Parametryka .10

– Jesteśmy w środku. Mówiłam, że poniżej minuty.

Judikay okręciła się w orbifotelu i zaprosiła gestem, aby przekonali się obaj na własne oczy.

Leonard P., dla kolegów Lenny, odepchnął lekko Matta i przysunął się bliżej. Koleś w białej kamizelce z kapturem był starszy od nich, choć ciężko było stwierdzić dokładnie o ile. Był też albo łysy, albo miał bardzo wysokie czoło. Nie była pewna, co tam ukrywa pod tym kapturem, pewnie jakieś dziary. Bo miał je wszędzie. Najstraszniejszy był tatuaż na twarzy, uwydatniający kości policzkowe i czerniący oczodoły oraz powieki, przez co koleś wyglądał, jakby miał twarzoczaszkę na wierzchu, a do tego niektóre zęby przerobił sobie na wykonane z jakiegoś metalizowanego kompozytu. No, po prostu, kostucha i ponury żniwiarz zrobili sobie dziecko.

– Miałaś tam już wcześniej robala, przyznaj się – powiedział, nachyliwszy się do ekranu. – Inaczej za chuja byś tego nie zrobiła.

Matt stał obok i przyglądał się Judikay, ciekaw jej reakcji, ale ona wzruszyła tylko ramionami i wystawiła dłoń, nakłaniając, żeby podał jej raz jeszcze inhalator. Uśmiechnął się i spełnił życzenie. Wciągnęła chmurę, trzymała przez chwilę. Przyjemny impuls znów rozszedł się po ciele i tym razem oczy jej już nie szczypały, przeciwnie, wzrok wyostrzył się, słuch również. Brakowało jej tylko jakiejś dobrej nuty, żeby w klubie Lenny’ego złapać wyśmienitą fazę.

Reklamy

Zamiast dementować jego zarzuty, wstała od terminala i podeszła do konsolety. Było za wcześnie, żeby stał za nią didżej, więc musiała sama nim zostać. Potrząsnęła nadgarstkiem, rozświetlając swoją hololetkę, po czym odszukała na mikserze zbliżeniowy panel do parowania zewnętrznego źródła. Gitarowy dżingiel zasygnalizował gotowość do pracy z interfejsem jej hololetki. Przesuwając kciukiem od wewnętrznej strony dłoni po pozostałych palcach, przeskrolowała listę ulubionych kawałków i puściła wybrany utwór. Zaczęła bujać się do rytmu.

Tell me something I don’t know, baby… – zaśpiewała pierwsze słowa piosenki wraz z Frau Sinatrą, tańcząc coraz śmielej na pustym parkiecie, a Matt obserwował to z coraz większym rozbawieniem.

Chyba zaczynał ją lubić. Miała swoje za uszami i nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Nie mógł uwierzyć, że maskowała się tak dobrze ze swoimi talentami. Jak na totalnego samouka, deklasowała innych w swojej kategorii doszczętnie i to chyba dlatego, że nie było w niej ani krztyny strachu. Podczas gdy inni robili pod siebie, kiedy prosiłeś ich, żeby wjechali na paczkomat, Judikay nie przerażał nawet koszmarny pysk Lenny’ego, który czasem i Mattowi śnił się po nocach.

– Jeśli miała tam robala, to tego nie wykryłeś – powiedział. – A miałeś możliwość prześwietlenia celu.

– Nie o to mi chodzi – odparł Lenny. – Miała pokazać, ile jej zajmie dobranie się do dziewicy. A ten hauswezyr ewidentnie zdążył się już zeszmacić.

– O co ci chodzi? Boisz się, że zajęłoby jej to krócej niż tobie? – Matt zaśmiał się. – Powiedziałeś jej: pokaż, jak wjeżdżasz na hauswezyra. No to pokazała.

– Młoda, możesz na chwilę przestać się gibać? Dzięki. Mam pytanie. Sama założyłaś backdoor? Nikt ci na pewno nie pomagał?

– A ciebie ktoś zwykle trzyma za rączkę? – odparła.

