PARAMETRYKA .2

Wbudowana w sufit sali holokonferencyjnej czarna płyta projektora rozpoczęła transmisję z domu suicydenta, gdzie członkowie oddziału interwencyjnego Prewencji rozlokowali zestaw mikroskopów wiązkowych.

Emiter renderował holo każdego z pomieszczeń w oparciu o odczytane z nich dane, odwzorowując pełny plan budynku, uwzględniając takie elementy jak schody czy windy i umożliwiając przechodzenie zarówno pomiędzy pokojami, jak i makietami poszczególnych pięter. Skanery dostarczały tysiące próbek na centymetr sześcienny, a modelowane obiekty można było swobodnie skalować i obracać. Rozdzielczość sceny była priorytetem. Projekcja oddawała wiernie kontrast z dokładnym światłocieniem, natomiast w trybie relacji w czasie rzeczywistym głębia barw była dość uboga, kolory wyraźnie mniej żywe niż naprawdę, a ich pełna paleta dostępna dopiero na późniejszym etapie obróbki.

Nie było to kwestią ograniczeń technicznych, lecz konsekwencją wynegocjowanych warunków dzierżawy pasm holo wysokich admitancji. W ten symboliczny sposób zachęcano ich firmę do opcji premium, jednak Cygnescue miało na to jeszcze za niski status, a analitycy przywykli już do stanu obecnego.

W tym wyblakłym świecie Jacob Saney i Marcus Webber kroczyli pośród widm oficerów Prewencji i prowadzili zdalnie własną analizę okoliczności zdarzenia.

Pokój w którym znaleziono ciało był przestronny i umeblowany w osobliwy sposób. Zupełnie jakby ktoś nie umiał się zdecydować, czy preferuje skromny, ale nowoczesny wystrój, czy stawia na powagę ze staromodnym rozmachem. Meble gryzły się ze sobą jak skłócona rodzina. Starą biblioteczkę ze zbiorem zabytkowych encyklopedii przypierały do muru regały z glazeco obsadzone poradnikami lajfstajlu. Przeciwległa ściana stała prawie goła, ziejąca pustkami po utracie całej kolekcji obrazów martwej natury – kurzyły się gdzieś na strychu – a do tego ktoś obarczył ją wieszakiem ściennym na rower, choć ten akurat rdzewiał w piwnicy.

Ślad zaginął też po urokliwym stoliku pamiętającym niejedną herbatkę w towarzystwie kumoszek z kompletu, wysłużonych krzeseł. Choć, na upartego, okruchy tradycji dało się jeszcze wytropić wśród włókien wykładziny, ale jedynie uzbrojonym w mikroskop okiem. Teraz na podnośnikach opierał się w tym miejscu blat z niezbędnym do pracy terminalem. Była tu również obita leatheco kanapa, ale w opłakanym stanie, absolutnie zdewastowana, rozpruta i rozbebeszona, jakby dokonano na niej zemsty za jakiś straszny grzech.

Ostatecznie wyszedł z tego pokój po części gościnny – choć raczej rzadko kogokolwiek goszczący – po części domowe biuro udekorowane kilkoma cyframkami, doniczkami usychających paprotek i animowanym kalendarzem. Wnętrze rozświetlał rząd lamp osadzonych w częściowo zdemontowanym suficie podwieszanym. Metalowa konstrukcja w jednym miejscu została odsłonięta i spod ugiętego rusztu zwisało blade, napuchnięte, łudząco namacalne ludzkie ciało w dość zaawansowanej fazie rozkładu.

– Dziwką. Jesteś dziwką. Zwykłą kurwą. Nienawidzę cię. – Z głośników dobiegał głos syntezatora mowy czytający treść korespondencji wydobytej z profilu, którego właściciel wisiał pod sufitem. – Puściłaś się, wszyscy już o tym wiedzą. To ja z tobą kończę. To ja ciebie rzucam. Gnij.

– Jego była – powiedział Jacob. – Czy ona też jest podmiotem?

– Jej przypadek był rozpatrywany – oznajmił Marcus. – Wykluczona z grupy ryzyka.

– Wiadomość numer sto dwadzieścia siedem. Adresat. Nicolette Vice. Treść. Przeprowadziłaś się? Wyjechałaś? Nie odpisujesz, bo się boisz. Jak tchórz unikasz moich telefonów. Możesz blokować do siebie dostęp, ja i tak już wcale cię nie szukam. Mam cię gdzieś. Sama sobie kiedyś uświadomisz, jaką jesteś nędzną suką. Twój nowy fagas szybko się na tobie pozna i obije ci tę niewyparzoną gębę, jak tylko weźmiesz do niej kolejnego fiuta. Szybko wtedy przybiegniesz, a ja przygarnę cię. Zrobię dobrze, tak jak lubisz. Będziesz wniebowzięta. Poryczysz się ze szczęścia. Będziesz chciała mi rodzić dzieci. Wtedy cię, szmato, zabiję.

– To wszystko przeszło filtering bez spajków? – spytał Jacob, patrząc na logi. W dłoni trzymał klasyczny glazblet, bo w przeciwieństwie do Marcusa czuł się o wiele pewniej, mogąc dotknąć wyników własnej pracy, niż tylko emitując ich holo wokół siebie, jak w jakimś neugunkowym teledysku. – Ten gość był kompletnie niestabilny.

