W kafeterii byli sami. W całym biurowcu zresztą też, może poza pracownikami ochrony. Przyłożyli równocześnie dłonie do czytników lady. Wysunęły się na nią tace niosące ciepłe dania w zestawach naczyń z plasteco. Jedli przez dłuższą chwilę w milczeniu, choć Jacobowi trudno było cokolwiek przełknąć.
– Znowu to samo, co? – pierwszy odezwał się Marcus, dłubiąc w talerzu widelcem. – Za każdym razem. Do znudzenia.
Jacob podniósł na niego wzrok i skrzywił się zirytowany.
– Jak to, to samo? Co, to samo? Właśnie, że nie to samo – wystrzelił. – Przecież sam widziałeś. Byliśmy blisko. Medal. Nieosiągalny detal, a jednak się załapał. No a blizny na zdjęciach? Swiney? Widziałem, że matka tagowała niektóre zdjęcia syna tym przezwiskiem. Wiemy już, że trzeba było więcej wagi przykładać do jej profilu. Może moglibyśmy polepszyć też jakoś analizę obrazu? Nie wiem, ale liczę, że będzie z tego przynajmniej jeden nowy szablon, nowe parametry. Zawsze to coś do przodu. Więc to nie jest tak, że znowu to samo, ok? Nigdy nie jest to samo. Gdyby było to samo, to gość by przeżył.
Marcusa speszyła tak gwałtowna reakcja. Wzrok miał rozbiegany jak oczy kameleona.
– Miałem na myśli jedzenie – burknął.
– Co?
– No, że… smakuje tak zawsze podobnie.
– Mhm… A tak, rzeczywiście. Jedzenie. Przepraszam, zamyśliłem się – mruknął Jacob. – Ale wczoraj to był kurczak, nie?
– No był i wiesz co? Smakował dokładnie tak samo jak kurczak sprzed tygodnia. I jak ten dwa tygodnie temu. Albo ten trzy miesiące temu. Mówię ci. Te same składniki, zawsze bezbłędnie odmierzone. Chefboty nie improwizują, nie modyfikują przepisów. Nie wiedzą, co znaczy szczypta. Wszystko zawsze smakuje tak samo, bo gotują nam to automatony.
– Tak ma być. Robią posiłki z pakietu podstawowego. Tak są zaprogramowane – Jacob niechętnie podjął temat. – Zresztą na ile sposobów według ciebie da się przyrządzić sztucznie wyhodowane mięso?
– To nie znaczy, że nie można wprowadzić w ich programie elementu losowości. Niech się czasem pomylą, może wyjdzie nam to na lepsze. Gdzie jakiś charakter? Można by ponarzekać albo coś pochwalić. Pakiet podstawowy nie musi być nudny.
– Kiedyś nie było pakietów podstawowych. Kiedyś ludzie umierali z głodu.
Marcus nabił dwie sprężyste kluski wyłowione z pachnącego borowikami gęstego sosu i wpakował je sobie do ust wraz z soczystym kawałkiem mięsa.
– Ale jaki to ma związek? Kiedyś głodowali, a teraz zabijają się, bo są za grubi. – Wzruszył ramionami, przeżuwając. – Ja mówię tylko o tym, jak ten pakiet można w prosty sposób wzbogacić. Ty, czekaj, nie mieliśmy przypadkiem kiedyś podmiotu z grupy ryzyka, który się zagłodził?
– Mieliśmy dziewczynę z zaburzeniem, gdzie głodzenie się było jednym z symptomów.
– Pamiętam. Laska z Danii. Wyglądała jak szkielet. Brrrr. Ja nie mogę… Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak to strasznie musi być tak powoli umierać z głodu. To pewnie głównie słabość i zasysanie. Akurat ja, jak jestem głodny, to zawsze po chwili łapię czkawkę. Ale chyba jeszcze gorsze musi być niewyspanie się na śmierć.
– Marcus, wiesz, co to jest program mentorski?
Webber spojrzał, jakby właśnie zapytano go, skąd się biorą dziury w serze. Momentalnie zapomniał o czym sam nawijał, chociaż pamiętał, by jeszcze spróbować sprzedać koledze swój pomysł moda do chefbotów. Uśmiechnął się jednak na przywołane pytaniem Jacoba wspomnienie.
– No jasne, że wiem. Wielu ludzi z takich korzysta. Chcesz się zapisać? Można sobie łatwo podbić status.
– Chciałbym wiedzieć, na czym to polega.