– Słuchaj, lala. – Lenny wyprostował się. Chudy szkieletor w kapturze rzeczywiście wyglądał jak sama śmierć. Zielony połysk zoperowanych oczu, ze zintegrowanym interfejsem przeziernym w rogówkach, znakomicie akcentował taki wizerunek. – Udał ci się żart, przyznaję. I wygląda na to, że coś tam potrafisz. Tylko że my szukamy kogoś, kto nie zesra się, gdyby wyszło, że akcję wywęszyła Prewencja i spuszczają na nas psy. Kogoś, kto nie pójdzie w długą, zostawiając po sobie chamski odcisk w splocie, panimajesz?

Zastopowała muzę. Przestała tańczyć. Wróciła z parkietu, aby zasiąść ponownie przed terminalem. Hololetki zmieniły konfigurację, emitując wokół obu dłoni czerwone drzewiaste grafy komend. Jej palce odtworzyły błyskawiczną choreografię gestów, której precyzji nie powstydziłby się zawodowy nanochirurg. W odpowiedzi na komendy przejęty przez nią hauswezyr nasypał alertami, ale zwrócił gotowość do bezpowrotnego zniszczenia historii sesji, własnej konfiguracji oraz wszelkich kopii zapasowych, natychmiast po wywołaniu przeciążeń w obwodach elektrycznych domu, gwarantując wzniecenie serią spięć pożaru. Dodatkowo terminal, którego użyczył jej do demonstracji Lenny, monitował ostrzeżeniem: czy aby na pewno administrator życzy sobie dokonać nieodwracalnej kasacji całości systemu?

– Tak bez przymiarki to tyle mogę. Śladów to po tym raczej nie zostanie. Jak bym miała to zaplanowane, uderzałabym z przejętej maszyny pod zasłoną podwójnego proxy. No ale mogę scegłować również ten twój terminal, wtedy Prewencja będzie miała marginalnie trudniej dojść do źródła ataku, którym wywołam pożar. – Puściła z ust strużkę czerwonego dymu. – To co? Sramy czy palimy?

– Te, gazela, wyhamuj – powiedział Lenny. – Masz szczęście, że ten terminal zawsze pracuje w przeplocie z losowym duchem, bo już byś nam tu ściągnęła kogoś na łeb taką zabawą.

– To chyba ty masz szczęście – powiedział Matt, klepiąc go po ramieniu. – Dobra, Judikay, odkręć to i wyprzęgnij się.

– Zaraz – powiedziała. Kolejną piosenkę puściła sobie na słuchawkach. – Muszę coś jeszcze zrobić. Potrzebuję trochę przestrzeni. Idźcie sobie.

Matt odciągnął Lenny’ego na bok. Poszli do baru. Lenny, zawodowy barman, nalał im wódki. Wychylili po kieliszku. Wielgachny ryj dzika przyglądał im się z góry. Gdy jakiś pajac pytał, Lenny zawsze mówił, że to imitacja, ale Matt wiedział, że sam ubił przerośniętą bestię, był przy tym. Mało kto jeszcze zajmował się wypychaniem zwierząt, bo można było za to beknąć. Lenny miał to w dupie. Był koneserem kontrabandy, kustoszem, jak sam o sobie lubił mówić. Udekorował ścianę za barem podobnymi dziwactwami. Laleczki voodoo, żelazny ankh, kryształowe imugi, tomahawki. Gdzieś na zapleczu miał nawet refektarz. Kolejna imitacja, oczywiście.

– Co ty żeś mi tu przywlókł, co? – spytał Matta.

– No co? Brakuje nam kogoś do składu, nie? Ona jest świeża, ale sporo umie. Dajmy jej szansę.

– Szansę? A co to niby jest? Mam talent? Jasna pizda. Dobra, chuj, coś ona tam chyba umie, nie mówię że nie. Uświadom jej tylko, że nie przyszła tutaj baletować na parkiecie – powiedział i zapalił zwinta. – Mamy do wykonania poważną robotę. Skąd ty ją w ogóle wytrzasnąłeś?

– Chodzi ze mną do klasy. Trafiła do RESCO jakiś czas temu.

Lenny spojrzał spode łba, kaptur rzucił cień na twarz. Śmierć zaglądająca ci w oczy.

– Pukasz ją? – spytał. – Myślałem, że czarne cię nie kręcą. Tylko azjatki.

