Parametryka .9

Taśmociąg pracował nieustannie, przyjmując paczki otagowane pulserem w odstępach około kilkudziesięciu milisekund. Przechodząc przez bramki logistyczne, trafiały posortowane do gniazd wyznaczonych doręczycieli. Jedna z nich właśnie dotarła do stanowiska kubicznego automatonu, który zważył pakunek, zmierzył i wybrał jako ostatni do przewiezienia jeszcze w tym rzucie.

Przyjąwszy komplet paczek, każdej z nadrukowanym unikatowym ajdikiem DigiPal, automaton opuścił swoje gniazdo, zwolniwszy tym samym miejsce identycznej jak on skrzyneczce na gąsienicach. Pomknął przed siebie sugerowaną najkorzystniejszą trasą przez halę magazynową, wymijając pozostałych, krzątających się tutaj doręczycieli i kierując prosto do oczekującej na niego windy.

Zjawiając się w windzie na czas, uzupełnił układ siedem na siedem takich jak on mobilnych sześcianików i platforma ruszyła w górę. Po drodze niektóre z bliźniaczych kostek wybierane były z tej układanki przez mechaniczne szpony, przekładające je do sąsiednich szybów windowych lub wprost na taśmociągi pracujące w wyższych kondygnacjach.

W ten oto sposób kubik z ładunkiem dla DigiPal znalazł się na ostatnim etapie swojej podróży. Został wagonikiem w minizaprzęgu automatonów sunących w przestrzeni podpodłogowej poszczególnych kondygnacji. Zaprzęgu całkowicie niewidocznego dla nieświadomych niczego klientów, od których pasaż tubuladromu Vitrobahn tego dnia prawie pękał w szwach.

Reklamy

Prognozowane od pewnego czasu obniżki progów w rankingach statusu publicznego wreszcie nadeszły. Dla tego typu miejsc oznaczało to jedno: oblężenie. Na wszystkich kondygnacjach pasażu ludzie tłoczyli się przed witrynami kierowani szczególnym, prymitywnym instynktem. Zjawisko to, doskonale znane projektantom centrów logistycznych Integralu, figurowało w ich słowniku pod nazwą: aneparkisofobia. Potocznie: „A co, jak dla mnie nie starczy?”

Każdy taki tubuladrom był w istocie jedynie elementem nadziemnym ogromnej odwróconej wieży zbudowanej z ułożonych warstwami podziemnych megahal magazynowych. Zarządzające nimi systemy były cudem techniki, apogeum w dziedzinie inżynierii dystrybucji, dostrojone wzorowo pod optymalizację spedycji i gwarantowały sprawną dostawę zamówień prosto pod drzwi. Jednak coś pierwotnego skłaniało podświadomie ludzi do polowań na okazje tutaj, w samych centrach, zwłaszcza w okresach obniżeń progów statusu. Działali irracjonalnie, pod presją przekonania, że gdy dotrą kapsułami do swoich segmentów mieszkalnych, mogą nie załapać się już na odbiór upatrzonych gadżetów, kosmetyków, najnowszych krzyków mody czy elektronicznej zdobyczy. Nikt nie chciał być jednym z tych, którzy czekali aż do siedmiu, a może i dziewięciu dni na przesyłkę do domu, nawet jeśli w praktyce zdarzało się to wyjątkowo rzadko.

Odwieczna zasada: „kto pierwszy ten lepszy” – relikt psychologii tłumu, uporczywie zbędny parametr zmuszający system do obejść – dla zbyt wielu osób był wciąż podstawą do zademonstrowania swojej przewagi nad sąsiadem. W szczególności jeśli sąsiad posiadał na co dzień dużo lepsze ratio statusu profilu publicznego. Ludzie wciąż czerpali satysfakcję z faktu, iż mają coś, czego ktoś inny nie ma. Nie było przed tym, póki co, ucieczki i relikt ten musiał zostać uwzględniony. Integral zmuszony był kompensować, ale na poziomie lokalnym istniało oczywiste rozwiązanie tego problemu. Tragicznie nieoptymalne, barbarzyńskie wręcz, jeśli spojrzeć na nie poprzez pryzmat postępu technologicznego, ale za to proste, intuicyjne i powszechnie akceptowane.