– Były piki, zwłaszcza zaraz po tym, jak się rozstali, ale to nie pierwszy raz, że któreś z drugim zrywa. Zresztą czy ty zdajesz sobie sprawę, ile takich gróźb leci na porządku dziennym w splocie? Już dawno musieliśmy obniżyć próg klasyfikacji.  Inaczej miałbyś przepełnione stosy fałszywych pozytywów. U większości przypadków obserwujemy, że spisanie i wysłanie ich działa jak katalizator. Gniew wyparowuje, ludzie zapominają. Sam spójrz. – Chmura maleńkich wykresów i tabel rozbłysła jak rój świetlików wokół jego dłoni. Dwa takie wykresy powiększył, dotknięte czubkiem palca rozrosły się do rozmiaru szkolnej tablicy. – Na tle aktywności przeciętnego użytkownika w obrębie klastra czynników alarmujących dla tego podmiotu wcale nie było tak wiele.

– Wiadomość numer sto dwadzieścia osiem. Adresat. Nicolette Vice. Treść. Moja matka zmarła. Dostałem w spadku dom i wracam tam. Na wszelki wypadek w załączniku masz lokalizację.

– Na czym się powiesił? Na przewodach od lamp? – spytał Jacob.

– Nie. W domu jest pełen bliskonekt. Całkiem świeża instalacja. Żadnych kabli. Dlatego rozwalił sufit, żeby dobrać się do metalowego rusztu. Zamówił w splocie linkę alpinistyczną i uwiązał tutaj. Demolka musiała wyjść spontaniczne. Nie zorientował się w porę, że nie ma tu za bardzo na czym się powiesić. Więc skuł to i widać, że się napracował. Chyba dlatego też tak rozebrał się do naga, bo cały był w pyle. Tak w ogóle to wcześniej próbował załatwić sobie broń, ale nie spełniał wymogów.

– Był w rejestrze? Miał wykroczenia? System powinien był wychwycić taką próbę i zgłosić nam już wtedy zagrożenie, nie?

– Mamy ograniczony dostęp do rejestrów Prewencji. Jest jakiś problem, żeby odnowić licencję. Chwilowo mamy tylko anonimowe statystyki na poziomie miast.

– Czy świat by się zawalił, gdyby ktoś z AZZI dopilnował nam tych licencji? Zanotuj, proszę, że bez nich mamy wielką dziurę i wycieka nam trafność powiązań, a wszystko to wpływa na czas reakcji.

– Jasne. Zanotowane.

– Naprawdę, czasami to… Dobra, nieważne. Co nam mówi to, że próbował załatwić sobie broń?

– Że… chciał się bronić?

– Jak dla mnie wynika z tego, przede wszystkim, że podmiot swój czyn planował od jakiegoś czasu. To nie był impuls, tylko postępujący proces deterioracji. Możemy przyjąć, że przynajmniej od chwili, kiedy wystąpił o pozwolenie.

– No, chyba że potrzebował jej w innym celu, nie? – Marcus wyemitował naprzeciw nich miniaturę profilu panny Vice i wycelował w jej twarz palec jak pistolet.

– Nie sądzę. Gdyby tak było, zwinęłaby go Prewencja i byłby teraz na resocjalu. Rozgoryczenie, rozczarowanie, zdradzone, złamane serce – tak, jak najbardziej. Zemsta z zimną krwią? Nie wedle obliczeń. To co pisał wcześniej, te groźby, tak jak mówiłeś – to tylko potencjalny fałszywy pozytyw i tyle. Prężenie mięśni, poza, fasada. Dziwi mnie jednak, że nie zostawił nic więcej. Żadnej ostatniej wiadomości?

– Zostawił. I to jaką. – Marcus wydął usta, wspomniawszy coś tak niesmacznego, że mimowolnie wzbudzającego pewien podziw. – To znaczy, nic nie spisał. Ale za to nagrał cały epizod. Jak się szykuje, a na koniec wiesza. Chciał podesłać to tej Nicolette Vice, ale system odrzucił film po analizie załącznika ze względu na drastyczną treść. I wtedy właśnie zgłosił nam alert.

– Tylko czemu tak późno? To się nie zgadza. On już tu trochę wisi.

– Wiadomość poszła dopiero, gdy aplikacja zatrzymała automatycznie nagrywanie. Limit długości zezwolił na nagranie do kilku dni. Sama wiadomość zresztą jest… no, sam zobacz.

Stuknął w jedną z ikon błyszczących wokół jego palca serdecznego i wrzucił projekcję filmu na ścianę.

Toniight, I’m gonna have myseeelf a real good time. I feel ali-i-i-ive… – W sali rozbrzmiał nieśmiertelny głos Mercury’ego w akompaniamencie nostalgicznego fortepianu i buczącego basu. Czysty klasyk albo jakiś wczesny remaster, ale nieskażony obróbką pod najnowszy standard Dolby-Kokoro-Resonate.