– Wypełniasz formularz – tłumaczył, mlaskając i rysując w powietrzu widelcem. – Przydzielają ci dzieciaka, który ma z czymś problem w szkole albo chce nauczyć się jakiejś umiejętności. Ustalasz, ile czasu możesz poświęcić, by mu pomagać i w czym jesteś zdolny do pomocy. Podpinasz się i pracujesz z nim zdalnie nad jakimś projektem. Odpowiadasz na jego pytania, robisz mu sprawdziany, prowadzisz go za rękę, a program raportuje jego wyniki szkole.
– Brałeś w takim udział?
Marcus zaczerwienił się.
– Gdy byłem szczylem, tak.
– Sporo się nauczyłeś? Jest to skuteczne?
Zarumienił się jeszcze bardziej.
– Jedyne czego się nauczyłem, to że zdolny nastolatek szukający dziewczyn mających problemy w nauce i którym on oferuje pomoc, jest bardzo podatny na złamania serca.
– Nie bardzo rozumiem.
Westchnął.
– Zapisałem się jako mentor, Jake. Podpiąłem fejk o ukończeniu szkoły, o studiach, no i zawyżyłem info o wieku na tyle, by móc jako mentor trafić w jakąś grupę lasek, rozumiesz? Taki miałem pomysł, no, nie mówię że mądry. One były zazwyczaj starsze ode mnie. Algorytm parujący wymagał, żeby mentor był pełnoletni, doświadczony, skończone studia to było minimum – nie mogłem podpiąć prawdziwego profilu. Pomagałem im, ale nie szło mi to tak, jak zakładałem. Fajnie się gadało, ale większość rezygnowała, gdy się jakoś zdemaskowałem, widząc że jestem młodszy, niż wynikało z danych. No ale mnie nie wydały. Paru dziewczynom pomogłem, ale z żadną nie udało mi się umówić. W przerwach od nauki były miłe, śmiały się z moich żartów, interesowało je to, co mnie. Ale znajomość urywała się, jak tylko zaliczyły, co miały zaliczyć.
Jacob uśmiechnął się.
– Próbowałeś wykorzystać system niezgodnie z przeznaczeniem. Powinieneś był przewidzieć, że tak to się skończy. A i tak masz szczęście, że nie skończyło się zamiast tego na interwencji ze strony Prewencji.
– No teraz to wiem. Nadzór Integralu nad tymi serwisami rzeczywiście jest ostry, bo to jednak interakcja w splocie dorosłego z obcym dzieckiem. Mentorów monitorują rodzice, szkoły i dedykowany wydział Prewencji. Teraz to by nie przeszło. Wtedy były jeszcze pewne nieszkodliwe luki, a ja byłem dość dobry w sploterce. Umiałem zatrzeć ślady. Miałem odpowiedni filtr, rozumiesz?
– Filtr?
– Zniekształcał obraz. No nieważne. Przede wszystkim to miałem farta. Patrząc wstecz, wiem, jak wiele ryzykowałem, ale mówię ci, byłem szczylem, wtedy myśli się inaczej. A ciebie czemu to w ogóle interesuje?
– Ze względu na Sarę. – Jacob machnął ręką. – Zresztą mniejsza o to. Gdzie można uzyskać dostęp?
– Jest wiele opcji. Ja byłem w programie ℘Reach.out. Dalej istnieją i są popularni. Podepnę ci do profilu.
– Dzięki.
– Spoko. To jak? Wchodzisz w to ze mną?
– W co?
– W przeprogramowanie chefbotów.
Jacob wstał, by wyrzucić naczynia do kontenera.
– Zapytaj mnie za pół roku. Może do tego czasu też mi się przeje – odparł.
Albo obaj będziemy musieli szukać nowej pracy – pomyślał.
– Trzymaj się. Ja się zbieram do domu.
– A raport? – zaniepokoił się Marcus.
– Ja uwagi, jakie miałem, przekazałem już Trish. – Wzruszył ramionami. – Chcesz, to dodaj swoje spostrzeżenia.
Przypomniał sobie zakłopotanie Marcusa milczącego w konfrontacji z Trish i spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
Chłopak był zdolny, świetny analityk, niezastąpiony w zespole, ale jasne było, że gdy gówno zacznie płynąć strumieniem, nie będzie z niego wiele pożytku i to on, główny architekt systemu, wyląduje na dnie tej beczki z szambem. Dla Webbera szalupa się znajdzie i dobrze, szkoda by było, niech wyjdzie z tego w miarę czysty, to jeszcze coś dobrego w życiu zrobi.
Ale Trish myliła się, sądząc, że nikogo z AZZI Jacob nie pociągnie ze sobą. Będzie trybunał, trudno. Ktoś jednak do towarzystwa się znajdzie do tej taplaniny, bo przed Integralem nie ma immunitetów, a na glazblecie miał dość miejsca na szczegółowe notatki odnośnie przyczyn wycieków czasu reakcji.