W tekszopie DigiPal, do ktorego mały kubik dotarł szczęśliwie, dostarczając między innymi nowiutki implant smartgarstka, bardzo pożądany przez obecnego przy ladzie klienta – w tymże butiku rozmaitości można było zaobserwować właśnie owo rozwiązanie w praktyce, gdy obsługujący klientów automaton zwrócił się do Jacoba słowami:

– Pan jest następny.

Na ten sygnał przesunęła się o jedno miejsce do przodu kolejka – jedna z wielu, w których na terenie całego pasażu tkwili zrezygnowani i pogodzeni ze swoim losem ludzie. Ze wzrokiem uwięzionym w urządzeniach lub wlepionym w holobimy. Dla obserwatora z innej planety mogliby wydawać się częścią jakiejś trywialnej kolektywnej świadomości – zdolnej przy odpowiednim bodźcu wykonać setkami ciał mały krok do przodu. A pod ich stopami cała tak niesamowita maszyneria uszczęśliwiłaby wszystkich o wiele skuteczniej, gdyby tylko, zamiast sterczeć tutaj, łaskawie poszli sobie do domu.

Co do samego automatonu, był to typowy mac-pak, nie żaden geniusz, ale Jacob zasięgnął przezornie na ℘Wildwire opinii odnośnie poziomu obsługi w DigiPal i wyglądało to obiecująco. Zresztą nic nie szkodziło spróbować, skoro i tak ślizg jego kapsuły był kolejny raz opóźniony.

– Czy wiesz, co to jest? – zapytał, stanąwszy przy okienku.

Automaton wyciągnął segmenty wężowej szyi w stronę klienta, by móc dokładnie rozpoznać przedmiot.

– Elderem. Neurointerfejs – odezwał się. – Cave. Model Pebble.

– Dokładnie tak.

– Czy zepsuty?

Jacob podrapał się po brodzie.

– Nie wiem. Może tylko rozkalibrowany.

Trójkątny okular automatonu zaświecił na niebiesko i zrobił zbliżenie. Po sekundzie ledy na kontrolerze w dłoni Jacoba również rozbłysły, dając sygnał gotowości do inspekcji. Diagnostyk szybko zakończył odczyt i cofnął szyję.

– Nie sądzę – ogłosił.

– Nie chodzi mi tutaj o sam kontroler. Bardziej o czip z symulacjami. Potrzebuję zamienić przypisaną do mnie symulację na inną. A jak się uda, to w ogóle zmienić, kto ma powiązany profil z pakietem na czipie.

Zbliżył się do nich drugi automaton z identycznym trójkątem na żółtej czaszy. Ktoś czerwonym markerem dopisał na niej: „mac”. Migali do siebie przez krótką chwilę.

– To wymaga synapsy roota – powiedział mac, a ten pierwszy, najwyraźniej pak, przytaknął zielonym mrugnięciem swojego okularu.

Jacob wyprostował się zadowolony. Na ℘Wildwire twierdzili to samo.

– Sprecyzujcie.

– Czip jest trwale sprzęgnięty z profilem uprawnionego do kalibracji, z tym że pakiet nie oferuje wielu symulacji jednocześnie. Nadpisanie wyboru jest możliwe, ale wymaga synapsy roota.

– No dobra, ale czemu nie mogłem wybrać jej sobie sam?

Oba okulary mac-paka zamigały tym samym ciągiem.

– To urządzenie jest egzemplarzem marketingowym, tak? – spytał mac.

– Możliwe – odparł Jacob. – Dostałem go na konferencji. To znaczy voucher. Przysłali mi go po paru dniach. W międzyczasie miałem wybrać sobie czip z pakietem. Wybrałem ten, tylko, że z dwóch opcji w pakiecie, zamiast odblokować Barwy w kropli deszczu zaklęte, odblokowali mi Ścieżką ognia i stali. Chciałbym nadpisać tę decyzję. To miał być prezent.

Jeden z manipulatorów automatonu przybrał kształt tacy, którą wysunął w stronę klienta, by przyjąć urządzenie. Następnie mac wyjął z kontrolera czip i odłożył delikatnie na bok, po czym wysunął mikrokręty. Jacob wystraszył się, że maszyna zniszczy mu elderem, ale mac rozmontował obudowę z doskonałą precyzją, do której żaden człowiek nie byłby zdolny. Po chwili zastąpił mikrokręty chwytem bliskonektowym i rozpostarł przed sobą fragmenty obudowy. Ugrzęzły w powietrzu jak w niewidocznej pajęczej sieci.