Podkład towarzyszył dynamicznie zmontowanej przebitce, w której kolejne ujęcia przedstawiały ich podmiot szykujący się do popełnienia tragicznego czynu.

Klip rozpoczynała scena z mężczyzną siedzącym przy terminalu, czytającym na głos wydruki wiadomości od Nicolette Vice. Niektóre pokazywał z bliska. Przysuwał je do kamery, po czym ostentacyjnie targał na strzępy. Po chwili wiązał już z linki stryczek.

Wstał od terminala i przyglądał się sufitowi, po czym wyszedł, a gdy wrócił, miał ze sobą drabinę i spory młot stosowany przy rozbiórkach. Ustawił się z drabiną tak, żeby dobrze go było widać w kadrze.

Cause I’m having a good time, having a good time! I’m a shooting star leaping through the skyyy like a tiger, defying the laws of gravityyy... – śpiewał Mercury, a podmiot stojąc na drabinie, brał kolejny zamach.

Łup, pył. Łup, pył. Łup, pył. Leciały kawałki sufitu.

Wspiął się na palce. Sięgnął, by dotknąć odkrytego fragmentu metalowej konstrukcji. Drabina zachybotała się i wyglądało na to, że zaraz z niej zleci.

No i rzeczywiście, w kolejnym ujęciu stracił równowagę, poleciał i rąbnął o podłogę.

Podniósł się jednak szybko, otrzepał, dostawił ponownie drabinę i walił dalej.

Łup, pył. Łup, pył.

I’m traveling at the speed of liiight, I wanna make a supersonic man out of youuu! Don’t stop me nooow…

W pewnej chwili musiał jednak zrobić sobie przerwę. Zdjął przepoconą koszulę, otarł twarz. Dysząc, opadł na kanapę, przez co ledwo jeszcze mieścił się w kadrze. Posiedział tak chwilę i nagle coś go tknęło. Nie widzieli dokładnie, ale chyba zaczął grzebać gdzieś przy oparciu kanapy. Czegoś tam szukał w szparach. W końcu wstał i osłupiały wpatrywał się w to, co znalazł.

Zaraz po tym zaczął trzaskać się otwartą dłonią w twarz.

Wydawało się, że sam był tym zaskoczony. Z całą pewnością zaskoczeni byli Marcus i Jacob. Podmiot natomiast patrzył na swoją dłoń, jakby nie należała do niego. Spoliczkował się jeszcze kilkukrotnie i zaśmiawszy się histerycznie, podbiegł do terminala. Zaczął pokazywać do kamery znaleziony przedmiot.

– Co to ma być? – Marcus próbował odcyfrować zawijasy na sreberku. – Coco Shocks?

– Blisko. Loco Choc‚s.

– Co?

– Taka pralina. Były kiedyś. Już ich nie produkują.

– Chyba tego nie zje?

Podmiot wrócił do kanapy z nożem. Zaczął rozrzynać obicie i wypruwać jej wnętrzności. Rozrzuciwszy poduszki po podłodze, łkając, upadł na kolana, zwinął się w kłębek na zaśmieconej fragmentami sufitu i gąbką podłodze wgapiony w to, co miał na dłoni. Płakał i wrzeszczał na zmianę.

– Zje – powiedział Marcus. – Założymy się? Już odwija papierek.

– Widzę.

Zjadł.

Ale na następnym ujęciu widać było, jak wkłada sobie palce do ust i zmusza do wymiotów.

Potem długo płakał.

Two hundred degrees, that’s why they call me Mister Fahrenheeeeeeit!

Przeczołgał się w syfie na podłodze, aż w końcu oparł się o drabinę i pomógł sobie wstać. Przestał płakać. Zaczął rozbierać się całkiem do naga. Zniknął na chwilę, a gdy wrócił w kolejnym ujęciu, w dłoni miał szminkę, którą zaczął mazać po swoim ciele.

– Czemu to wszystko jest takie pocięte? To jakiś błąd komunikatora? – spytał Jacob.

– Nie, nie. On to wysyłał przez Melo. Nie znasz?

– Nie.

– To taki komunikator dla ludzi w związkach na odległość albo jak chcesz film z wakacji wysłać interesujący, coś takiego. Nagrywać możesz z nim i cały dzień, nawet przez kilka z rzędu, a on montuje ci kolaż z najlepszych scen i dopiero wysyła.

Podmiot wspiął się po drabinie raz jeszcze, uwiązał linkę, pociągnął, trzymała mocno. Upewniwszy się, wrócił jednak przed terminal i wlepił ostatni raz oczy w ekran, zastygnąwszy tak na dłuższą chwilę bez słowa, być może coś czytając, a gdy wstał, dostrzegli wyraźnie, co miał namazane szminką na klatce piersiowej.

Marcus spauzował klip.


S w I n E y



– Świntuch? – spytał Webber.

– Świniaczek? – odparł Jacob. – Chyba. Nie wiem.

– Mówi ci to coś?

– Nic a nic.

Patrzyli na ten napis jak zahipnotyzowani. Musiała to być jedna z tych szminek z technologią autodemakijażu, bo nie dostrzegli niczego takiego na ciele, gdy je badali. Jednak po włączeniu warstwy uwydatniającej odczyt z mikroskopów wiązkowych, tak by podkreślał tego typu detale, ślad po napisie ukazał się na hologramie torsu w tym samym miejscu, co na filmie.