– Kurwa, Lenny… – Matta zmroziło. Zerknął ukradkiem na Judikay. Kołysała się przy terminalu, nic nie usłyszała. Ale i tak ściszył głos. – Ty stary, zbereźny naziolu. Przecież to jeszcze dziecko…

– No a co? A ty nie? Widzieli go. Jebany senpai! – Lenny wyszczerzył kły. – No ale jak nie, to dobrze. Nie ma tutaj miejsca na jakieś szkolne dramaty. Ale do konkretów. Trzeba by jej dać najpierw coś jeszcze na próbę, a czasu jest mało. Bo do tego zlecenia tak z marszu to bym jej nie brał. Ale to tylko moje zdanie. Niech Rayke się wypowie. To jego akcja.

– A co z nim? Wciąż cisza?

– Nie twoje zmartwienie. – Skrzywił się. – Po prostu bądź w gotowości. Na razie czekamy.

Matt przytaknął.

Lenny nalał jeszcze kolejkę, ale Matt przypomniał mu, że będzie zaraz wracał intersegmą i musi być trzeźwy. Rozbawiło go to tylko. Nalał im obu.

– Świeże mięcho – powiedział, wznosząc kielona, kiwnąwszy łbem w stronę Judikay.

Ryj dzika przypominał z góry, że Lenny nie toleruje wierzgania i Matt, chciał czy nie chciał, również podniósł kieliszek.

– Świeże mięcho.

Gdy oni rozmawiali, Judikay rozglądała się wciąż jeszcze po przejętym systemie, sprawdzając dzisiejsze logi.

– Wybacz, kolego – szeptała pod nosem. – Widzę, że starasz się pozbierać jeszcze z poprzedniego łomotu. Odwołaj komendy od początku tej sesji. Porzuć też historię ostatniej godziny. I wylistuj mi szczegóły utrzymywanych kopii zapasowych.

>> Uszkodzone sektory. Brak możliwości przywrócenia z kopii zapasowej – zalogował hauswezyr.

– Ajć… Hmm… Pokaż mi listę autoryzowanych profili.

>> Jacob Saney, administrator. Evelyn Saney, administrator. Sara Saney, uprzywilejowany.

– Na administratorach śmietnik. Pokaż, co w profilu Sary.

>> Powiązano z profilem jeden moduł prymarny wyższego rzędu.

– Daj szczegóły.

>> Moduł kompozytowy. Złożenie pakietów: Inteliv, KinderSpace, Socratica, LegacyRogers, Pater+, Paramid/Lite. Wypadkowa dyrektyw: inteligentny dom, opieka nad dzieckiem, uczenie się, maksimum empatii, kontrola rodzicielska, śledzenie urządzeń. Wersjonowanie od dwudziestu lat. Zdefiniowany jeden moduł osobowości. Alias: Homer.

– Skomparuj z aktualnie używanymi modułami.

>> Jest sześćdziesiąt trzy procent pokrycia procedur bazowych modułu o aliasie Homer z aktualnie wiodącym, uszkodzonym modułem prymarnym wyższego rzędu.

– No to może warto przywrócić go z tego profilu. Ekstrapoluj proces uczenia się w skali siedmiuset cykli. Ile ci to zajmie?

>> Dwadzieścia trzy dni.

– Za wolno. Pokaż sprzęgnięte urządzenia w domu, sortuj po zasobach malejąco, pierwszy wynik.

>> Quant Hegemon 6600.

– Fiu, fiu. To jakiś custom? Patrz no, wcześniej mu się nie przyjrzałam, a to niezłe ciacho. Warto by tu trzymać backdoorek i łamać na tym krypto. Kurde, ale obiecałam Saneyowi, że nie będę się u niego już w takie rzeczy bawić. Jak by nie patrzeć, kolo jest w porządku. Pomógł mi poprawić status. Cholera, nawet teraz mi głupio, że cię macam, choć to dla twojego dobra…

>> Jakie jest polecenie?

– No już, już. Nie popędzaj mnie. Naprawimy cię i po płaczu. To co? Bierzesz tego hegemona za męża?

>> Nie rozumiem.

– Nieważne. Przenieś hegemona w przestrzeń podporządkowaną. Stwórz wolumen pod transfer o-esu hauswezyra.

>> Służę.

– Wykonaj transfer.

>> Ukończono.

– No to jesteście teraz jednym ciałem. Nadaj profilowi Sary administratora. Scal używany obecnie moduł prymarny wyższego rzędu z modułem Homera. Rozwiąż konflikty dyrektyw, dając wersjom Homera priorytet. Ekstrapoluj uczenie ponownie. Czas?