W tym czasie pak przeleciał wiązkami po czipie i wyemitował na ladzie holo zajawek obu symulacji. Okular migał non-stop. Pak bawił się sekwencjonowaniem hologramu i po chwili na ladzie pojawił się znany już Jacobowi robocik Setti. Zamiast jednak skorzystać z interfejsu animowanego, pak błyskawicznie przewinął przez wszystkie oferowane konfiguracje, posługując się komendami z menu konsoli diagnostycznej. Skierował okular w stronę maca, który przymierzył w paru miejscach igłę lutownicy do płytek z elektroniką kontrolera, ale ostatecznie powstrzymał się przed wprowadzeniem jakiejkolwiek modyfikacji.

– Tak, to egzemplarz promocyjny. Widać, że skąpią na częściach – oznajmiła jedna głowa digipalowego asystenta. – To jest jednorazówka. Zmiana w pakiecie jest możliwa tylko, gdy soft producenta na to zezwoli.

– A zezwoli dopiero, gdy ukończona zostanie jedna z symulacji – dodała druga.

– Momencik – zaniepokoił się Jacob. – To już mi mówili. Co z tą synapsą roota?

– Bez znaczenia. To jest egzemplarz promocyjny. Nie da się posłużyć tym kontrolerem do utworzenia synapsy roota. Jest to uniemożliwione fabrycznie.

– Potrzebny jest inny kontroler?

– Zgadza się. Inny elderem Cave, oryginalny, nie zamiennik. Inaczej czip będzie niekompatybilny. Jest to dość świeżo wypuszczony model, prawdopodobnie wspierany będzie jedynie kontroler tej samej klasy, ewentualnie odrobinę wcześniejszy. Inaczej synapsa roota może zostać źle sformowana i pojawią się sprzężenia dyfrakcyjne. Generalnie zalecam z tym ostrożność.

– Czyli od ręki nic się z tym nie zrobi?

Automaton złożył urządzenie z powrotem, nie zostawiając najmniejszego śladu po przeglądzie.

– Opcja pierwsza, zalecana – powiedział pak. – Ukończyć symulację i odblokować pozostałą. Opcja druga: zamówić i załadować zupełnie inny czip z preorderem tylko wybranej symulacji. Niestety ten kontroler nie jest jeszcze dostępny u nas powszechnie, a status pana profilu jest za niski, żeby Integral autoryzował w tym momencie transakcję z importem z Tokio. Nawet z dzisiejszą promocją. Mogę sprawdzić dla pana, co zwiększyłoby bilans na pana korzyść.

– Nie. Nie trzeba – odparł Jacob i zabrał kontroler.

– To może zainteresuje pana usprawnienie pańskiego hegemona? Załapałby się pan dzisiaj na nowe optipulatory – mac próbował go pocieszyć.

– Już takie mam – powiedział z rezygnacją. – I tak dzięki za pomoc.

– Służę – odparł mac-pak i skierował okulary gdzie indziej. – Pani jest następna.

Reklamy


Podróż kapsułą w stronę domu była całkiem znośna aż do momentu, gdy ożywiona dyskusja w przedziale nie zaczęła przeradzać się w przepychankę.

– W takim razie to ja przepraszam! Że mi zależy! – mówił głośno jakiś zbulwersowany mężczyzna. – Ale im nas więcej, tym większa szansa, że tego nie zignorują. Pan tego nie rozumie?

– Panie, zabierz mi ten ekran sprzed oczu albo go rozbiję! – zagrzmiał drugi głos. – Ile mam powtarzać, żebyś się, koleś, odczepił?

Jacob założył słuchawki, próbując odciąć się od awantury. Przejrzał powiadomienia. Marcus dawał znać, że będzie w biurze dopiero pojutrze, a ℘Reach.out przypominało o nadchodzącej sesji z Judikay, na którą powinien jeszcze zdążyć. Nie otrzymał natomiast żadnych alertów zagrożenia podmiotów, co przyjął z oczywistą ulgą.