– No dobra. – Marcus wyciągnął dłoń na pożegnanie. – Do poniedziałku. Miłego weekendu.
– Wzajemnie.
℘
Na stację główną tubuladromu dotarł kwadrans przed planowaną godziną ślizgu kapsuły Vitrobahn, ale nic tym nie zyskał, gdyż połączenie powrotne w jego stronę było opóźnione. Komunikat wyrażał ubolewanie z powodu zaistniałych usterek na trasie tubularu publicznego, nie wchodząc w szczegóły, ale zapewniając o dołożeniu wszelkich starań, by sytuację wyprostować. Komunikatowi towarzyszyła transmisja z miejsca prowadzenia napraw – projekcja demonstrująca postęp prac.
Jacob przyglądał się gigantycznym automatonom usuwającym usterki, obserwując je na dworcowym holobimie. Podziwiał ich precyzyjne ruchy, szybkie i niewiarygodnie płynne, jak na tak kolosalne araknotroniczne szkielety.
Ktoś stojący obok niego wyrzucał z frustracją, że to już kolejny raz, i jak długo to może trwać, i że to kpina, i żenujące, i że to ludzkie pojęcie przechodzi. Ale nie było co winić maszyn za mozolny postęp prac. Nikt nie projektował ich, by jakoś specjalnie troszczyły się o nastrój znerwicowanych podróżnych. Dostały cel, problem do rozwiązania i działały w swoim tempie, żeby zrobić to, co trzeba, solidnie i bezpiecznie. Fakt, że gdyby robili to ludzie, przynajmniej wiadomo byłoby na kogo kląć i do kogo mieć pretensje. Winić za coś automaton pod Integralem, to jak obrażać się na chmurę, że leci z niej deszcz. Zwyczajne renowacje pod osłoną nocy. Prozaiczne zabiegi podtrzymujące puls miasta w obliczu zagrożenia zawałem ludzką masą. Tak było wszędzie. Mogłeś albo do tego przywyknąć, albo wynieść się poza kontynent na sztuczne wyspy, o ile pozwalał ci na to status.
Transmisję przerwał spot promujący festiwal neugunku trwający pod kopułą i jego finałowy koncert: Ganzfeld Kontra Eigengrau. Jacob miał wrażenie, że ktoś zdetonował tu nagle granat błyskowy. Odwrócił wzrok od holobimu, chroniąc zmęczone oczy przed erupcją blasków kosmicznego koloru za pomocą wiernych okularów – awiatorek sprezentowanych mu kiedyś przez Evelyn.
Ale intensywne refleksy promocyjnego hologramu – przebitki zmontowanej z figur niemożliwych wplecionych w surrealne konstelacje pulsarów wirujących w rytmie ciężkich riffów Ganzfelda – odbijały się w chromowanych elementach wystroju dworca i to wszystko, tak czy owak, przedzierało się przez filtr w przyciemnianych szkłach.
Musiał się przed tym schronić, a że nie chciał, by kolejny komunikat o opóźnieniu zepsuł mu do reszty samopoczucie, wybrał się na spacer pasażem dworca, zbaczając jednak z głównej alei w mniej uczęszczane zakamarki niższej kondygnacji, byle z dala od holobimu.
Mimo późnej pory wszystko było dostępne, a neony zachęcały.
Mógł się przystrzyc, ogolić, alterować pigment skóry, pójść na szybki masaż, na konsultację z autocoachem, autofarmakiem, a gdyby chciał, to miał też wśród opcji błyskawiczny detoks, lekki botoks, pełen luxteks albo kilkunastominutową stymulację mięśni w komorze fit.
Mógł też zrobić sobie instatuaż, perma lub tempa. Istotnie, usług do dyspozycji było multum, o ile, oczywiście, nie miałeś nic przeciw brzytwom, laserom, igłom, komorom i terapeutycznej symulatronice, a raczej przeciwko obsłudze tych atrakcji – przeciw powierzeniu swojego ciała oraz umysłu automatonom.
– Hej, wyglądasz na spiętego – zaczepiła go automasażystka. – Może znalazłbyś moment, by się trochę zrelaksować?
– Której ty jesteś generacji? – spytał wprost.