Marcus wzruszył ramionami i odpauzował klip, a Jacob zaczął szukać wystąpień słowa „swiney” w archiwum profilu podmiotu i w powiązaniach. Przyglądał się chwilę wynikom, a gdy podniósł wzrok znad glazbletu, podmiot już wisiał.

Przyspieszony montaż kolejnych dni spowodował, że zwisające spod sufitu ciało rozkładało się na ich oczach. Wyszedł z tego taki timelapse jak w filmach przyrodniczych.

I don’t want to stop at aa-aall…! – Mercury docierał powoli do końca utworu. – Laaa-da-da-da-da-daaaah… Da-da-daa-aah…

Klip zwieńczała plansza, lawendowe tło, na tym tle logo Melo, a pod logiem slogan: Blisko jest wszędzie.

– I co? Widziałeś kiedykolwiek coś podobnego? Bo ja nie. Oho, czekaj. Mam jeszcze coś. – Marcus pstryknął palcami i wyemitował odebrany przed momentem załącznik. – Jest odpowiedź z Autopsoftu. Zanim do ciebie napisałem, ich technicy zdążyli już zebrać próbki i przeskanować ciało. Mamy potwierdzenie. Nic wskazującego na udział osób trzecich, nie wykryto toksyn, żadnych śladów walki na ciele i tym podobne. Generalnie nic ponad standard. Dyslokacja kręgów szyjnych, przerwanie rdzenia. Samobójstwo. – Zerknął na Jacoba. – Chyba nie jesteśmy zaskoczeni, co? Czekamy jeszcze na orzeczenie Prewencji?

– To tylko formalność. Wiesz jak jest. Nam zwrotka z Autopsoftu wystarczy. Ale wiesz co, wyślij żądanie do Melo. Niech nam dadzą surowy materiał do analizy, taki sprzed montażu. Pewnie będą kręcić nosem, ale założę się, że mają to zarchiwizowane.

– Okej. Nie ma sprawy. Tylko czy potrzebne nam to bardzo?

– Ten film to jego pożegnalna aktywność w splocie. Nie podoba mi się, że jedynym odbiorcą tej treści miałby być jakiś automat do montażu Melo. Nie wiadomo, co wyciął.

– Ale, że co? Ostatnie słowa? I tak z tego już wiele nie wyciągniemy. Wątpię, żeby było tam coś, co znacząco wpłynie na jakość przyszłych predykcji.

– Nie o to chodzi.

– A o co?

Jacob westchnął.

– Po prostu, no. Tak nie wypada. Ta wiadomość to… list pożegnalny. A skoro tak, to mógłby ktoś w całości go… doświadczyć.

– No dobra. – Marcus podrapał się po głowie i zaczął sporządzać żądanie o udostępnienie materiału do analizy. – Jak chcesz.

Jacob podszedł do blatu, gdzie stał terminal. Zwrócił uwagę na imponującą estetykę miejsca pracy, gdzie porządek przetrwał, nawet po tym wszystkim co tu zaszło. Taka dbałość była charakterystyczną cechą u niektórych podmiotów. Sygnalizowała wzmożoną potrzebę utrzymania kontroli nad małymi sprawami w obliczu jej utraty w kwestiach bardziej istotnych.

Na swoim biurku Jacob utrzymywał selektywnie usystematyzowany rozgardiasz. A w swoim terminalu cenił raczej imponujące osiągi niż walory dobrego dizajnu. Rozumiał jednak tę uwodzącą siłę prostoty. Uzależniającą naturę takich zabiegów. I podziwiał ludzi, którzy utrzymywali w swoim życiu stosowny tekminimalizm, podczas gdy jemu zdarzało się przegiąć w drugą stronę. Naznosić do domu byle złomu, a potem, w ramach jakiegoś postawionego sobie wyzwania, próbować coś interesującego z tego złożyć.

Do idei uwolnienia się od kabli był jednak nastawiony pozytywnie.

Kable, taśmy, jakiekolwiek walające się bez ładu przewody – źle mu się kojarzyło wszystko, z czego dało się zrobić stryczek.

– Wszędzie chaos, a na biurku pełne fenszue, co nie? – Marcus zauważył, że Jacob podziwia terminal.

– Pełne co?

– Fenszue. Nie kojarzysz? Starożytna sztuka aranżacji przestrzeni. Nieważne. Ale ten bliskonekt w całym domu. Mówię ci, to jest przyszłość. Bardzo spoko opcja. Kabli zero, a ogniwa masz dużo lepsze niż zwykły teslagrafen. Sam planuję remont i żeby wtedy przejść na bliskonekt. Będę mógł z tym ruszyć, jak tylko obronię drugi tytuł. A ty myślałeś kiedyś o tym?

– Nigdy. Jakoś nie narzekam na teslagrafen…

– Nikt nie narzeka, dopóki mu się nie sfajczy mieszkanie. Nie słyszałeś o takich akcjach? – spytał, ale Jacob tylko wzruszył ramionami. – Serio jest takie ryzyko. Ponoć to też kwestia softu hauswezyra, ale kto tam wie, co nie?