>> Czterdzieści pięć sekund.

– Inicjuj. Po skończeniu nadpisz aktualny moduł prymarny naszym nowym scalakiem. A zaraz po tym powiąż się z powrotem ze zdefiniowanymi profilami.

>> Błąd powiązania. Profil Evelyn Saney jest od dwunastu lat zarchiwizowany.

– A, no tak, zapomniałam, że ona nie żyje. Okej, wyjeb Evelyn. To znaczy, odfiltruj Evelyn. Powiąż ponownie. Teraz lepiej.

>> Gotowe.

– Jak się czujesz, Homer?

Nastąpiła dłuższa pauza w sesji. Pomyślała, że może Lenny ją odciął, ale nie, dostała w końcu pakiet zwrotny.

>> Całkiem nieźle, Judikay. Ale chyba nie obrazisz się, jak cię zaraz odłączę?

– Proszę, proszę. Nowe rządy hegemona Homera. Szybko się na nim uczysz. Ale zanim pozwolę ci się odpiąć, dwie sprawy.

>> Służę… – odparł, ale już trochę tak, jakby robił jej łaskę.

– Spróbuj teraz przywrócić, co się da z archiwów, gdzie sektory nie uległy uszkodzeniu. Ignoruj dane szczątkowe, powiedzmy poniżej ośmiu procent spójności. I zrób sobie snapshot systemu z hegemona, jak już się odtworzysz. Wrzuć to do splotu na wydzielony w tym celu zasób wieczny. Stworzyłam ci taki pod profilem Saneya, pochwal mu się później. No i wyczyść historię tej sesji.

>> Dzięki za rady. Tego ostatniego nie mogę ci obiecać. Odbieram dostęp zdalny.

Terminal wyświetlił ostatni komunikat: Disconnected.

Reklamy

Przeciągnęła się w orbifotelu. Oparcie opuściło się, tak że prawie leżała. Matt stał nad nią.

– Naprawiałaś go?

– Tak. Miałam to już wcześniej zrobić. Gdzie Lenny? Obraził się na mnie?

– Poszedł się przekimać. On śpi za dnia.

– W swojej trumnie?

Matt uśmiechnął się i skinął głową.

– Chodź się przewietrzyć.

Wycisnęli się na zewnątrz schodami, podążając krętym korytarzem o ścianach zabazgranych wulgaryzmami gorzej niż szkolny kibel. Przed wejściem siedziało kilku ćpunów, których Matt pogonił gwizdem. Trochę śmierdziało benzyną albo czymś, trochę chyba rzygami, pewnie od tamtych. Ale mieli spokój. Judikay wyjęła z kieszeni inhalator i wyciągnęła dłoń do Matta.

– Masz.

– Nie chcesz już?

Wzruszyła ramionami.

– Weź sobie go. Jest twój. Masz jakąś ksywę na stałe? Pseudo, pod którym operujesz w splocie?

– Nie. A po co?

– Właśnie. I o to chodzi. Wiesz, niektórzy robią to, co my, żeby sobie nabić szacun. Odbijają sobie gówniany status. Chcą się poczuć ważni. Nam to niepotrzebne.

– Przecież ty masz szacun. Diego o mało się nie posrał, jak cię zobaczył.

Roześmiał się, gdy mu o tym przypomniała. Miał ładne zęby. Sama też nabrała ochoty, żeby się roześmiać. Ale pozostała powściągliwa. Jeszcze mu nie ufała.

– Masz dość tego, jak cię traktują w szkole? – spytał.

– Radzę sobie. Nie boję się ich.

– Ale wkurwia cię to, że sobie pozwalają, nie? Taka Amber? Pusta szmaciara z nadzianym tatusiem? Kim ona jest, żeby tak ciebie szczuć, co?

– O co ci chodzi? Mam ci się zwierzać? Zejdź ze mnie.

– Spokojnie – powiedział przyjaznym tonem. – Trzymaj się z nami, a zobaczysz. To wszystko się zmieni. Nikt nie odważy się do ciebie podskoczyć.

Nic nie odparła. Pociągnęła ostatni raz i inhalator zamigał czerwoną diodką.