Zatrzepotała silikonowymi rzęsami, przetwarzając powoli tak rzadko zadawane jej pytanie. Ktoś włożył dużo wysiłku w implementację jej profilu antropometrycznego. Twarz powleczona bladoróżowym imitażem skóry była twarzą młodej stewardessy, uśmiechniętej odrobinę zalotnie, nawet z lekko dostrzegalnym zmęczeniem, rzecz jasna iluzorycznym. Ale nie mogła być to twarz do końca ludzka, proporcje przerysowane, oczy-kamery zbyt szkliste, tęczówki jednolite, włosy z tanich włókien jednomodowych, krótkie i rozświetlone o tej porze turkusowo-błękitnym promieniem.
– Pardon?
– Twój o-es. Która generacja?
Maszynowe mięśnie twarzy zastygły w neutralnym wyrazie pozbawionej świadomości lalki. Straciła swój wdzięk na te kilka cykli procesora.
– Mój system operacyjny to Vogelsson-OES 7, koma, 3 – wyrecytowała głosem trybu diagnostycznego.
– Siódemka? Nie, dzięki – odrzekł. – Pogadamy, jak ci zrobią upgrade.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziała półszeptem, znów urzekająca i już z powrotem nie lalka, lecz zazwyczaj całkiem zręczna sprzedawczyni odprężenia w jego szerokim wachlarzu wariantów.
Minął salon masażu i szedł dalej wzdłuż witryn, a maleńkie animowane figurki kreskówkowych bohaterów pałętały mu się pod nogami.
Wyskakiwały na niego, gdy mijając boks czy butik, nieopatrznie natrafił podeszwą na wyzwalacz holo. Podrobione wizerunki smerfów i dalecy krewniacy pokemonów, czarna mysz czy cyrkowy miś goniący za małą dziewczynką na rosyjskim bicyklu. Bękarty dziedzictwa multi-kulti, symbole przemawiające do wyobraźni od pokoleń. Te które przetrwały próbę czasu i uzależniły od siebie dzieci oraz nieumiejących dorosnąć dorosłych. Słodkie, kolorowe, niektóre dawno nieaktualizowane albo celowo stylizowane na retro, byleby sprzedawać tobie ideę ciebie samego, lepszego, młodszego, w ponadczasowym fasonie nostalgii. Piskały, tańczyły, skakały, zachęcając do korzystania z promowanych usług, a gdyby mogły, uczepiłyby mu się nogawek. Miał ochotę je rozdeptać.
Dość szybko znudziło mu się takie kluczenie.
Wrócił więc na piętro i rozejrzał za jakąś kafejką, za jakimkolwiek stolikiem, przy którym mógłby w spokoju usiąść i wypić coś ciepłego. Herbata w pakiecie podstawowym dostępna w automatach na dworcu, tak jak i ta w kafeterii Cygnescue, miała niezmiennie określony dawno smak, ale Jacob nie narzekał. Przeciwnie, odpowiadało mu to, że przynajmniej w tym jednorazowym kubku z plasteco nie czeka go żadna niespodzianka.
Usiadł przy stoliku i zerknął na wprost na ekran, gdzie leciała właśnie druga część popularnego nocnego talk show:
Integral Lately
with
Epsil & Jimmy Statesky
– Witamy po przerwie i dziękujemy, wielkie brawa. To był utwór z nowego albumu Xdeity zatytułowanego SISTASIS. Album dostępny już teraz, więc spieszcie się, bo lada moment przyjdą obniżki progów statusu i ludzie będą się o ten krążek bić! A teraz, kochani, naszym kolejnym gościem będzie znana na całym świecie korespondentka i autorka przejmujących reportaży. Właśnie wróciła do nas z zupełnie innego klimatu i pewnie nieswojo będzie jej siedzieć tutaj z nami, gdy tak nikt do niej nawet nie postrzela! – zaanonsował rozbawiony Jimmy Statesky, typowy medialny błazen w garniturze, żadna brzytwa, jeśli chodzi o humor, ale suchary rzucał nienajgorsze i dało się go strawić. – Powitajmy redaktorkę naczelną Pulverizera, laureatkę Kryształowej Kuli Barbera oraz autorkę nowej książki, dostępnej od jutra w splocie, pod tytułem Ziemia niczyja, moją bliską przyjaciółkę, Olgę Ozymandiaz!
W studiu jak na komendę trysnął gejzer aplauzu.
Wkroczyła na scenę opalona kobieta kłaniająca się publiczności i prowadzącym.
Całowanie, ściskanie dłoni. Proszę siadać. Ależ najpierw ty, nie, najpierw ty, no dobrze, siadamy razem.