– Skoro tak mówisz.

– Bo wiesz, to wcale nie jest problem, żeby wziąć bliskonekt z instalacją od ręki, choć zależy też skąd. – Marcus zniżył trochę głos. – Świetne oferty możesz znaleźć na ℘Wildwire. Ludzie tam piszą, jak ogarnąć temat i to błyskawicznie, o ile masz odpowiedni status. Mówię ci, przejrzyj posty i katalog. Na pewno znajdziesz tam jakąś opcję pasującą pod twój profil.

Z głośnika w sali wydobyły się dwa krótkie trzaski, a zaraz po nich ostre słowa.

– E, wy tam! Kpiny sobie robicie?!!

Prawie podskoczyli i spojrzeli za siebie.

Kobiecy głos transmitowany był z miejsca zdarzenia, a w ich stronę szła holograficzna reprezentacja wściekłej Trish Thompson z działu AZZI, czyli Atestacji Zgodności i Zdolności do Integralności.

Skąd i po co się tam wzięła, nie mieli pojęcia, ale nawet wezwana w trybie natychmiastowym miała na sobie nienaganny, w pełni formalny strój, a wysoko upięte włosy i buty na obcasie sprawiały, że górowała nad oficerami z oddziału interwencyjnego.

Spostrzegli, że protokół pracy skanerów z ich sali został zainicjowany. Od jakiegoś czasu byli widoczni i słyszalni dla osób na miejscu zdarzenia. Trish dysponowała własnym przenośnym holoprojektorkiem i uruchomiła tryb konferencji.

W kwestii AZZI nawet niewielka firemka musiała zadbać o to, żeby mieć wszystko pozapinane na ostatni guzik, a z tego, co o niej wiedzieli, Trish przeszła do nich z jakiegoś megakorpo i bardzo dobrze czuła się w roli bycia biczem.

Jacob podejrzewał, że problemy z dostępem do rejestrów Prewencji mogły być jej celową strategią. Generowała preteksty, byleby podkreślone było, że, tak jak w przypadku innych serwisów w splocie, tak samo i tutaj, to nie projektanci, lecz garniaki z AZZI mają ostatnie słowo, z czym wolno wejść na rynek, a z czym nie. Profesjonalni dupochroniarze, których wartość ujawniała się dopiero, gdy udało im się kogoś przyszpilić, wykazać niezgodność, najczęściej marginalną, ale przedstawiali to tak, jakby przybywali z odsieczą na białym koniu.

– Powtórz numer sto dwadzieścia osiem – powiedziała.

Usłyszeli raz jeszcze wiadomość do Nicolette Vice z informacją o spadku i przeprowadzce.

– Który z was może mi wytłumaczyć, dlaczego po analizie komunikatu o takiej treści system o b n i ż y ł estymatę ryzyka dla podmiotu?

Rzucili sobie pytające spojrzenie: ty czy ja? Marcus był jednak pierwszy na miejscu, więc gdy Jacob skinął głową, potraktował to jako sygnał, że powinien zacząć.

–  No więc… To dlatego, że algorytm uwzględnił drastyczną zmianę tonu – odparł. – Zaważył tutaj kontrast między poprzednimi groźbami, wulgaryzmami, a takim bezpośrednim zwrotem bez gniewu. Pozwoliło to wyliczyć nowe wartości dla równania parametrycznego Hicksa. System sklasyfikował tę wiadomość jako próbę odbudowania więzi z ważną dla podmiotu osobą. Odnotował intencję poprawy relacji. Sugerowało to początek nowej fazy o tendencji stabilizacyjnej.

– Kretyni – odparła. – Gówno mnie obchodzą wasze równania parametryczne. Podmiotowi właśnie umarła matka! Co za skończony idiota uznałby to za czynnik stabilizacyjny?

Oficerowie oderwali się od pracy, by spojrzeć na miny analityków. Zawsze miło popatrzeć, jak komuś innemu obrywa się w robocie po łbie. Marcus zająknął się i rozłożył ręce. W poszukiwaniu argumentów zanurzył wzrok w naprędce wyemitowanych tabelach zapełnionych obliczeniami, skutecznie chowając się za ich wachlarzem.

– Zależy, jaka z niej była matka – odezwał się Jacob. – Nie uważasz?

Trish poszukała jego oczu, ale stał odwrócony do niej plecami, uwagę poświęcając zwłokom. Mimo dzielącej ich odległości czuł na swoich plecach jej wzrok chłodny jak lufa karabinu.

– Masz coś mądrego do powiedzenia, Saney? – spytała. – Czy tak tylko spamujesz retorycznie, marnując mój czas?

Jacob odwrócił się, ale teraz wpatrywał się w glazblet, nadal unikając jej wzroku.

– Podmiot nigdy nie poznał ojca, był dzieckiem ze sztucznego zapłodnienia. Tutaj są jego zdjęcia z okresu edukacji w liceum. Był kapitanem drużyny pływackiej. Trzecie ze zdjęć jest z ostatniej fazy eliminacji do mistrzostw ligi juniorów. Masz je u siebie? Imponująca jakość, profesjonalny sprzęt fotograficzny, w końcu ważna okazja. Są też zdjęcia z innych zawodów.