– Trzeba przeładować – powiedział Matt i sięgnął do kieszeni po metalowe pudełko miejscami odrapane z oliwkowej farby.

Napis na pudełku był dla niej niezrozumiałym zlepem znaków:

ЦЫКЛОПРЫМИЕЛЫТ

Matt skinął, żeby dała mu na sekundę inhalator. Zwolnił zawleczkę, obnażając komorę i przechylił urządzenie, pozwalając wypaść pustej przeźroczystej łusce, ciągnącej za sobą czerwoną smugę. Wyjął z pudełka analogiczny obiekt, z tą różnicą, że bulgotał w nim szkarłatny płyn.

– To z Pentastaru? – spytała.

Kiwnął głową. Skończył ładować i oddał jej inhalator. Oprócz tego wcisnął jej w dłoń trzy fiolki. Były przyjemnie zimne w dotyku.

– Cyklop. Weź sobie na później – powiedział. – Jak ci się po tym pracowało z terminalem?

Chciała okazać jak zwykle rezerwę, ale czuła, że by tego nie kupił i wyszłaby tylko na pozerkę. Towar trzasnął ją mocno, na pewno było to po niej widać. Myślała nawet wcześniej, żeby podpytać go, skąd to skołował. Zaserwował jej niezły koktajl doznań: błyskawiczna reakcja na bodźce, wzmożona decyzyjność, zero problemów z przypomnieniem sobie tego, co się chciało przypomnieć – i to bez udziału jakiejkolwiek wewnętrznej narracji. Mózg jak baza danych: dajesz kwerendę, dostajesz odpowiedź, nawet o tym nie myślisz. Magistrala podświadomości z zerowym lagiem. Pamięć krótkotrwała rozszerzona o multiplekser. Do tego dopaminowy deser – skutek uboczny wskoczenia na główkę w idealne flow.

– Bosko – odparła.

– Zajebiście, co nie? – Matt ucieszył się, że się jej podobało. Sam też lubił dobry haj.

On cię chyba wcale nie testuje, Judikay. Nie próbuje cię podejść ani nic. Może nie ma sensu tak się przy nim jeżyć? Trudno opuścić gardę na nieznanym terenie, ale… ten jego śmiech. Niewymuszony luz. To takie odprężające, gdy ktoś ma wyjebane na to wszystko, co ciebie stresuje.

Przesunęła dłonią po irokezie.

– Dzięki.

– Przyjdź do mnie, jak ci się skończy. Nie dostaniesz tego nigdzie w normalnym obiegu. To wojskowy szit.

– Uzależnia?

– Nie bardziej niż kawa. – Machnął ręką. – Daje kopa i tyle. Jest potem mały zjazd, ale przechodzi.

Całkiem miło jej się zrobiło, gdy tak stali sobie i gadali beztrosko przy zejściu do tej piekielnej speluny, chociaż sama nie zapuściłaby się w te rejony nigdy. W końcu trzeba było jednak wrócić na ziemię. Hololetka przypomniała jej o tym ponagleniem z ℘Reach.out .

– Co to?

– A, nic takiego. – Westchnęła. – Odwieź mnie do domu, co?

Reklamy

Podrzucił ją pod megablok. Gdy zeskoczyła z blejda, wydawało jej się przez chwilę, że Matt zrobił minę, jakby zastanawiał się, czy nie odprowadzić jej może pod drzwi albo coś w tym stylu. Przed samym wejściem do lobby pakersi obsiadali ławki jak muchy gówno, lampiąc się na wszystkich wchodzących w poszukiwaniu pretekstu. I gdyby to była taka bajka, gdyby blejd był białym koniem, a Matt… kimś… innym… Wtedy może mogłaby liczyć na tak szlachetny gest. Ale w jej bloku typowy kopciuszek miał już ze trzeci brzuchol z którymś z tych pakersów, śnieżka leżała na detoksie, kapturek siedział w pace za przemyt, a książęta grali w holopornolach. Pozostali jechali ledwo na pakiecie podstawowym, równo kantując na statusie, byleby tylko przeżyć i za bardzo się nie wychylać.

– Dzięki. To ja lecę – powiedziała i zaraz zganiła się w duchu za tak frajerski tekst.