Sławna osoba – choć zdecydowanie nie żadna gwiazda pokroju Xdeity – o której Jacob kiedyś już na pewno słyszał, a tytuł jej książki przewinął mu się gdzieś przed oczami na promujących ją plakatach. Może nawet przed chwilą, gdy kluczył pasażami dworca. Za to teraz miał szansę dowiedzieć się, że kobieta miała mechaniczną protezę ręki i to taką solidnie zrobotyzowaną, niemaskującą wcale faktu utraty części ciała. Gdy witała się z nią Epsil – sztuczna inteligencja zawataryzowana w pozłacanym korpusie o ludzkim kształcie, nomen omen czołowa celebrytka wśród AI tej epoki – proteza Ozymandiaz jakby sama z siebie przybiła automatonowi na powitanie skomplikowaną pionę. Jakiś sekretny handshake, klask, klask, metal o metal. Musieli mieć to przećwiczone, ale publiczność i tak była zachwycona.
– Olga! Jak miło cię wreszcie znowu widzieć! Co tam u ciebie? Jakieś nowe protezy? – zagaił Statesky.
Na żart publika zareagowała entuzjastycznym chichotem, pomagając rozpędzić tę karuzelę śmiechu, zagrzewając do pogaduszek i podobnych pocisków, które w innych ustach ocierałyby się o szyderę.
– Jeszcze nie, Jim. Jak sam widzisz, na razie tylko ta stara zbroja po prawicy. – Olga roześmiała się i udała, że napina metalowy biceps.
– Tak, właśnie widzę. Ale chyba nowe paznokcie sobie zrobiłaś. Ty chodzisz z tym do kosmetyczki czy do blacharza?
Gromki śmiech, no ryk po prostu i gwizdy zachwytu. Publika chłeptała to jak spragnione wody psy. I gdy słuchałeś tak, i patrzyłeś na to zmęczonymi po całym dniu oczami, to nie było obrony, nie dało się tym nie zarazić. Jacob też uśmiechnął się pod nosem.
Olga natomiast pokręciła tylko głową z politowaniem.
– Może Eps poleci ci jakiś salon? – Jimmy nie ustępował, szczerząc swoje idealnie zrobione zęby. Miał taki odruch, że jak zadowalał się własnym żartem, szykował dłoń, by przejechać po ulizanych blond włosach, ale w porę przypominał sobie, że nie jest już na scenie w podrzędnym klubie, gdzie zaczynał karierę komika, tylko w studiu najbardziej prestiżowej stacji Integralu, więc nie wypada psuć cennej fryzury na wizji. – No wiesz, coś z pogranicza dwóch światów, co nie, Eps?
– Jimmy, nie wygłupiaj się! – Epsil z kolei doskonale wiedziała, jak grać z nim w duecie. – Mamy lepsze tematy do przegadania, niż gdzie ja robię się na bóstwo. No chyba, że ładnie poprosisz, to może zdradzę ci parę szczegółów z mojej ostatniej wizyty u blacharza…
Mówiąc to, udała że ujmuje i unosi błyszczący złotem biust, nawiązując gestem do bujnych kształtów piosenkarki, którą gościli w studiu przed Olgą i jej anegdot wokół zabiegów kosmetycznych w salonie Regeny, wzmiankowanych wielokrotnie w trakcie wywiadu.
Żart siadł jak w siodle. Publiczność prawie oszalała. Wyli ze śmiechu, klaszcząc i gwiżdżąc.
– A chętnie. Ale może innym razem – Jimmy puścił publiczności oko. – Doooobra! Olga, powiedz ty, proszę, skąd do nas wróciłaś? Stęskniliśmy się za tobą okropnie.
– Dzięki, miło mi, Jim. A wróciłam z Mali, mój drogi. Masz może pojęcie, gdzie to jest na mapie?
– Hmmmm… Aaaazz… Aaammm… Aaaaaff… – Przyłożył dłoń do czoła, ostentacyjnie wytężając pamięć. – Aaaaaffffryyykaaaa?
– No, patrzcie! Tak! Jednak odgadł! – Reporterka dała kciukiem w górę wyraz aprobaty.
– Ja już się bałam, że błąd mu jakiś wyskoczył z wysiłku. – Epsil troskliwie pogładziła go po ramieniu. – W porządku z tobą, kolego? Zawiesiłeś się na moment, co? Może by trzeba wyłączyć i włączyć?
Jimmy parsknął śmiechem, spoglądając na Epsil z ukosa. Wyciągnął palec do góry w geście uno momento i z zawadiackim uśmiechem wyczarował skądś egzemplarz książki Olgi. Pokazał do kamery, po czym postawił dumnie przed sobą.
– Dzięki. Poznałem po okładce. Afryka! Są zdjęcia w środku, jakby ktoś nie wierzył. O, jest zebera czy inna gazela. Jest Olga z karabinem, no bo jakżeby inaczej. Robisz research, co nie? Jest pustynia, są miejscowi. Wszystko pięknie. I to właśnie o tej podróży po Mali piszesz w swojej książce, tak?