Trish wykonała stosowny gest i jej projektorek wyświetlił wspomniane zdjęcia.

Zapoznała się z nimi i spojrzała na Jacoba, oczekując wyjaśnień.

– Sprawdź profil jego matki – mówił dalej. – Wicemistrzyni stanu w zawodach pływackich w stylu dowolnym. Potem srebro na olimpiadzie w Toronto, drugie srebro w Berlinie. Tak samo jak syn absolwentka wspomnianego wcześniej liceum, ale w swoim czasie również trener ich drużyny pływackiej. Spójrz ponownie na zdjęcie podmiotu z eliminacji do mistrzostw. Powiększ dobrze, przyjrzyj się jego udom. Co widzisz?

Trish powiększyła zdjęcie, ale nic nie odpowiedziała.

Z kieszeni odwróconego do niej plecami oficera wyciągnęła parę jednorazowych rękawiczek.

Podeszła do ciała i rozsunęła zesztywniałe nogi. Po wewnętrznej stronie ud, wśród włosów i rozstępów, dostrzegła poprzeczne paski zabliźnionej tkanki ułożone jak szczeble drabiny. Oficerowie Prewencji patrzyli na nią mocno zbici z tropu tym, jak panoszy się po miejscu zdarzenia, ale nie spieszyli się, by interweniować. Jeden z nich wezwał tylko kogoś przez radio.

– Blizny – powiedziała i odsunęła się ze wstrętem.

Były mniejsze niż te widoczne na zdjęciu z eliminacji, ale też było ich więcej, na obu udach.

– Tutaj w innym albumie masz zdjęcia z podstawówki zrobione przez dziadków – kontynuował Jacob. – Podmiot ma osiem lat, waży trzydzieści siedem kilogramów. To dużo. Właśnie dostał kolejną watę cukrową w wesołym miasteczku. Od słodyczy ma już pewnie niezłe dziury w zębach, ale wygląda na to, że bawi się świetnie. Na tym z kolei ma dziesięć lat. Na urodzinowym przyjęciu zorganizowanym przez dziadków zjadł samemu prawie połowę tortu. Na twarzy oprócz bitej śmietany jest czysta radość. A teraz znowu zdjęcie z liceum, tuż przed balem maturalnym. Spójrz na podmiot w szczytowej formie. Na jego smukłe, świetnie wyrzeźbione ciało. Za niedługo wyjedzie na mistrzostwa do Zurychu. Dumna matka trzyma go pod rękę. Zwróć uwagę na jej postawę. Stoi krzywo, tak jakby nigdy do końca nie doszła do siebie po operacji biodra. Z relacji na jej profilu możesz wyczytać, jaki to był dramat, że choć próbowała ukrywać uraz, w końcu musiała opuścić reprezentację. Czy podmiot uśmiecha się?

– Nie.

Jacob podniósł wreszcie wzrok na Trish.

– A ona szeroko.

Marcus zerknął przez ramię Jacoba na zdjęcia, które miał na glazblecie, po czym przeniósł spojrzenie na masywne ciało podmiotu z grupy ryzyka.

– Facet umiał pływać? – wyszeptał pod nosem.

Trish przyglądała się jeszcze przez moment zdjęciom, po czym machnęła dłonią, gasząc galerię i wbiła wzrok w Jacoba.

– W porządku, Saney – powiedziała. – Skoro według ciebie wszystko jest takie oczywiste, skoro jakiś głęboko zakorzeniony problem podmiotu aż kłuje cię w oczy, dlaczego podmiot nie trafił do grupy ryzyka o najwyższym priorytecie? Dlaczego nie postawiono trafnej prognozy dla podmiotu na podstawie relacji między jego profilem a profilem jego matki?

– Dlatego, że ty czy ja, patrząc z boku, jesteśmy w stanie skojarzyć takie fakty i wysnuć przypuszczenia na temat stabilności emocjonalnej podmiotu, ale system jeszcze tego nie potrafi.

Splotła ręce na piersiach. Jej cienkie brwi opuściły się jak szlabany.

– System ma dostęp do tych samych twardych danych co ty, Saney.

– Niekoniecznie. To nie do końca są dane, to są dedukcje. Potrzeba wielu iteracji, aby wzbudzić w systemie proces budowy emergentnego modelu i szablonów empirycznych, żeby chociaż próbować to imitować. System nie ma wglądu do moich doświadczeń ani twoich, ani ludzi, którzy o takich historiach już słyszeli i które ich nie dziwią. Nie implementuje w tym stopniu empatii.

– Nie musi. Ma jedynie odwzorowywać proces twojej analizy wcześniejszych incydentów. Reagować szybciej i skuteczniej niż żywy moderator w przypadku potencjalnie niebezpiecznej prognozy, a także dbać o to, aby zdrowie innych użytkowników w otoczeniu podmiotu nie zostało narażone w przypadku nieudanej lub spóźnionej interwencji z naszej strony – Trish wyrecytowała mu w twarz fragment licencji serwisu Cygnescue. – Takie są założenia, takie zgodziłeś się realizować i takie oferujemy jako produkt. Jeśli brakuje danych innego typu, dostarcz je. Jeśli system nie potrafi ich obsłużyć, popraw to.

