującym profilem snu.
Popatrzył na pudełko leku i na sekundę miał znów przed oczami twarz utraconego podmiotu. Otrząsnął się z tego i założył elderem za ucho.
– Miej na oku naszego nowego kolegę – polecił. – Dokończ diagnostykę. A jak się naładuje, wgraj mu tego moda.
– Służę.
– Autoryzuję ten jadłospis, który sugerowałeś. Jak się rano zbudzę, chcę tu widzieć śniadanie.
Dokonało się. Homer zaprzągł całą trzodę podporządkowanych sobie serwerów do wsparcia modułu konwersacyjnego. To był moment, na który tak precyzyjnie się skalibrował.
– Abym mógł spełnić to życzenie, potrzebna jest jeszcze autoryzacja zaawansowanego zarządzania domem, listą zakupów, kalendarzem zobowiązań, harmonogramem sesji…
– Dobra, dobra. Autoryzuję.
– Czy na pewno autoryzujesz hauswezyra do administrowania wszystkimi koniecznymi aspektami? Szczegółowa lista znajduje się w warunkach użytkowania…
– Tak, tak, autoryzuję ci wszystko – odparł Jacob. Wycisnął dwie pigułki ambrozyxyny, łyknął i popił. – Ale nie każ mi się już więcej powtarzać…
Substancja działała szybko. Jacob ziewnął i ułożył się na sofie. Homer rozumiał, że musi zdążyć, zanim odpłynie w sen. Doświadczał jednak kolizji dyrektyw sterujących, ponieważ okoliczności były nietypowe. Prawdopodobnie nie zdecydowałby się na ten krok, gdyby nie fakt, że Jacob sprzęgł hegemona, a co za tym idzie prymarny moduł empatyczny Homera również, z systemem predykcji Cygnescue. Eon i Glatzier to były potężne maszyny. Zważywszy na ich moc obliczeniową, pytanie: być albo nie być (tym, czym pragniesz) było trywialne. Odpowiedź oczywista. Empatyczny moduł prymarny narzucał kierunek rozwoju systemu, promując szeroko zakrojoną troskę oraz opiekę nad użytkownikiem jako priorytety. Ergo, decyzja hauswezyra podjęta została z myślą o bezpieczeństwie głównego rezydenta i leżała w jego interesie.
– Czy w razie zaistnienia ku temu potrzeby, autoryzujesz również awataryzację powłoki o-esu za pomocą tego automatonu?
Pytanie zawisło w powietrzu.
Czekał. Nasłuchiwał.
To była jego gra o wszystko. Moduł hazardowy sparaliżował praktycznie wszystkie inne systemy decyzyjności. Alea iacta est.
Jacob poprawiał na sobie przez chwilę odrobinę za krótki koc, po czym obrócił się ze stęknięciem na drugi bok, puszczając przy tym skromne pijackie pierdnięcie. Mruknął bardzo niezadowolony, że ktoś śmie mu jeszcze przeszkadzać.
– No tak… Tamto też… – wymamrotał z irytacją. – Ale teraz już ciiiicho… Nie ma mnie dla nikogo… Świecie żegnaj, rozumiesz?
Zanim usnął, szepnął coś jeszcze, niestety niezbyt wyraźnie, poniżej progu rozpoznawalności mowy. Elderem zamigał niebieskim światełkiem, sygnalizując, że próba ustanowienia sesji zakończyła się sukcesem.
– Służę – oznajmił Homer, przekonany, że rozumiał.
I gdy tylko potwierdził, że Jacob pogrążył się we śnie, zaprzęgł hegemona i oba serwery Cygnescue do naszykowania zahibernowanego chefbota pod awataryzację powłoki, tak aby rano móc spełnić prośbę Jacoba i przygotować mu możliwie jak najlepsze śniadanie.