– Tak, zgadza się, po części, ale również o sąsiadach. Cały region jest interesujący i dość niestabilny. Gdy tam jechałam, nie wiedziałam dokładnie, czego się spodziewać. Nawet po spędzonych tam miesiącach dalej jestem w szoku.
– Bieda? – spytała Epsil.
– Bieda to mało powiedziane. Nędza.
Gadali tak jakiś czas, ale Jacob odrobinę się wyłączył.
Jimmy bardzo kombinował, jak wpleść jakiś sensowny żart w dyskusję. Niestety Olga spoważniała i było to trudne, zwłaszcza gdy opowiadała o masakrze, której niedawno była świadkiem, a z której uszła z życiem tylko dzięki temu, że oprawcy ją rozpoznali i pozwolili się przekupić. Nikt nie chciał być tym gościem, który zastrzelił Ozymandiaz.
– Dlaczego ty sobie to robisz? – Jimmy spytał z autentycznym niedowierzaniem na twarzy.
– Co masz na myśli? – Olga odparła zaskoczona.
– No masz przecież na koncie kilka bestsellerów oraz prestiżowych nagród. Można śmiało powiedzieć, że zrealizowałaś się w swojej karierze. I zamiast leżeć w domu w hamaku, spijając śmietankę, to co ty wyprawiasz? Jeździsz do najniebezpieczniejszego regionu na całej planecie. Cudem wychodzisz stamtąd w jednym kawałku, tylko po to, żeby wbić się w jeszcze gorsze sytuacje. Niedawno robiłaś reportaż o kryzysie krystaxopioidów, wnikając pod przykrywką w świat dilerów i doprowadzając się prawie do śmierci uzależnieniem od kryśki. Więc wakacje spędzasz na odwyku.
– Nie zapominaj o tym, kiedy poleciała w kosmos – wtrąciła Epsil.
– No właśnie! – Jimmy złapał się za głowę, pal licho fryzura. – Żyłaś ile? Pół roku z chińskimi terraformersami na Marsie?
– Wysłałam wam pocztówkę – Olga wzruszyła ramionami. – Dziewięć miesięcy, skoro już robimy bilans.
– No dokładnie! Ale co, mało ci tego? Pisałaś w poprzedniej książce o tym, jak prawie zmiótł was pyłowy sztorm, że kogoś z twojej ekipy pogrzebało. Krystaxopioidowy osad do końca życia będziesz miała w nerkach. Powiedz mi, ile muszą odstrzelić ci kończyn, zanim powiesz sobie dość? Czy muszą wymienić całe twoje ciało na korpus automatonu, jak Epsil tutaj? Czy dopiero wtedy stwierdzisz: zrobiłam robotę i przekażesz pochodnię komuś innemu?
– Ha, ha, no, Jim, bardzo ciekawy, hipotetyczny scenariusz nam tu prezentujesz! – Zaśmiała się, ale z lekką irytacją. – Nie będę owijać w bawełnę, jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad tym. Ale czy zaprosiłbyś mnie tutaj do studia, gdybym zamiast wozić dupsko do Mali, bujała je w hamaku? Wątpię.
Chwila ciszy. Publiczność wiercąca się na stołkach. Szepty i szmery. Nawet Jacob zainteresował się ponownie programem.
– Pytasz, czy będę robić to, dopóki jestem jeszcze człowiekiem. – Odgarnęła grzywkę metalową dłonią. – Ale rozumiesz to na opak, braciszku. Ja jestem człowiekiem, właśnie dlatego, że to robię. To czyni mnie sobą, a nie ciało, nie tkanka, nie moje mięso. Chcę to robić. To mój wybór. Zresztą to jedyne, co umiem. Integral nie ma dla mnie innego zastosowania. I dopóki robię to, w czym jestem dobra, jestem człowiekiem w pełni.
Aplauz publiczności rozładował atmosferę, a Jimmy dostał instrukcje od reżyserki, by odrobinę przyhamować z pytaniami o sens życia ich gościa.
– Nie boisz się pisać w Ziemii niczyjej tak otwarcie o tych strasznych rzeczach i o ich sprawcach? – Epsil skierowała uwagę z powrotem na temat książki. – Zamierzasz tam wrócić, prawda?