– System jest wciąż w pierwszej generacji, Trish. Uczy się i ewoluuje z czasem. Musisz uwzględnić…

– System nawala! – wrzasnęła i rąbnęła pięścią zwisające spod sufitu ciało.

Metalowy łącznik wygiął się z jękiem, posypał się tynk i przez moment wyglądało na to, że sufit nie wytrzyma nieoczekiwanego wprawienia w ruch martwego ciężaru.

Marcus zastygł z opadniętą szczęką, zerkając nerwowo na pozostałych. Jacob obserwował Trish.

– Wynocha! – krzyknęła na oficerów.

Zamurowani spojrzeli na swojego przełożonego, który dołączył do nich przed chwilą, oderwany od prowadzonych przed domem czynności sprowadzających się do nadzorowania wywiadu wśród sąsiadów i zabezpieczania terenu przed nawałem przyciągniętych sensacją gapiów.

Booker Samuels, dowódca oddziału interwencyjnego Prewencji, nie był szczęśliwy. Jego tak samo jak analityków zaskoczył wybryk Trish. Patrzył wprost na nią, zaciskając zęby, jakby chciał jej odgryźć głowę.

– Ręce z dala od zwłok – wycedził.

Z początku nie była pod wrażeniem jego surowej miny. Ale gdy tak przytrzymał ją chwilę na celowniku, uznała, że nie żartuje. Zdjęła z trzaskiem rękawiczki, upuściła je na podłogę i uniosła dłonie w ugodowym geście.

– Booker, no weź ich stąd, bo nie mogę myśleć – powiedziała.

O dziwo, nie zanosiło się wcale na to, żeby Samuels miał wyciągać wobec niej jakiekolwiek konsekwencje. Mruknął tylko i skinął głową na swoich ludzi. Zaskoczeni oficerowie wykonali rozkaz, jeden po drugim wychodząc poza zasięg skanerów, ich sylwetki gasnące jak płomyki.

– Masz dziesięć minut – powiedział.

Trish ukłoniła się Samuelsowi, zanim i jego postać rozpłynęła się w pasmie holo.

Jacob i Marcus zostali sami z jej hologramem oraz kołyszącym się powoli ciałem podmiotu.

– Mam dość tej nieustannej serii porażek i mam dość świecenia za was oczami – powiedziała. – Oczami, które cholernie męczy oglądanie raz za razem kolejnych martwych użytkowników, pomimo obiecywanych przez was o p t y m a l i z a c j i.

– O czym ty mówisz, Trish? – odparł Jacob. – W zeszłym miesiącu podmiot z grupy ryzyka, młoda kobieta w ciąży, ofiara gwałtu, została zatrzymana, zanim zażyła śmiertelną dawkę ambrozyxyny. W innym przypadku grupa interwencyjna dotarła do dwóch chłopców, podmiotów z grupy ryzyka, których eksperyment erotyczny upublicznili koledzy na szkolnych profilach. System zareagował, zanim uzyskali dostęp do broni palnej ojca jednego z nich, a planowali iść z nią do szkoły, wystrzelać uczniów. Jakiś czas temu lekarze odratowali uzależnionego od morfiny siedemdziesięcioletniego wdowca, podmiot z grupy ryzyka. Przedawkowałby, gdyby nie odpowiednio wczesna i trafna prognoza. To my wykryliśmy, że szykował sobie złoty strzał. Podobnych sukcesów jest więcej. System działa sprawnie i skutecznie, ale wymaga dostrojenia do trudniejszych przypadków.

– Skupmy się na negatywach, Saney – odparła Trish. – Naszym zadaniem jest ochrona zarówno naszych użytkowników, jak i interesu Cygnescue. Każdy przypadek utraty podmiotu wskazuje jasno na brak kompetencji z naszej strony. Nie wolno nam dopuścić do powtórki epidemii sprzed dwóch lat, gdy prawie poszliśmy na dno wraz z upadkiem MeSnaps, Testmates i Lobby. Każdy incydent jest potencjalnym epicentrum, tak jak było z DeadTube. To jest jak wirus. Szerzy się momentalnie.

Marcusowi już od jakiegoś czasu zbierało się na kichnięcie, ale bał się przerywać. W końcu nie mógł wytrzymać, kichnął, tłumiąc tak jak umiał odgłos, przez co zabrzmiało to trochę jak parsknięcie.

Trish spiorunowała go wzrokiem.

– A ciebie co? Śmieszy to, Webber?!

– Nie, nie, nie. Ja się nie śmiałem… Ja tylko…

– Ależ śmiej się, śmiej! Gratuluję samopoczucia. Oznajmiam wam jednak, że z dniem dzisiejszym żarty się skończyły. Albo zabierzecie się porządnie do roboty, albo dopilnuję, żebyście to wy dwaj pierwsi byli pod rynną, kiedy gówno zacznie płynąć strumieniem. Nie łudźcie się. To, że ktoś z firmy położy głowę za te śmierci, jest już pewne i na górze zaczęło się typowanie. Czy zdążycie utkać sobie bezpieczną siateczkę pod dupy, czy skręcicie sobie stryczek jak ten tutaj, to zależy wyłącznie od was, bo moje ręce będą czyste. Mówię wam to po raz ostatni. Dla waszego własnego zasranego dobra, weźcie się, kurwa, w garść, panowie. Wyrażam się jasno?