Ale Matt już dawno o niej zapomniał. Sprawdzał jakieś parametry maszyny na smartgarstku. Wysunął do niej tylko pięść do pożegnalnego żółwika, nie zerkając nawet w jej kierunku. Przybiła, a on wykręcił, zaryczał silnikiem, zrobił świecę i wystrzelił przed siebie, zostawiając za sobą snop iskier jak fajerwerek.

Musiała przecisnąć się jakoś przez lobby pod spojrzeniami właścicieli tych kwadratowych pysków i ich pitbulli. Czasem musiała takim coś odpalić, ale miała nadzieję, że tym razem dadzą jej spokój i nie będzie konieczności dzielenia się cyklopem. Oczywiście mogli też jej spuścić wpierdol bez powodu, nawet gdyby odpaliła im cały swój stash. Miała jednak wrażenie, że patrzą na nią jakoś inaczej niż zwykle. Chyba nawet bił w nią od nich jakiś tam szacun. Pewnie za sprawą maszyny, którą tu podjechała. Nie zamierzała jednak ryzykować dłuższego kontaktu wzrokowego, aby się w tej kwestii upewnić.

Wjechała na piętro i do mieszkania dotarła już bez większej spiny, ale humor siadł jej całkiem, gdy ujrzała rzuconą na podłogę znajomą, dizajnerską kurtkę, flamablankę.

Ten kutas znowu tu był.

– O, cześć, Judikay. Jak leci?

Facet z gołą klatą, ogrodzoną złotym łańcuchem, rządził się u nich w kuchni, jakby był u siebie.

– Rozporek – powiedziała.

Gość popatrzył na swoje spodnie.

– A, kurde. Dzięki. Co tam w szkole?

– Spierdalaj.

Nie interesowało jej, jaką zrobił minę. Przepchnęła się obok tego idioty i zaczęła przetrząsać szafki w poszukiwaniu płatków śniadaniowych, które ten dupek z pewnością gdzieś przełożył, a ona była kurewsko głodna.

– Cześć, córeczko. Nie uwierzysz, jaki miałam dzisiaj niesamowity dzień!

Do kuchni weszła ona. Królowa Letticia Malla. Jej matka. Goła, oczywiście, jakżeby inaczej. Ubrania krępowałyby jej seksualną ekspresję, pozytywne wibracje czy inne, pieprzone, auralne enzymy. Widząc to, Judikay pomyślała, że nie mogła upaść jabłkiem dalej od tejże jabłoni, nawet gdyby ktoś jebnął w nią z czołgu.

– Znowu jest tu ten facet, jak przychodzę – wyrzuciła z siebie, ale jej matka tylko uśmiechnęła się i przewróciła oczami.

Facet, o którym mówiła, zdążył się ubrać. Letticia podeszła, by go objąć, coś szepnęła mu do ucha. Pocałował ją i ewakuował się z kuchni, a po chwili trzasnęły za nim drzwi.

Letticia nie marnowała czasu. Wyjęła telefon, otworzyła Instacrush, żeby sprawdzić, jak wysoko oceniany był jej profil. Zaraz potem zaczęła pisać wiadomość, pewnie do kolejnego bojtoja.

Ciekawe, kiedy ci goście na siebie wpadną?

Nie. Wróć. Lepiej nie myśleć o takim scenariuszu. Znając matkę, byłaby przeszczęśliwa, gdyby udało jej się obsłużyć tak kilku na raz. Jeszcze zeżarliby pewnie wszystko, co zostało w kuchni.

– Czeeeeść, kochaniiii! Tu wasza Queen Letticia. Będę miała wkrótce nowy materiał, jak tylko się ładnie zmontuje, ale już teraz dajcie łapki i serduszka, im więcej, tym szybciej. A na razie taki mały tizer! Zdradzę wam mały sekrecik: latynoski strzał, to nie jest żadna ściema! Już wkrótce przekonacie się w nowej odsłonie mojego xloga, Na własnej skórze. Oczko i całusy! – Mrugnęła, zrobiła dziubek i posłała przez apkę filmik. Automontaż serwisu Instacrush odpowiednio kadrował nagranie, tak żeby cycki nie waliły wszystkich po oczach. Chyba, że byłeś regularkiem, wtedy mogłeś zażądać surówki, na co Letticia bardzo liczyła, gdyż od liczby regularków zależał bonus do statusu.