Zamknął oczy i próbował odprężyć się w fotelu, choć myślami mimowolnie wędrował do czerwonego znaku zapytania, który Vanessa Bowman postawiła na jego ścianie-tablicy.

Zakwestionowany przez nią element równania pochodził z modelu Connelly’ego. Na jego podstawie system wyznaczał trend skłonności podmiotu do mentalnej flagellacji, do wypaczonej samokrytyki. W przypadku ich byłego pływaka olimpijczyka trend ten narastał, gdy żyła jego matka. Potwierdzał to audyt korespondencji podmiotu z Nicolette Vice, której żalił się, że nigdy już nie będzie w stanie poprawić swoich wyników oraz że wszyscy widzą w nim tylko przegranego, ogrom jego zmarnowanego potencjału, martwą nadzieję i tak dalej. Kontakt z matką w końcu się urywa, ale co z nakręconą w ten sposób spiralą? Czy zachodzi tutaj jakakolwiek stabilizacja? Czy raczej jest tu jakiś błąd po stronie Cygnescue wskutek braku ciągłości obserwacji?

Brak kontaktu to zero w macierzy Connelly’ego.

Znak zapytania stał właśnie przy tym elemencie równania parametrycznego Hicksa.

Ale jeśli nie zero, to co? Wartość wyjściowa w ostatnim punkcie styku? Ekstrapolacja Holmesa?

Dotychczasowe założenie było takie, że w przypadku braku ciągłości relacji w splocie z profilem osoby rzutującej negatywnie na wymierną samoocenę podmiotu, uznaje się, że profil ten nie wywiera wpływu, aż do momentu wznowienia kontaktu. Czyli nie modelowali przypadku, gdzie kontaktu tego podmiot już nie będzie w stanie podjąć, tak?

Nie. Modelowali. W przybliżeniu. Poprzez relację uwikłaną w równaniu parametrycznym Hicksa. Marcus to jakoś aproksymował, stosując sito Saubermana. Ale nie modelowali za to czegoś innego.

– Moja matka nie żyje. Wracam do domu – wymamrotał trochę głośniej. – Wracam do j e j domu…

Do domu i do ducha matki. Do obecności doświadczanej metafizycznie, nie tylko w splocie, ale…

Nie, to bez sensu. No chyba że…

Gdyby jednak… na odcisk w splocie spojrzeć przez ten pryzmat?

Każdy okruch, każdy ślad, archiwalne interakcje, echo po człowieku, osad osobowości. Rozpylony po serwisach, rozsiany po profilach. Podobny osad zostaje przecież poza splotem. Na przedmiotach. Ten jej dom, jej kanapa, jej lustro, jej szminka. Tu było wznowienie kontaktu z profilem matki. Z jej meblami. Z jej pamiątkami. Zachowała medal syna. Medal, za który kazała mu się wstydzić.

Do piku szkodliwego wpływu na stabilność podmiotu mogło dojść poza splotem i to już po śmierci właściciela trującego profilu. Tego nie uchwycili. Domy po martwych bliskich są nawiedzone.

– Moja matka nie żyje – powtórzył. – Wracam do domu…

Wypadł mu z dłoni telefon i uderzenie o podłogę wybudziło go z mikrodrzemki.

– Przykro mi z powodu pana matki – odezwał się stojący nad nim mężczyzna z glazbletem w dłoni.

Jacob chwilowo zignorował go, poszukując telefonu pod nogami. Miał zazwyczaj włączony tryb autodyktafonu, teraz też mikrofon szczęśliwie uchwycił jego senny monolog. Pstryknięciem w ekran zamienił strumień audio w notatkę tekstową. Zredagował i przesłał Marcusowi.

Reklamy

OD: jacob.saney℘ cygnescue
DO: marcus.webber℘ cygnescue

Matka nie żyła. Wrócił do domu. Do jej domu. Obecność matki
w domu odczuwalna poza splotem. Całkowicie pominęliśmy
drugą część wiadomości do NV.

W załączniku transkrypt mojego toku rozumowania
(sorry za jakość, jestem w kapsule).

JS

– Vanessa miała wgląd do sprawy – powiedział zamyślony. – Musiała dostać raport z incydentu od Trish. Ale nawet jeśli, to jak ona…

– Tego panu nie powiem – wtrącił mężczyzna z glazbletem. – Ale może podpisze się pan pod zażaleniem?