Marcus już przytakiwał, ale Jacob podszedł bliżej jej hologramu i wyciągnął dłoń, jakby chciał ją chwycić i potrząsnąć.

– Z całym szacunkiem, Trish, ale jakie my mamy zasoby? – spytał. – Cały miesiąc stawialiśmy cewki neuronowe pod wieńce na Glatzierze i Eonie. Konfiguracja współbieżności wymagała nadzoru dzień i noc przez trzy doby i okazuje się, że po to tylko, by ostatecznie pracowały nie dla nas, tylko we wspólnej puli, dla jakiegoś zasranego serwisu wyszukiwania drugiej połowy w splocie. To jest kpina, że musieliśmy odstąpić nasze serwery, byście postawili na nich Instacrush. To my sami złożyliśmy je do kupy pod nasz prototyp, rozumiesz? Tak to jest, że od nas wymaga się najwięcej, ale nikt nie odpowiada na zgłaszane przez nas zapotrzebowanie. Stabilny system wymaga potężnej infrastruktury i cały czas mamy niedobory, a ty oczekujesz szybszego rozrostu funkcjonalności?! Mamy zwierać szereg w obliczu potencjalnej epidemii, tymczasem inny sektor wali nas w zaplecze i to jest według ciebie w porządku? Na dzień dzisiejszy zwiększenie tempa usprawnień jest nierealne i to nie jest moja opinia, tylko prosty fakt, twoje wrzaski nic tu nie zmienią. Taka jesteś twarda, Trish? Taka jesteś konkretna i skuteczna jak twój kwitnący opierdol? To bądź dobrym kumplem, wykaż ducha zespołu, przyjeb komuś w mordę i załatw mi zasoby!

Tak się zdenerwował, że stracił panowanie i rzucił w nią glazbletem.

Urządzenie przeleciało przez hologram szychy z AZZI i poszybowało prosto w ścianę.

Tworzywo popękało, a od butów Jacoba odbiły się iskrzące, poczerniałe odłamki, jednak on nie zważał na to. Oczy jego i Trish sparaliżowało zderzenie spojrzeń o sile kataklizmu. Drżał cały czerwony na twarzy i zgrzany od frustracji. Ona, zimna jak stal, miała blade usta ściśnięte w cienką kreskę.

– Wal się, Saney – powiedziała. – Macie poprawić statystyki. Nic innego mnie nie obchodzi. Wstępne oględziny skończone? – zwróciła się do Marcusa, a on przytaknął osłupiały. – No to koniec, kurwa, transmisji!

Salę wypełniła ciemność. W ciszy słychać było jedynie, jak projektor wyłącza tryb konferencji i szumi lekko, inicjując tryb analizy statycznej. Wyświetlił po chwili makietę pomieszczenia raz jeszcze, tym razem bez hologramów ludzi.

Niektóre elementy makiety podświetlone były jaskrawymi kolorami. Ostrą czerwienią odznaczała się linka alpinistyczna, na której powiesił się podmiot. Wyemitowane obok niej pola tekstowe zawierały jej parametry techniczne, dane producenta, datę złożenia zamówienia, dostawy oraz informacja o popularności produktu wśród użytkowników w splocie.

Pomarańczowe były elektroniczne ramki ze zdjęciami podmiotu oraz Nicolette Vice poustawiane na szafkach. Pola tekstowe przy nich zawierały odnośniki do jej profilu, daty zrobienia zdjęć, komentarze od znajomych. Pomarańczowe były również potargane wydruki otrzymanych od niej wiadomości spoczywające w koszu pod biurkiem, ostatnia lektura podmiotu z grupy ryzyka. W polu tekstowym obok kosza przytoczona była ich treść. Wyszczególnione zdania zawierały prześmiewcze wypowiedzi eks partnerki oraz groźby opublikowania upokarzających dla podmiotu szczegółów ich relacji intymnych.

Żółtym kolorem, nienasyconym i mało wyraźnym, ale jednak zauważalnym na szarym tle, zaznaczona była zdobiona kasetka na jednej z półek biblioteczki. Widniał na niej olimpijski symbol.

Jacob podniósł pęknięty glazblet i słownym poleceniem przywołał interfejs systemu wspomagającego analizę. Wybrał jedną z opcji i model kasetki pojawił się na jego dłoni.

– Olimpiada młodzieży w Zurychu. Brązowy medal w pływaniu stylem dowolnym – odczytał Marcus z pola tekstowego unoszącego się ponad modelem. – Wygląda na to, że system włączył to do analizy.

Jacob przytaknął bez entuzjazmu. Żółty przedmiot na jego dłoni nic nie ważył, ale on odczuwał w ręce dziwną słabość. Adrenalina wyparowała, choć wspomnienie spojrzenia Trish wciąż paliło.

– Nie jadłem dzisiaj obiadu – powiedział. – A ty?

Reklamy

Submit a comment

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s