– Nie boję się zemsty. Piszę, jak jest. Wiadomo, że tamtym draniom zależałoby najbardziej na dobrej propagandzie. Sami przedstawiają się jako męczennicy walczący o niepodległość, a Integral jako pleniącą się po świecie zarazę, przed którą oni bronią Afryki jak ostatniego bastionu. I może nawet coś w tym jest, tylko to nie usprawiedliwia ich zbrodni. Za to nawet oni powinni być w stanie docenić to, że ja jadę równo po wszystkich i nie oszczędzam nikogo. To, o czym piszę, nie stawia w dobrym świetle ani KNA, ani stacjonującej w regionie dywizji IPAX. Ci ostatni to banda partaczy, których winię za dopuszczenie do katastrofalnego fiaska w Burkina Faso.
– Mówisz o uprowadzeniu kandydata na prezydenta Emmanuela Bassinet?
– Dokładnie, Eps. Cieszę się, że i tutaj było o tym głośno, i że ludzie się przejęli. Ale czy wynikło coś z tego? Gdzie winni? Gdzie konsekwencje? A to jest ważne dla nas wszystkich. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo uzależnieni jesteśmy od tego regionu. Utrzymanie całych warstw splotu uwarunkowane jest zagwarantowaniem tam stabilności. Inwestycje na przestrzeni ostatnich dekad tak naprawdę dopiero teraz nam się zwracają i to są niesamowite dywidendy, ale dopiero podniesienie tego regionu z kolan, z biedy, o której wspominaliśmy, to jest recepta nie tylko dla nas, ale dla całego świata. A jesteśmy im to winni, bo to tam właśnie IPAX urządziło sobie poligon i tam od lat toczy się wojna zastępcza z Unią Krasnego Pentastaru. O której pewnie nie chcecie, żebym za dużo mówiła, co nie?
– Ależ nie, dlaczego? – odparł Jimmy. – Nie ma u nas tematów tabu.
– Jasne, Jimmy, tylko chyba przydałaby nam się krótka przerwa – powiedziała Epsil i nie czekając na jego reakcję, skupiła na sobie uwagę kamer. – Zostańcie z nami, bo jeszcze przed przerwą zapraszamy na kolejny występ Xdeity, której nie musieliśmy wcale długo namawiać na zagranie jeszcze jednego utworu z jej przełomowego albumu pod tytułem SISTASIS, już dostępnego w splocie.
Jacob nie usłyszał zupełnie nic przełomowego w muzyce Xdeity, ale możliwe że pod jej wpływem właśnie pogrążał się coraz głębiej i głębiej w dziwnym, odrealniającym transie. W pewnym momencie operowy sopran na tle symfonii syntezatorów zmieszał mu się ze znajomym dżinglem i głosem lektora czytającego komunikat spółki Vitrobahn.
– Pasażerów oczekujących na najbliższy ślizg kapsuły 21015 informujemy o zmianie szacowanego czasu opóźnienia. Kapsuła wkrótce zostanie przygotowana do ślizgu z peronu jedenastego. Dziękujemy za cierpliwość i przepraszamy za niedogodności. Vitrobahn, twój komfort w kapsułce.
Przyłapał się na tym, że przysypia oparty brodą o dłoń. Otrząsnął się i sprawdził godzinę, ale czas jakby stanął w miejscu. Patrzył na zegarek i nie docierało do niego, o czym informują go cyfry.
Nie śpij, Saney. Jak długo już czekasz? Zegarek się spóźnia? Noc jeszcze czy następny dzień? W hali dworca nie masz okien. Jeśli nic się nie zmieni, będziesz chyba zmuszony przekimać się w którymś z podhausów. Jak szedł ten żart o podach? Że wygodniejsze niż trumny?
Może Marcus nie miał wcale racji. Może najgorzej umierać było właśnie tak, jak on umierał teraz. Nie z głodu, nie z niewyspania, lecz z doświadczania absolutnego niczego, grzęznąc niepostrzeżenie w bezcelowej bezczynności.
Uświadomił sobie, że zapomniał sprawdzić, czy przypadkiem Sara nie próbowała skontaktować się z nim, gdy prowadził analizę incydentu. Odblokował urządzenie i zerknął. Niestety nie miał żadnych nieodebranych połączeń. Żadnych nowych wiadomości. Wpatrywał się tylko przez chwilę w zdjęcie Sary przypisane do jej profilu w rejestrze kontaktów.
Jakim cudem ona tak się zmieniła? Tak coraz bardziej podobna do Ev.
– Pana córka? – usłyszał pytanie. – Ładna dziewczynka.
Przy stoliku obok niego usiadła kobieta, mniej więcej w jego wieku, blondynka, ładna, uśmiechała się. Kubek pachnącej kawy w dłoniach, świeżo zmielonej, prawdopodobnie z tego samego automatu, co jego herbata.