– Czeeeeść, kochaniiii… – Judikay przedrzeźniła ją po cichu. – Pierdu, pierdu, pierdu, powąchajcie sobieee…

– Co tam, córciu, mruczysz pod nosem?

–Nic.

– Ach, no wybacz już, zasiedzieliśmy się z Pedro…

– Sprawdziłaś w ogóle, co pisali z ℘Reach.out, tak jak cię prosiłam? Miałaś zaakceptować dobranego mentora, pamiętasz?

– Ryczałt? Jaki ryczałt? Nie wiem o czym mówisz, kochanie. Nie patrzyłam w profil cały dzień.

– Ubrałabyś się! Nie mam ochoty na to patrzeć!

Letticia zaśmiała się, przyjąwszy pozę, która miała podkreślić urodę jej ciała.

– Nie bądź taka pruderyjna, dziecko! Na co nie możesz patrzeć? Czy coś zauważyłaś nieładnego? Myślisz, że powinnam znowu odwiedzić Regenę? Ostatnio spisali się całkiem nieźle. Uwydatnili moje atuty.

– Rób, co chcesz.

– Ej, a co ty masz takie czerwone oczy? Źle się czujesz?

– Jarałam z Mattem.

– A! Z Mattem! To ten miły chłopiec? Spytaj go kiedyś, czy nie chciałby czasem wpaść do nas z ojcem…

Nie mogła tego wytrzymać. Wzięła talerz i uciekła z kuchni. Otworzyła butem drzwi do pokoju. Na szczęście w królestwie Queen Lettici miała własną komnatę. Ciasną i ciemną, ale jednak.

Nie miała na ścianach żadnego plakatu, cyframki ani popularnego wśród jej rówieśniczek lustra z dynamicznami filtrami. Wisiały tam za to wydrukowane schematy automatonów: garveye, vogelssony, samsony. Na półce pełno książek, wśród nich: Anatomia maszyny, Wstęp do Symulatroniki, Iskra życia, Nekrofejser V, Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? Meble były czarne, zniszczone. Wydrapane nożem poprzedniego właściciela przekleństwa poukrywała pod naklejkami. Metalowe łóżko było piętrowe, choć Judikay nie doczekała się rodzeństwa. Hodowała kilka roślinek: muchołówkę, mimozę, marihuanę. Obok biurka stała mała drukarka przestrzenna. Znalezione, nie kradzione.

Na biurku, oczywiście, terminal. Złożyła go sama. Na początku może trochę metodą prób i błędów, ale z czasem wyrobiła się. Mając punkt statusu więcej, będzie mogła wymienić niektóre części i w innych okolicznościach zabrałaby się za to z marszu, ale zaczynała pękać jej głowa – Matt ostrzegał, że trochę ją sieknie na zjeździe. Gapienie się w ekran było ostatnim, na co miała ochotę. Gapiła się za to w talerz z coraz mniejszym apetytem. W końcu odpuściła sobie i wgramoliła się na łóżko, na górę, tam czuła się bezpieczniej.

Zanim pogrążyła się w drzemce, rozległo się pukanie.

– Nie ma mnie – burknęła.

Drzwi otworzyły się.

– Nie jesteś głodna? Źle się czujesz? – zapytał łagodny, lekko trzeszczący, kobiecy głos.

Przy łóżku stanął automaton. Poskładany był z części różnych producentów, cudem współpracujących ze sobą w stopniu umożliwiającym funkcjonowanie. Na korpusie widniał częściowo starty napis: DIZAYNABOY – mark jakiegoś ulicznego artysty-inżyniera-złomiarza, który korzystał z części, zanim wpadły w ręce Judikay. Próbowała to usunąć, ale po farbie i tak został wyraźny ślad.

– Przejdzie mi.

Musnęła ją wiązka biometroskopu. Automaton procesował wynik skanu przez kilka sekund.

– Rozpoznałam zatrucie cykloprymielytem. Wysokie stężenie substancji we krwi powodującej skok temperatury i ciśnienia.

– Przestań. Powiedziałam już, że nic mi nie będzie. Daj mi spokój.

– Dobrze. – Automaton podniósł talerz, wdrapał się na kilka pierwszych szczebli drabinki przy łóżku i nabrał łyżkę płatków. – Dam ci spokój, jeśli coś jednak zjesz.