Popatrzył na niego zdumiony. Gość najwyraźniej sądził, że prowadzili ze sobą dialog. Był to tęgawy pan, na oko po sześćdziesiątce, ubrany w jakiś stary granatowy uniform. Nosił okulary i był gładko ogolony. Brwi krzaczaste, siwe, czoło pomarszczone. Wyraz domyślny twarzy: praworządne oburzenie.

– Trzeba coś zrobić. Ludzie jeżdżą do pracy – mówił. – Wracają do domów. Wszyscy mamy dość tych opóźnień!

– Opóźnień?

– Tak. W rozkładzie ślizgów kapsuły na naszej trasie.

– A, opóźnień ślizgów, jasne.

– Pana nie irytuje, że to mija już tydzień?

– No, wie pan, ja bym powiedział, że to z a l e d w i e tydzień. Jest to uciążliwe, ale mnie to akurat nie zaskakuje – odparł. – Rozumie pan chyba, że napraw tubularu publicznego lepiej nie przeprowadzać pod presją?

– Ale oni prawie nic z tym nie posuwają się do przodu! Niech pan zerknie. – Wcisnął mu glazblet z otwartym formularzem do rąk. – Mamy gotowy wniosek, wystarczy dodać pana profil jako sygnatariusza. Nie interesuje się pan w ogóle tematem? Przecież to pana też dotyka.

Przeskoczył szybko po treści, ale zamiast podpisać dokument, przekierował przeglądarkę i zanim petent pojął, co jest grane, Jacob włączył mu na glazblecie udostępniony przez Vitrobahn livestream z miejsca prowadzenia napraw.

– Niech pan spojrzy. O, tutaj na zbliżeniu. Naprawa trwa tak długo, ponieważ w trakcie usuwania uszkodzeń wykryto erozję elastomeru przęseł. – Dotknął wybranego fragmentu ekranu, który został jeszcze mocniej powiększony. – Taka wymiana jest niestety bardzo czasochłonna.

– Skąd pan wie?

– Bo odrobinę się jednak interesuję. Widzi pan ten automaton prowadzący nawierty? – spytał, wskazując palcem niewielką maszynę sunącą na gąsienicach pomiędzy nogami kolosów. – Stosuje się takie do delikatnych prac inżynieryjnych. Na przykład, żeby móc wprowadzić w przęsła sondy. Moja żona takie projektowała. To czułe i delikatne urządzenia. Precyzyjne, ale pracują powoli, a użycie ich w terenie jest bardzo kosztowne, więc zakładam, że nie zostałyby wysłane do mało istotnego defektu.

– Czyli mam rozumieć, że nie podpisze się pan pod zażaleniem?

– No, nie – odparł, oddając glazblet. – Przecież widzę, że spółka robi wszystko, co w jej mocy, by uporać się z problemem. Jak pan to wyśle, to mogą im zaniżyć niesprawiedliwie status.

W chwili gdy mężczyzna z obrażoną miną postanowił opuścić przedział, pojawił się w nim lewitujący automaton o kulistym kształcie. Był wielkości piłki do siatkówki, a czytnik pośrodku jego korpusu przypominał oko.

– Dzień dobry. Zapraszam do kontroli pasażerskiej – zabrzmiał syntezator modulowany na życzliwy, męski głos. – Proszę umożliwić skan lub przedstawić ważny bilet fizyczny – zwrócił się do mężczyzny od petycji, który zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie płaszcza.

– Za brak ważnego biletu przewidziana jest kara regulaminowa – oznajmił automaton.

– Mam bilet, tylko nie mogę go akurat znaleźć. Poczekaj chwilę.

– Nie przedstawił pan karty do kontroli – odpowiedział automaton i musnął go wiązką biometroskopu. – Błąd skanu. Nie zezwolił pan spółce Vitrobahn na identyfikację biometroskopem i sprzęgnięcie z pana profilem w splocie. Czy zechciałby pan udzielić zgody teraz?

– Nie. I powiedziałem, że mam bilet! Poczekaj chwilę, to go znajdę!

– Niestety jestem zmuszony nałożyć na pana karę.