Z pewnością czekała, tak jak on, na opóźniony ślizg kapsuły 21015. Zerknął na inne stoliki. Były puste. Mogła gdzie indziej, ale nie. Musiała usiąść tu przy nim specjalnie. Na tyle blisko, by dostrzec przez ramię ekran jego urządzenia. Dość blisko, by poczuł zapach jej perfum.
– Ja mam syna – kontynuowała niezniechęcona brakiem odpowiedzi. Zaczesała pasmo włosów za ucho. Nie dostrzegł obrączki. Ciekawe, czy ona też to u niego zauważyła. Albo mu się wydawało, albo przysunęła się bliżej. – Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak szybko dorastają. Ale to nie jest największy problem, prawda? Najgorsze, że przestają zauważać, że rodzice chcą dla nich zawsze jak najlepiej. Nawet jeśli oznacza to, że muszą wracać po nocy i nie są w stanie zobaczyć się z nimi w ciągu dnia. Pana córka już duża dziewczyna, pewnie rozumie to lepiej. Mój ma tego serdecznie dość, bo niania i te sprawy. Chłopcy chcą tak szybko dorosnąć, prawda?
Spojrzała mu głęboko w oczy i teraz już był pewien, że w jej kubku było coś więcej niż kawa. Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po swoje urządzenie, żeby pokazywać mu zdjęcia swojego synka, a on był zbyt zmęczony, by zaprotestować.
Na zdjęciu był fajny, wesoły dzieciak, tyle że z wyraźną nadwagą.
Jacob uśmiechnął się, pokiwał głową. Schował się za przećwiczoną fasadą.
Nie jej wina. Skąd mogła wiedzieć, że właśnie dynda mu przed oczami całym łańcuchem skojarzeń?
Dumna z syna, uśmiechnięta, a na Jacoba zerkająca ciut figlarnie – trochę po pijanemu. Myślała, że jak rodzic innemu rodzicowi pochwali się swoim dzieckiem.
Takie ludzkie. Takie normalne.
A on widział w tym jedynie przejaw ewidentnie niezaspokojonej potrzeby bliskości, parametr w równaniu parametrycznym Hicksa. Potrzeby wzmożonej u ekstrawertyków z tendencjami do balansowania na granicy fazy maniakalnej. Wpadającej zatem w szablon bipolarny, dolny próg klasyfikacji. Katalizator w postaci doprawionego alkoholem cappuccino, stosowany jako uśmierzenie symptomów przepracowania – parametru w równaniu parametrycznym Hicksa – bardzo wyraźny sygnał samotnej walki o lepszy status. W głowie przeliczył to wszystko machinalnie na wartość końcową równania, oczywiście w przybliżeniu, mokując potencjalne permutacje wynikające z niewiadomych. Zakładając może trochę na wyrost brak stałego partnera, szablon typowy dla toksycznego związku, rozwodu lub wdowstwa i włączając w to też lekki syndrom porzucenia. Werdykt?
Potencjalny podmiot wysokiego ryzyka.
A do tego, im bardziej machała mu tym dzieciakiem przed twarzą, tym mocniej widział nie twarz jej synka, lecz twarz innego chłopca. Tego ze starych zdjęć, z twarzą umazaną tortem. Zdjęć od których długo jeszcze będzie próbował się uwolnić.
Te same zdjęcia, z których ta kobieta była dumna, inna matka otagowałaby bez ceregieli.
Swiney.
Dopił szybkim haustem herbatę, aż trochę go poparzyła. Wstał i schował swój telefon.
– To stare zdjęcie córki – mruknął, unikając jej wzroku. – Powinienem je uaktualnić. Do widzenia.
Ruszył w kierunku peronu.
– Do… widzenia – powiedziała zaskoczona.
Nie odwrócił się już.
Zaczął obiecywać sobie, że jednak nie obejrzy pożegnalnej wiadomości podmiotu, nawet jeśli Melo im ją przyśle. I że nabierze dystansu, biorąc przykład z Marcusa.
Włożył w uszy słuchawki i puścił losowo sugerowaną listę, tylko wcześniej upewnił się, że nie będzie na niej ani Mercury’ego, ani Xdeity.
Na płycie peronu jedenastego czekał tylko on, a kapsułę Vitrobahn wciąż jeszcze szykowali do ślizgu, więc nie wpuszczali do przedziałów.
Wiatr pogwizdywał. Nanomżawka skrapiała twarz. Trochę rześko, ale mógł to wytrzymać.
Znowu holobim. Automatony pracowały.
Zgadywał, że zaraz będzie kolejna zajawka finałowego koncertu neugunkfestu.
To albo komunikat Vitrobahn, że opóźnienie połączenia mogło ulec zmianie.