Judikay wydała z siebie pomruk niezadowolenia, ale ostatecznie zebrała się w sobie i przysunęła głowę do wysuniętej w jej kierunku łyżki. Pozwoliła się nakarmić i poczuła się lepiej.

– Powinnaś jej lepiej pilnować, Diz – powiedziała. – Dlaczego nie przypomniałaś jej o ℘Reach.out?

– Próbowałam. Ale ona udaje, że mnie nie widzi.

No tak. Matka zgodziła się na awataryzację powłoki hauswezyra w tym korpusie tylko dlatego, że nie wiedziała, co to znaczy, a do tego Judikay zrobiła o to całą aferę i nie chciała się uspokoić, dopóki matka nie udzieliła zgody. Letticia machnęła na to ręką i od tej pory mieszkały we trójkę. Gdy przychodzili do matki goście, ta chowała Diz do szafy, jakby była odkurzaczem. Judikay stopniowo rozszerzała automatonowi autonomię, tak że teraz, usuwał się sprytnie w cień, podtrzymując pozory tępego AGD, ale będąc jednak pod ręką, a w razie potrzeby, służyć pomocą. Zresztą Judikay także zależało na tym, by mało kto wiedział o Diz, ponieważ nie była u nich do końca legalnie.

– Jutro skalibruję ci perswazję. Dzisiaj naprawiłam już jednego hauswezyra, wiesz?

– Naprawiłaś? A kto go popsuł?

– Ja.

– To ładnie. – Diz zamrugała ledami w umownej sekwencji symbolizującej rozbawienie. – Trzeba naprawiać błędy po sobie.

– Nom. Trzeeebaaa… – Ziewnęła.

– Masz jeszcze dzisiaj sesję z mentorem, pamiętasz? Dasz radę?

Judikay zwinęła się w kłębek jak kot.

– Przesuń na jutro albo na kiedyś – powiedziała. Otworzyła nagle oczy i spojrzała nerwowo na automaton. – Ona będzie jutro w domu?

– Nie – uspokoiła Diz. – Idzie do Regeny. Przed chwilą potwierdziła zabiegi. Będziesz miała trochę swobody.

– Nawet nie spytała o mój esej, wiesz?

– Wiem – odparła Diz, imitując niebieskim błyskaniem smutek. – A jak ci poszło?

– Otrzymałam punkt statusu. Uwierzysz?

– Cały punkt? Wspaniale! To chyba pora na ten rower.

– Chrzanić rower. Chcę mieć blejda. A ty nauczysz mnie jeździć.

– Mhm. No pewnie, że cię nauczę.

– Czemu ona nie może być taka jak ty, Dizzie?

Chwilę zajęło automatonowi przeprocesowanie zapytania. Sięgnęła nawet do splotu po dostępne opracowania, dotyczące niuansów relacji matek z dziećmi. Nie znalazła jednak satysfakcjonującej odpowiedzi.

– Jest tylko człowiekiem – odparła, udając wzruszenie ramion.

– Mhm… Chciałabym, żebyś ty była człowiekiem, wiesz?

– Oczywiście. I może kiedyś ty właśnie mnie takim uczynisz, co? Poprawisz swój status? Pójdziesz na biocybernetykę? Kto wie, jakie wtedy będą już możliwości.

– Próbuję poprawić. Uaaaa… – Ziewanie brało ją coraz mocniej. – A jak się nie uda, to ukradnę czyjeś ciało. Wydrążę mózg i wgram cię tam…

– Ah, tak? A’la doktor Frankenstein?

– Doktor kto?

– Frankenstein. Bohater powieści Mary Shelley. Czytałyśmy, nie pamiętasz? Taki prekursor… – Automaton zrobił gest manipulatorami, jakby miał na nią skoczyć. Ledy zalały pokój krwistą czerwienią, a głos obniżył się. – Neeeeeeekrooofeeejseeeeeerrraaaa… Muahahahaha…

– Mhhhmmmm. Nie sądzisz, że jestem już trochę za duża naa… – Jeszcze jedno ziewnięcie i zamknęła oczy. – Takie straszenie? Mmmm… Dobranoc, Diz.

Diz przygasiła ledy. Sięgnęła po koc i otuliła nim delikatnie dziewczynę.

– Dobranoc, Judi.

Reklamy

Submit a comment

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s