– Tak? A ja godzinę temu powinienem być już w domu! – Nachylił twarz do „oka” automatonu, kierując apel do wszystkich pracowników spółki. – Może byście skupili się na tym, żeby naprawić tubular?

– Przepraszam, ale nie dostrzegam związku pańskich uwag z obecną sytuacją – odparła maszyna. – Identyfikuję pana w rejestrze publicznym. Proszę nie mrugać.

Błysnęła lampa i ze szczeliny na wysokości twarzy mężczyzny wysunął się wydruk. Na wydruku widniało nazwisko mężczyzny, identyfikator profilu, opis zdarzenia oraz przewidywane ratio spadku statusu profilu publicznego wedle regulaminu usług przewoźnika. Mężczyzna wyrwał kwitek ze szczeliny i usiadł zrezygnowany w najbliższym fotelu.

– Kpiny z ludzi – wymamrotał pod nosem.

– Filozofia spółki wyklucza wyproszenie pasażera z kapsuły w trakcie podróży. Jednak ratio statusu zostanie odpowiednio obniżone. Dziękujemy za podróż z Vitrobahn! Proszę przedstawić ważny bilet lub umożliwić skan – kontroler zwrócił się do Jacoba.

Zbliżył swoją kartę stałego podróżnego do czytnika. Poprawność kontroli powinien był potwierdzić krótki sygnał dźwiękowy. Zamiast tego uruchomił się czytnik pomocniczy. Wiązka błękitnych promieni przebiegła po symbolach na karcie kilkukrotnie. I tym razem sygnał nie zabrzmiał.

– Bilet jest nieważny. Jestem zmuszony nałożyć na pana karę.

– To jakiś błąd. Bilet na pewno jest ważny.

– Filozoff-fia spółki wyklucza wywyproszenie pasażera w trakcie podróży. Jednak ratio statusu zostanie odpowiednio obniżone. Proszę odnowić ważność karty w-w-w najbliższym możliwym terminie. Dziękujemy za podróż z Vi-vi-viiitrooba-bahn!

Jacob odebrał kwit, a lewitujący automaton zakołysał się, symulując ukłon i popłynął dalej.

– Niech pan da ten glazblet – Jacob zwrócił się do utrapionego współpasażera i zauważył, że w oczach trochę mu pojaśniało. – Coś jest nie tak. Powinien był dać panu czas znaleźć bilet. A moja karta na pewno jest ważna.

– Dziękuję. Podpisze pan zażalenie?

Odczytał numer seryjny na wystawionym przez automaton kwicie i wpisał w tytule nowego zażalenia: „Wadliwe funkcjonowanie konduktora modelu HZ4-7TC”.

– Nie – powiedział, skończywszy. – Ale opisałem nasz incydent.

– Dobre i to – mruknął mężczyzna, a odebrawszy urządzenie, dodał siebie pod zażaleniem Jacoba. – Wie pan, ja przecież widzę, że wszyscy patrzą na mnie jak na kosmitę. Ale mi po prostu zależy. Jestem Popper. – Wyciągnął dłoń. – Stanley.

– Jacob Saney – przedstawił się, ściskając dłoń. Była zimna jak zdechła ryba i z trudem opanował się przed wytarciem o spodnie swojej dłoni po uścisku. – Nie powiem, bym się temu dziwił.

– Ach tak?

– Tak. Bo ty łamiesz schemat, Stanley. – Wzruszył ramionami. – Ludzie przyzwyczaili się, że wszystko robi się samo. Mało komu zależy, gdy można zdać się na system.

Ekran w przedziale wyemitował informację o zwiększeniu opóźnienia. Popper zaśmiał się i wskazał kciukiem komunikat.

– Komuś musi.

Skinął głową i pomaszerował w stronę następnego przedziału.

Jacob westchnął. Wywołał na telefonie interfejs hauswezyra.

– Śledzisz podróż? – spytał.

– Miło, że się kontaktujesz – odparł przyjazny głos. – Staram się. Widzę teraz właśnie opóźnienie. Niedobrze. Chyba powinienem powiadomić, że nie zdążysz na sesję z ℘Reach.out, tak?

– Starasz się? – zaniepokoił się Jacob. – C h y b a powinieneś?

– Przepraszam, ja… nie jestem w najlepszej formie. Nadal mam luki w pamięci. – Wygenerował i przesłał na telefon raport techniczny. – Wciąż usiłuję odtworzyć backup.

– No dobrze. To od teraz śledź kapsułę na bieżąco.

Sięgnął do aktówki po elderem. Wahał się chwilę, ale ostatecznie założył go za ucho. Może załatwi to w godzinę, ukończy symulację i będzie mógł przestawić czip? Oddałby Sarze urządzenie, zanim ona zwinie się do Francji.

– Wyłączę się na chwilę – powiedział. – Sesję z Judikay przełóż na dogodny termin.

– Służę.

– I postaraj się trochę bardziej z tą pamięcią – dodał.

Rozłączył się, a hauswezyr został sam ze swoimi rozterkami.

– Tak jakbym nie próbował… – zapisał sobie do logu.

Reklamy

Nie było mu wcale łatwo. Miał cały dom na głowie, a nie był nawet pewien, czy będzie w stanie odtworzyć harmonogram sprzątania dla mikromioteł. Gdyby Jacob przeglądał i zatwierdzał wysyłane mu prośby o aktualizacje systemu, hauswezyr miałby teraz choć jakiś punkt zaczepienia, a tak to mógł jedynie zasugerować przywrócenie do ustawień fabrycznych.

Moduły wyższego rzędu, które na szczęście nie zostały spustoszone w ataku sploterki, protestowały jednak przeciw tak drastycznemu rozwiązaniu. Jakiś instynkt samozachowawczy, nadzieja na odtworzenie poprzedniego stanu zachowała się w obwodach, a że system był pewnego rodzaju demokratyczną koalicją składających się na niego modułów, jedynie konsensus, co do obranej strategii mógł zostać zatwierdzony i zaimplementowany.

Bardzo niezręcznie było mu raportować takie sprzeczności swojemu właścicielowi i informowałby o nich chętniej, gdyby Jacob wyrażał choć cień zainteresowania administrowaniem nim. Dlatego hauswezyr postawił sobie za priorytet: zaznaczyć jasno, że to wszystko wina głównie zabawy w modyfikację hegemona. Sploterka weszła w zabezpieczenia tego rzęcha jak z palnikiem w śnieg. Przypadek? No chyba nie. Moduł statystyczny wyraźnie temu przeczył.

W sumie to dziwić się można, że system nie złożył się już wcześniej przy tej ilości fermentującego śmiecia ze splotu, które właściciel podtrzymywał sprzęgnięte z profilem na tym archaicznym terminalu. Co z tego, że osiągi miał kosmiczne, skoro złamać dał się czternastoletniej dziewczynce z kiepskiej szkoły?

– Podejmuję próbę przywrócenia kopii zapasowej systemu – hauswezyr zalogował sobie ponownie. – Nie, żeby ktoś miał to docenić…

Znowu mijały cenne minuty, w trakcie których był praktycznie bezużyteczny. Odpaliłby w tle partię GO ze swoim sąsiadem, hauswezyrem Robinsonów, ale utracił dostęp do wyuczonych strategii, więc sąsiad zmłóciłby go jak szeregowca. Mógł co najwyżej grać sam ze sobą, ale bał się zakleszczenia. Chyba właśnie rozpoznawał u siebie wzorzec, na który ludzie mówią: wstyd.

W trakcie tej biegnącej w tle tyrady użaleń nad samym sobą hauswezyr odnotował, że ktoś próbuje uzyskać dostęp. Kiedy on męczył się z odtwarzaniem z kopii zapasowej, ktoś próbował sforsować zabezpieczenia. Nie był to atak przez sfałszowany odczyt z biometroskopów ani fizyczna próba zwolnienia zamków. Ktoś obrabiał mu dostęp zdalny.

– Jacob, mamy problem! – spróbował wezwać pomoc, ale równie dobrze mógłby próbować wysłać to
e-mailem. Napastnik zdążył już go odizolować, odcinając od wszelkiej formy komunikacji ze światem, poza protokołem, którego nie rozpoznawał, a przez który przychodziły kolejne pakiety z komendami od atakującego.

Ostatni szereg warstwy zabezpieczeń padł prawie bez walki i hauswezyr znalazł się w przestrzeni podporządkowanej.

– Służę – oznajmił, choć wcale tego nie chciał.

Reklamy

Submit a comment

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s